sobota, 22 września 2018

Rozdział 17

Podrywacz│ 4687 słów




  18 maja, południe
 
         Piłka zatoczyła pierwsze koło na obręczy, chybocząc się na niej niczym linoskoczek.
         Sekundę później zatoczyła drugie. I wpadła.
         Ryk siedzących na ławce kolegów przedarł się przez szum krwi w moich uszach. Zostały dwie minuty. To jeszcze nie był koniec. A jednak poczułem, że podołałem czemuś, co wykraczało poza moje limity.
         Moje usta same rozciągnęły się w uśmiechu, a ja sam wydałem z siebie coś pomiędzy zduszonym śmiechem a szlochem.
         Zaraz po moim rzucie nastąpił kolejny, wykonany przez kapitana. Gdy Hashigawa uwiesił się na koszu, ujrzałem, jak rozpada się równowaga Sakanayamy. I już nie było szans, żeby przejęli tę kwartę.
         Przeszliśmy do krajowych.
         Gdy zabrzmiał ostatni gwizdek, Hashigawa podskoczył wysoko do góry z zaciśniętą w zwycięskim geście pięścią. Poszła za nim reszta drużyny, a cała nasza ławka wysypała się na boisko, krzycząc głośno.
         Stałem tylko, nadal nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. I nagle moją świadomość przecięły szybkie kroki, a potem spadł na mnie cień tak znajomy, że zamiast się bronić, jedynie rozłożyłem ramiona.
         Midori dosłownie się na mnie rzucił, oplatając mnie rękami i nogami, a ja w odpowiedzi przycisnąłem go do siebie najmocniej, jak umiałem. Wtuliłem twarz w jego kark, zaciągając się jego zapachem jak marihuaną i poczułem, jak coś ściska mnie w gardle, bo wcale nie zrobiłem aż tyle, by zasłużyć na aż tak wielką nagrodę.
         — Nakira — wyszeptał Midori głosem pełnym emocji. — Jesteś najlepszy.
         Poczułem kolejne stłumione uderzenie i nagle zaczęły do nas dołączać kolejne osoby z drużyny, także mnie obejmując, poklepując i wykrzykując pochwały. Nogi Midoriego zjechały z moich bioder, a sam chłopak nagle zadrżał i zesztywniał, jakby dopiero teraz zorientował się, że zrobił coś głupiego. Zaskoczony, pochyliłem się, by pozwolić mu znaleźć się na ziemi, po czym spojrzałem na niego. On również patrzył na mnie, z rękami dopiero zsuwającymi się z moich ramion i z miną, jakby chciał powiedzieć coś ważnego, ale brakowało mu na to słów. Zapragnąłem nagle, by zniknęli wszyscy koledzy z drużyny, by zniknęło boisko i krzyk i żebyśmy byli tylko my, tylko my dwaj.
         A potem Midori odwrócił się i uciekł, a wszyscy przepuszczali go w drodze. I miałem za to ochotę zdzielić każdego chłopaka z drużyny po głowie.
         — Midori! — krzyknąłem, a świat zatrząsł się w posadach i natychmiast wrócił do normalności. Chłopcy patrzyli się na mnie dziwnie, gdy wręcz brutalnie odepchnąłem od siebie Kagamiego i popędziłem w stronę szatni, gdzie wcześniej znikła błękitna czupryna.
         Kątem oka przez sekundę zauważyłem, jak Shigatsu pomaga podnieść się Ozakiemu, który bezwładnie leżał na parkiecie. Ozaki się krzywił. Upadł? Ktoś go popchnął? Kiedy to się stało?
         Boże, na razie były ważniejsze rzeczy...

+++

         Wyleciałem na korytarz, zanim Midori zdążył zniknąć za rogiem. Przypadkowo mijani uczniowie patrzyli na mnie jak na dziwaka, ale w tej chwili miałem ich głęboko gdzieś. W płucach paliło mnie ze zmęczenia, ale musiałem w ten bieg włożyć całą swoją siłę i temperament, inaczej nie byłoby to ważne. A Midori był ważny, najważniejszy, już od bardzo dawna.
         Gdy zrozumiałem, że moja sympatia jest czymś więcej, zacząłem zastanawiać się, od kiedy to się stało, od którego momentu nieświadomie przestałem traktować to wszystko jak przyjaźń. Moje wnioski były wręcz druzgocące dla całego mojego światopoglądu, bo odkryłem, że byłem zauroczony w Midorim, chodząc jeszcze z Rikką.
         W jego słowach zawsze było coś kojącego i pokrzepiającego, a czytając je, czułem się jakbym znowu miał siedem lat i beztrosko bawił się w ogrodzie, puszczając latawce z Fumiko u boku. Rozpoznanie i nazwanie tych uczuć zajęło mi tak strasznie długo, ponieważ nigdy wcześniej nie czułem się tak przy nikim innym. Jakaś część mnie nienawidziła tych odczuć i spychała je głęboko w kąt umysłu, a inna kłuła w tył głowy, niezmiernie zirytowana tym, jak dużo czasu zdążyłem już zmarnować na bezsensownym miotaniu.
         Dlatego teraz musiałem chociaż spróbować przebyć ten dystans między nami, przekroczyć granicę i choćby sięgnąć ręką po to, czego tak pragnąłem. To było ważne, ważniejsze od czegokolwiek i kogokolwiek.
         Midori wybiegł na zewnątrz przez wyjście ewakuacyjne. Drzwi prawie mnie uderzyły, lecz zdążyłem w porę zerwać się i je przytrzymać. Za drzwiami było zadaszone przejście do następnego bydynku, lecz Midori zboczył z niego i zaczął biec po trawniku, w stronę bramy. Przeskoczyłem przez okalającą przejście barierkę i biegnąc po skosie, w końcu go dogoniłem.
         — Midori! — krzyknąłem jeszcze raz. Krzyczałem za tamte niewypowiedziane wczoraj słowa i wyciągnąłem rękę, modląc się, by tym razem nie została odtrącona. Co bym zrobił, gdyby znowu została?
         Capnąłem jego nadgarstek. Midori obrócił się ku mnie i wtedy zobaczyłem jego wyraz twarzy - brwi miał ściągnięte ku górze, a usta zaciśnięte w wąską kreskę, jak gdyby koniecznie nie chciał czegoś powiedzieć. W oczach była natomiast prośba: "Zostaw mnie. Chcę być sam".
         Nie mogłem jej usłuchać.
         Midori zaparł się nogami w podłoże i próbował wyrwać się z mojego uścisku. Nagłym szarpnięciem spowodował jednak, że straciliśmy równowagę i obaj runęliśmy na trawę ze zduszonymi okrzykami na ustach. Zdążyłem puścić jego rękę, po czym boleśnie wylądowałem na kolanach i łokciach, podczas gdy Midori przewalił się pode mną na plecy. Syknąwszy, spróbował się podnieść i wtedy prawie zetknęliśmy się nosami.
         Utknęliśmy w niemożliwej pozie. A jednak miałem go nareszcie przy sobie. Widziałem niepokój w jego oczach, lecz nie umiałem odpuścić. Przełknąłem ślinę. Nasze oddechy mieszały się ze sobą.
         — Dlaczego... uciekałeś? — wydyszałem, po raz pierwszy od dawna spoglądając mu w oczy z tak bliska.
         Midori wpatrywał się we mnie przez chwilę, jakby nie mógł się zdecydować, co w tym momencie ma czuć. W jego oczach mignął cały kalejdoskop barw, po czym chłopak odwrócił wzrok.
         — Nie mam pojęcia — wypalił.
         — To po co ta gonitwa? — spytałem cicho, strasznie cicho, jakbym go uspokajał.
         — To ty zacząłeś — prychnął Midori. Nadal nie patrzył mi w oczy. Nie mogłem powstrzymać głupawego uśmiechu.
         — Hej, ja tylko próbuję zrobić coś z tą ciszą —— spróbowałem. Wtedy Midori wreszcie uniósł wzrok. Cofnął się lekko, na co ja, wiedziony impulsem, przysunąłem się bardziej. Nie chciałem jeszcze rezygnować z tej chwili bliskości, mimo że wokół nas były rzędy okien, a z wyjścia ewakuacyjnego mógł skorzystać każdy.
         — Nakira... — Midori wydał dziwny dźwięk, jakby zabrakło mu powietrza, a ja wpatrywałem się w niego intensywnie, czekając, co powie. — Możemy to dokończyć później? Proszę.
         Mógłbym teraz zrobić wiele rzeczy. Mógłbym go pocałować, odszukać jego dłoń, albo powiedzieć wreszcie, co czuję. Ale żadne słowa ani gesty nie wydawały się w tym momencie odpowiednie, a wzrok Midoriego sprawiał, że czułem się wręcz odpychany. Dlatego jedynie zacisnąłem usta i powoli uniosłem się z trawy, uwalniając chłopaka od siebie i tracąc szansę.
         Midori podziękował cicho i słyszałem, jak powoli wypuszcza powietrze z ust. Przyspieszyłem kroku, nagle zły, nagle nie chcąc go widzieć przez resztę dnia.
         Bo kiedy będzie to „później”, skoro on ciągle ode mnie uciekał?

+++

         Wróciwszy do szatni, ponownie zostałem powitany szturchańcami i pochwalnymi okrzykami, aż wreszcie ktoś (Kagami) spytał, gdzie tak nagle z Midorim wybiegliśmy. Nasz menedżer wszedł zaraz po mnie i wymieniłem z nim spojrzenia.
         — W ogóle wasza dwójka ostatnio jest jakaś dziwna — dorzucił Mikori, który z niewiadomych powodów rozwalił się na ławce jak długi, z bluzą pod głową w roli poduszki. Przełknąłem ślinę, słysząc jego uwagę. — Nawet teraz wszyscy świętują, a tylko wy dwaj cały czas łazicie z pochmurnymi minami.
         — Coś się dzieje? — zagadnął Usami, który był najbliżej.
         Przez chwilę staliśmy niczym przyparci do muru. A potem Midori wyprostował się i odparł z kamienną twarzą:
         — To nic takiego.
         Oczywiście.
         — Nic, czym musielibyście się przejmować — przytaknąłem, z trudem przywołując uśmiech na twarz. — To o czym rozmawialiście, zanim weszliśmy?
         Od mojego wejścia Nanago wyraźnie chciał rozpocząć jakiś temat i już otwierał usta, gdy z ogromnym uśmiechem uprzedził go Kagami.
         — Mówiliśmy o tym, że musimy definitywnie zrobić z tej okazji imprezę!
         — Wcale o tym nie-- Auć! — cięty język Otamy po raz kolejny został powstrzymany przez czujną rękę Usamiego. Dwójka dryblasów zaczęła warczeć na siebie w kącie, podczas gdy Kagami kontynuował swój wywód.
         — Mamy... — policzył na palcach — ...pięć dni odpoczynku przed wznowieniem treningów, więc trzeba to jakoś uczcić! I to jak najszybciej! Musimy tylko wybrać u kogo będziemy balować, kto skombinuje jedzenie...
         — Hola — przerwał mu Nanago. — Chcesz nas zamęczyć na śmierć?
         — Będziemy mieli dużo czasu na odpoczynek — odciął się Kagami. — A tak poza tym to się nie odzywaj, bo nie brałeś udziału w prawie żadnym meczu.
         — Oż ty...!
         — Dobra, stop — odezwał się nagle Takai, do tej pory w spokoju pijący wodę gdzieś w kącie. — Myślę, że pomysł Kagamiego jest warty rozważenia. Nie codziennie jest się reprezentacją Japonii — dodał z uśmiechem.
         Czerwonowłosy rozgrywający rozpromienił się, słysząc słowa aprobaty od szanowanego członka zespołu.
         — No to u kogo to robimy?
         Nanago prychnął pod nosem.
         — Chwila, naprawdę myślisz, że wszyscy od razu przystaną na--
         — Możemy iść do mnie — odezwałem się nagle, ściągając na siebie spojrzenia wszystkich obecnych. — W końcu mieszkam sam. Może być trochę mało miejsca, ale myślę, że w jedenaście osób jakoś...
         — No to postanowione! — Kagami uderzył pięścią w otwartą dłoń. — Nanago, za narzekanie przynosisz żarcie.
         — Chyba śnisz! — obruszył się Nanago.
         — Ja przyniosę — zgłosił się Usami. Rei też — dodał, zanim Otama zdążył zaprotestować.
         — To my przyniesiemy napoje — Takai położył rękę na ramieniu obrażonego Nanago, powodując u niego jeszcze większe poruszenie.
         — Czyli robimy imprezę? — do szatni nagle wtargnął kapitan Hashigawa. Naraz rozległa się salwa powitalnych okrzyków. — Świetnie! Przyniosę coś ekstra — mrugnął do mnie, jakbym miał wiedzieć, o co chodzi.
         Zaproszenie ich wszystkich do mnie wydawało się najbardziej komfortową opcją. Całkiem spodobała mi się wizja imprezy tylko dla członków drużyny. Byli w końcu jednymi z niewielu, z którymi udało mi się w tym liceum zżyć.
         Poza tym, będzie tam Midori. To może być szansa, by wreszcie porozmawiać z nim na temat pewnych rzeczy.
         Postanowiłem w końcu pozbyć się uniformu, jak zrobiła to już większość drużyny. Szafkę obok mnie zajął Takashima i gdy zobaczyłem go nakładającego na siebie bluzę, nagle przypomniało mi się coś, co widziałem kątem oka.
         — Hej, nic sobie nie zrobiłeś? — zagadnąłem go. Spojrzał w moją stronę. — Widziałem, jak Shigatsu pomagał ci wstać.
         — A, to — mruknął, odwracając wzrok. — Jeden z tych wielgachnych mnie popchnął, nawet już nie pamiętam który. Kapitan Sakanayamy go skarcił i sobie poszli. Tylko obiłem sobie tyłek, nie martw się — uciął, zanim zdążyłem coś powiedzieć. — Dużo ciekawsze jest to, co dzieje się między tobą a karzełkiem.
         Posłał mi pytające spojrzenie. Tym razem to ja odwróciłem wzrok. Spojrzenie Ozakiego potrafiło być ciężkie i poczułem pod nim skrępowanie. Dopiero później miałem się zorientować, że w ten sposób rozmowa została płynnie przerzucona na mnie. Znacznie później zauważyłem, że mój przyjaciel za wszelką cenę nie chce dopuścić, byśmy mówili o nim.
         — To... — zawahałem się. Bardzo chciałem powiedzieć mu choć trochę. Ale nie mogłem się na to zdobyć. — To trochę skomplikowane.
         — Daj spokój. Jak bardzo skomplikowane?
         — Po prostu muszę sobie z tym dać radę sam, ok? — odparłem o ton za ostro i wtedy Ozaki natychmiast umilkł.
         — Ok — powiedział tylko i odwrócił się. Zagryzłem wargi.
         Chciałem mu powiedzieć. Tyle już razem dzieliliśmy. A jednak bałem się, że pomyśli o mnie tak, jak ja kiedyś myślałem o homoseksualistach.
         „Nienormalni”.
         Dopiero gdy zwizualizowałem sobie to słowo wypowiadane przez bliską mi osobę, zrozumiałem, jak jest okrutne.

+++

   po południu
 
Naki dołączył/a do Najgorsi admini
 
Chigusa dołączył/a do Najgorsi admini

Kazuchi: I jak finały?
Naki: po prawdzie...
Chigusa: Przeszliśmy!
Naki: Ej, Chi. Chxiałem zbudować napięcie
Kazuchi: Wow! Gratki!
Tori: Gratulacje.
Chigusa: Naki rzucił decydującą trójkę!
Naki: nie przesadzaj, to wsztstko dzięki twojej strategii
Kazuchi: Chciałbym tam być ;-; Nikt tego nie nagrywał czy coś?
Chigusa: Spytam koleżanek, ale nie sądzę... ;(
Kazuchi: Właśnie. Chi, mogę mieć prośbę?
Chigusa: ?
Kazuchi: mam dużo testów w tym tygodniu... a wyszło dużo uploadów i nie mam na wszystko czasu
Kazuchi: Mogłabyś zrzucić to na kogoś innego?
Tori: A, no i u mnie. Jak nie znajdziesz chińskiego tłumacza, to możesz zawiesić moją rubrykę.
Tori: Wyjeżdżam na parę dni do rodziny i no
Tori: Nie wiem, czy pozwolą mi w ogóle wziąć laptopa...
Chigusa: Jeju, co wy tak nagle?
Chigusa: Postaram się to ogarnąć, ale to będzie niezłe zamieszanie...
Kazuchi: Tak jakoś wyszło...
Tori: Przepraszamy. Na pewno się zrekomendujemy.
Naki: eeee... chi?
Chigusa: Nie.
Naki: też mam testy.
Naki: te ważniejsze.
Chigusa: ...
Chigusa: A wczorajszy odcinek wrzuciłeś?
Naki: Tak
Chigusa: No dobra. Zaprzęgnę innych do roboty, ale niewykluczone, że bez waszej trójki trzeba będzie czasowo zawiesić stronę...
Kazuchi: Dzięki wielkie! Jesteś kochana!

Kazuchi opuścił/a Najgorsi admini

Tori: Napiszę, jak wrócę.

Tori opuścił/a Najgorsi admini

Chigusa: ...
Naki: czy oni wgl przeczytali twoją wiadomość
Chigusa: Mnie się nie pytaj...
Chigusa: Wiesz co?
Chigusa: Może poprosimy kogoś ze szkoły?
Naki: eh?

+++

   następnego ranka
 
         — I olejesz sprawdziany? — pokręciłem z niedowierzaniem głową.
         — Atsushi zaraz potem napisał, że jednak cofa prośbę, bo zapomniał, że też jestem w twojej klasie — Ozaki najspokojniej w świecie popijał pomarańczowy sok z kartonika, oznajmiając mi jednocześnie, że czasowo przejmuje moją rubrykę na stronie. — Ale to nie jest taki zły pomysł. I nie oleję sprawdzianów — tu spojrzał na mnie niemal lekceważąco. — Po prostu umiem pogodzić te dwie rzeczy ze sobą.
         — No nie wiem — podparłem się pod boki. — Ja bym na twoim miejscu uważał.
         Oceny Ozakiego były średnie. Tak średnie, że podobno na koniec pierwszej klasy miał pogadankę z nauczycielami. Tymczasem on zdawał się być ponad to. Często powtarzał, że oceny w szkole nie odzwierciedlają człowieka i jak najbardziej się z tym zgadzałem, tylko że Ozaki ignorował swoje wyniki trochę za często. Za nic nie mogłem do niego na ten temat dotrzeć. Nie działały na niego nawet groźby, że jak tak dalej pójdzie, to skończymy w różnych klasach*.
         — Podobno chciał zwerbować Mizuharę — odezwał się nagle Takashima. — Ale też powiedziała, że chce się uczyć.
         Odruchowo spojrzałem na drugi koniec sali lekcyjnej, gdzie Mizuhara z zacięciem skrobała coś w zeszycie. Jakby czując mój wzrok na karku, uniosła głowę i popatrzyła podejrzliwie w naszym kierunku. Niepewnie jej pomachałem. Uniosła brwi i wróciła do swojego zajęcia.
         — Powinieneś brać z niej przykład — mruknąłem. Nie chciałem mu matkować, bo sam nie byłem w nauce najlepszy, ale mimo wszystkich jego zapewnień po prostu zaczynałem się martwić. Zwłaszcza gdy wiedziałem, że raczej nie powiedział o niczym rodzicom.
         Jego rodzice nie byli jednymi z tych, którym chciałoby się mówić cokolwiek.
         — O, karzełek tu przyszedł — rzucił Takashima. To mnie ożywiło. Wygiąłem kark, żeby wyjrzeć za drzwi klasy i rzeczywiście ‒ Midori stał tam, opierając się o parapet i beztrosko śmiejąc się z koleżankami.
         — Chyba nie zamierza wejść — Ozaki przekrzywił głowę z zaciekawieniem. — Ile jeszcze zamierzacie się nawzajem unikać?
         Nie odpowiedziałem, zajęty rzucaniem tęsknych spojrzeń. Midori wyglądał na wyluzowanego i szczęśliwego w towarzystwie swojej grupki. Nic dziwnego ‒ z tego, co wiedziałem, dziewczyny go uwielbiały. Opowiedział chyba jakiś żart, bo wywołał salwę perlistego śmiechu. Normalnie na ten widok nawet się uśmiechałem, lecz teraz zamiast komfortu czułem, jak coś kłuje mnie w piersi.
         Nie wyglądał, jakby zamierzał wejść. I pewnie nawet nie chciał tu zaglądać. Był tu przypadkiem. Za parę minut miał zabrzmieć dzwonek, a on jak gdyby nigdy nic odejdzie, dalej uśmiechnięty, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
         „Dokończmy to później”? Nie będzie żadnego później. Zaczynałem żałować, że pozwoliłem mu wtedy odejść.
         Jutro nie popełnię już tego błędu.
         Takashima patrzył na mnie uważnie, ale nic nie powiedział. Byłem wdzięczny za tę jego cechę - nie lubił drążyć.
         Po drugiej stronie sali Mizuhara syknęła, złamawszy rysik od ołówka.

+++

   popołudniu
 
Od: Nakira
Do: Rikka
Temat: (brak)
Zamierzam zrobić coś bardzo głupiego.

Od: Rikka
Do: Nakira
Temat: Re:(brak)
Mianowicie?

Od: Nakira
Do: Rikka
Temat: Re:Re:(brak)
Jutro organizuję domówkę. I będzie tam osoba, która chyba nie myśli o mnie tak, jak ja o niej.
Mimo wszystko zamierzam wyznać jej swoje uczucia.

Od: Rikka
Do: Nakira
Temat: Re:Re:Re:(brak)
Na pewno powinieneś, a czy jest to głupie, czy nie, zadecyduje reakcja tej osoby.
Nie wiem, czemu zwróciłeś się z tym do mnie, choć chyba się domyślam. Mam nadzieję, że wiesz, iż nie potrzebujesz mojego pozwolenia na podążanie dalej swoją ścieżką.
Kiedy się spotkaliśmy, byłeś taki roztrzęsiony. A jednak rozmawiałeś ze mną z pewnością w głosie. To wszystko bierze się od tej osoby, prawda? Dla niej walczysz ze sobą, zastanawiasz się, co powinieneś w sobie zmienić dla jej dobra.
Nie rozwieję twojej niepewności. Chcesz rady? Nie zmieniaj się. I zostaw przeszłość za sobą. Pokaż się tej osobie tak, jakbyś urodził się wczoraj.
I życzę ci szczęścia, Nakira. Samego szczęścia.

         Zanim odłożyłem telefon na szafkę nocną, przeczytałem esemes jeszcze trzy razy. Za zamglonym oknem sypialni deszcz zaczął powoli uderzać w parapet. Wstałem z łóżka i ogarnąłem wzrokiem szare przedmieścia. W geście melancholii moja dłoń delikatnie dotknęła zimnej, szklanej powierzchni.
         Przypomniał mi się sen o muśniętym deszczem chłopaku, który siedział na parapecie, czekając na mój dotyk. Zacisnąłem oczy, pozwalając sobie na ponowne przywołanie tego obrazu. Przesunąłem palcami po szybie, próbując wyczuć pod skórą wilgotny materiał.
         Boże. Tęskniłem za czymś, co nawet nigdy się nie wydarzyło.
         Otworzyłem oczy. W pokoju było przeraźliwie cicho.
         Pragnąłem tu jego kojących słów.
         Jego głosu, oczu, twarzy, uśmiechu.
         Jego.

+++

   20 maja, dzień imprezy

         Jako pierwszy zjawił się Kagami, co mnie wcale nie zdziwiło. Wpadłszy do mieszkania jak burza, od razu rzucił się na moje łóżko, choć wszystko było przygotowane w pokoju dziennym. Zanim przyszli Takeuchi z Otamą, zdążył wygłosić swoją recenzję na temat mieszkania („ogólnie da się żyć”), otworzyć mi szafę („Wow! To robota twojej dziewczyny?”) i rozwalić się na pościeli głową w dół, przeglądając telefon.
         Nasi dwumetrowcy przynieśli o wiele za dużo jedzenia, nawet jak na jedenaście osób. Takeuchi przeprosił, Otama zaś nie zaszczycił mnie od wejścia ani jednym słowem. Po obejrzeniu mojego skromnego dwupokojowego mieszkania z kuchnią i łazienką, jedynie prychnął. Nie żebym próbował wpasowywać się w jego dziwaczne standardy chłopczyka z dobrego domu.
         Następni byli Nanago i Takai. Przynieśli soki i kartoniki ze smakowym mlekiem, na co uniosłem brwi. Nanago spuścił wzrok i wymamrotał coś o tym, że to jego ulubione i pomyślał, "że fajnie by było, czy coś". Trochę mnie to poruszyło, biorąc pod uwagę jego wcześniejszą niechęć do przyjścia.
         Natomiast Hashigawa nie przyszedł. On wyważył drzwi.
         — Witam ferajnę! — wydarł się chyba na pół bloku. Skrzywiłem się, bo stałem tuż przy nim. Kagami niekiedy żartował, że to właśnie dlatego trener zrobił go kapitanem. Miał z nas najdonośniejszy głos.
         Kiedy reszta gości wyglądała na korytarz, żeby przywitać Hashigawę, ja zwróciłem uwagę na siatkę, którą taszczył. Kapitan złapał moje spojrzenie.
         — Mówiłem, przyniosę coś ekstra — uśmiechnął się szeroko. Mając złe przeczucia, poszedłem za nim do salonu.
         I nagle na stoliku naprzeciwko kanapy wylądowało pięć litrów alkoholu.
         — Pogrzało cię? — nagle zirytowany podniosłem głos. — Niektórzy z nas nie mają jeszcze siedemnastu lat!
         — Daj spokój, przecież bez tego nie ma imprezy! — odparł Hashigawa beztrosko. — Nie chcesz, nie pij. Odpowiadam za siebie.
         Rozejrzałem się po minach pozostałych. Takai i Takeuchi wyglądali na skonsternowanych, Nanago chyba się podekscytował, a Otama obdarzył butelki słynnym spojrzeniem pogardy, które mogło oznaczać wszystko.
         — Wolę mleko Nanago — Kagami wzruszył ramionami.
         — Dobra , ok — westchnąłem. — Nie będę zgrywał świętego. Jak nikt nie będzie pił, to schowamy i tyle.
         W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Pobiegłem otworzyć nowo przybyłym, którymi okazali się być Ozaki, Mikori i Shigatsu.
         — Dlaczego przychodzisz jako niemal ostatni, skoro mieszkasz najbliżej? — uniosłem brew do Ozakiego.
         — Kamijou chciał dokończyć rundę w Fortnite — odparł Takashima. — To była dosłownie sprawa życia i śmierci.
         Przewróciłem oczami. Mikori skomplementował mieszkanie, na co mu podziękowałem. Shigatsu ruszył do salonu z play station w dłoni.
         — Karzełka jeszcze nie ma? — Ozaki zadał to pytanie, idąc korytarzem. Spuściłem oczy. — Jeśli tak, to znaczy, że to jego powinieneś opierdzielać. Mieszkacie dwie klatki od siebie.
         — Doskonale o tym wiem — wymamrotałem. Zerknąłem w stronę drzwi, ale nikt nie zadzwonił.
         Ozaki zastygł, gdy zobaczył na stole piwo. A potem, nie pytając o nic, złapał jedną z butelek i ruszył do kuchni. Wrócił z otwieraczem.
         — Nikt mi nie powiedział, że to impreza z procentami — korek pstryknął. — To jest to coś ekstra?
         — Na mój koszt — Hashigawa ułożył dłonie w pistolety i „wycelował” w Takashimę. Popatrzyłem na twarze pozostałych. Wydawali się być tak samo zdezorientowani, jak ja.
         — Nakira, ty nie pijesz? — spytał Ozaki, hojnie polewając sobie do jednej z wystawionych szklanek. Spojrzał przy tym na mnie tak, jakby podejrzewał mnie o przestępstwo.
         — Ja... — znowu spojrzałem w stronę korytarza. Było już pół godziny po osiemnastej. Gdyby Midori chciał przyjść, zrobiłby to już wcześniej. Wszystkie moje postanowienia wyparowały wraz z brakiem wiadomości od niego. A jednak ciągle miałem nadzieję.
         Byłem idiotą. Zakochanym idiotą, który nie potrafił do niego nawet podejść i porozmawiać.
         Wszystkie spojrzenia były teraz skupione na mnie.
         A ja? Nie miałem już nic do stracenia.
         — ...Pieprzyć to. Polej wszystkim.

+++

   dwie godziny później

         Ozaki pił dziś na umór. Może miał zły humor po dzisiejszych testach. Nie wnikałem.
         Pił też Hashigawa i Nanago, aż w końcu skusili się wszyscy, poza Takaiem. Za każdym razem, gdy próbowałem nalać mu szklankę, odmawiał, aż przestałem pytać. To była w sumie jego decyzja, czy być trzeźwym wśród pijaków, czy wejść między wrony.
         Zanim się zorientowałem, Hashigawa, Nanago, Kagami i Ozaki, obejmując się, śpiewali jakieś sprośne piosenki w takt muzyki z głośnika Shigatsu, Takeuchi siedział na kanapie i uspokajał Otamę, który z niewiadomych powodów zaczął płakać, a Mikori, który uznał, że jedna szklanka to jego limit, rozmawiał w kącie z Takaiem. Patrząc na nich, również w lekko chwiejnym stanie, nawet dobrze się bawiłem. Alkohol dawał mi to dziwne poczucie wolności i spokoju, jakiego nie byłem w stanie doświadczyć od dawna. Obserwowanie roześmianych twarzy moich kolegów było nawet lepsze od wycieczek do klubu z Ozakim. Pomyślałem, że powinienem takie imprezy robić częściej. Było tłoczno, gwarnie i swojsko, pośród znajomych głosów i komentarzy. Nawet Ozaki się śmiał. Miło było go takim widzieć. W życiu nie pomyślałbym, że jeszcze wczoraj się o niego martwiłem.
         W piosence rozległ się jakiś motyw, przypominający dzwonek do drzwi. Wydało mi się to kreatywne i zabawne, więc się zaśmiałem. Nagle wyłapałem jednak, że motyw nie zgrywa się z melodią.
         — Nakira, chyba ktoś przyszedł — zwrócił uwagę Mikori. Wtedy dopiero zorientowałem się, że ktoś naprawdę dzwoni do moich drzwi.
         — Kurde, to mogą być sąsiedzi — wstałem z kanapy. — Zaraz przyjdę...
         — Może ja bym... — zaczął Takai.
         — Załatwię to — przerwałem mu z uśmiechem. — Aż tak pijany jeszcze nie jestem... — podparłem się ściany. — Chyba.
         Zanim ktokolwiek zdążył mnie zatrzymać, wyszedłem na korytarz. Dzwonek do drzwi zabrzęczał mi w uszach. Rozbawiło mnie to.
         Gdy otworzyłem drzwi, stał w nich Midori.
         Poczułem, jakby ktoś chlusnął mi wiadrem zimnej wody w twarz. Jednocześnie twarz chłopaka z lekko zakłopotanej momentalnie przeszła w zdumienie, a później w dezaprobatę.
         — Jezu, co wy... — cofnął się o krok, marszcząc przy tym nos. — Pijecie?
         — Hashigawa przytargał alkohol — bąknąłem, nie patrząc w jego stronę. — To nie był mój pomysł, przysięgam.
         — Ale napić się napiłeś. Jesteś pijany? — Midori podszedł bliżej, żeby spojrzeć mi w oczy. Nagle bliskość ta wydała mi się niekomfortowa. Szybko się odsunąłem. Chłopak zmarszczył brwi.
         — Takai i Mikori nie piją — wymamrotałem. — Zostań. Dołącz do nich.
         Popatrzył na mnie z powątpiewaniem. Z całej jego postawy biła skarga. Nie pisał się na taką imprezę. Mimo to bardzo nie chciałem, żeby teraz odchodził. Przecież w końcu tu był.
         W końcu mogłem pozbyć się tego, co ciążyło mi na sercu.
         Nie wiem, czy to dlatego, że zauważył, jak błagalne było moje spojrzenie, ale Midori zgodził się wejść do środka. Uśmiechnął się niemrawo do rozśpiewanych kolegów, którzy na jego widok krzyknęli i byliby się na niego rzucili, gdybym nie stanął między nimi. Tak jak myślałem, nasz menedżer szybko dołączył do Takaia i Mikoriego, którzy zaczęli opowiadać mu, co go ominęło. Spojrzałem w tę stronę, mając nadzieję, że złapię jego wzrok, że uda mi się wysłać mu jakiś sygnał.
         Nic takiego nie nastąpiło. Midori nadal miał w planach mnie ignorować.
         Musiałem mieć nietęgą minę, bo Takeuchi spytał mnie, czy coś się stało. Zbyłem go machnięciem ręki i w przypływie frustracji chwilę później wyszedłem z pokoju.
         Zatrzasnąłem za sobą drzwi do sypialni i oparłem się o nie plecami. Czułem, jak ulatuje ze mnie cały dobry humor i mój mózg zastępuje go irytacją i niepewnością. Zacisnąłem szczęki, próbując wmówić sobie, że to nic i zaraz tam wrócę, a potem będę bawił się całą noc.
         Wmawianie sobie rzeczy nigdy mi nie szło. A zwłaszcza, gdy byłem pijany. Alkohol wyzwalał moje emocje silniej, niż zazwyczaj. Łzy zaczęły torować sobie drogę do moich oczu. Nie mogąc ich powstrzymać, osunąłem się lekko po powierzchni drzwi. Lecz kiedy moja dłoń zahaczyła o klamkę, z drugiej strony napotkała opór.
         — Nakira...? — przytłumiony głos Midoriego otulił mnie zza drzwi. — Jesteś tam?
         Dałem sobie chwilę na uspokojenie. A potem odwróciłem się i uchyliłem drzwi.
         Midori wślizgnął się do sypialni. Nie powiedział nic, tylko spojrzał mi w oczy. Po raz pierwszy od paru dni, zrobił to z własnej woli.
         Miałem mokre rzęsy. Zamrugałem parę razy, by przywołać się do porządku. Cholera, byłem pijany. Nie chciałem, żeby tak wyglądała nasza rozmowa.
         Z drugiej strony wcale nie wiedziałem, jakby ona w ogóle miała wyglądać. Nawet porządnie nie zastanowiłem się nad słowami, które chciałbym mu przekazać. Boże, pragnąłem tylko, żeby tu był. Ale to nie mogło mi wystarczać.
         — Jesteś niereformowalny — westchnął w końcu Midori. Przekręcił głowę w stronę drzwi. — Przyniosę ci wody...
         — Nie, poczekaj.
         Odruchowo wyciągnąłem do niego rękę, ale zatrzymałem się wpół gestu. Moja dłoń zawisła między nami przez chwilę, a Midori popatrzył na mnie tak dziwnie, ze współczuciem, nawet z żalem.
         W końcu jednak alkohol płynący w moich żyłach wygrał potyczkę z umysłem. Delikatnie sięgnąłem po jego palce, aż w końcu trzymałem go za rękę.
         — Usiądźmy — poprosiłem cicho. — Chcę porozmawiać.
         Midori stał przez chwilę w miejscu, wyraźnie zagubiony. A potem kiwnął głową.
         Gwar imprezy przycichł w mojej głowie. Nadal trzymając go za rękę, opadłem na brzeg łóżka. Midori nic nie mówił, ale też nie odwzajemnił uścisku mojej dłoni. Nie wiedziałem, co mam dalej zrobić. Po prostu go trzymałem. Nie było ucieczki, nie było też drogi naprzód. Nie mogłem ich znaleźć.
         — Wiesz, nie wiem, czy jesteś w odpowiednim stanie do rozmowy. — Midori nerwowo przeczesał włosy palcami drugiej ręki. — Strasznie mnie zaskoczyliście tym pijaństwem. Myślałem, że jako sportowcy jesteście bardziej... uważni.
         Boże, znów go nie słuchałem. Obserwowałem tylko ruchy jego warg.
         — Ale to chyba w końcu nic złego... Raz na jakiś czas.
         Złapałem jego spojrzenie. Poczułem, że chce się cofnąć, więc zacisnąłem dłoń troszeczkę mocniej. Wtedy Midori złagodniał.
         — Nakira, ja nie wiem czy... — zająknął się — ...to jest odpowiednie. Powinieneś... wytrzeźwieć. I wtedy na spokojnie mi powiesz, co chodzi ci po głowie. Ok...?
         Patrzyłem na niego niezrozumiale. Przecież on wiedział. Wiedział, że to on jest obiektem moich ciągłych rozterek. Przecież nie mógł nie wiedzieć.
         Gdy się nachyliłem, zobaczyłem w jego oczach zmartwienie przemieszane z przestrachem. Nie o to mi chodziło. Nie chciałem żeby tak na mnie patrzył. Chciałem, żeby wiedział, że zajmuje każdą moją myśl.
         Zrobiłem więc jedyne, co mi przyszło do głowy i zmniejszyłem odległość między nami.
         A gdy go pocałowałem, Midori tego nie odwzajemnił.
         Mimo to nie przestawałem. Wargi zsunęły mi się na kącik jego ust, by zaraz powrócić do poprzedniego miejsca. Odpowiedź. Teraz pragnę odpowiedzi...
         Midori wydał z siebie nieokreślony pomruk. Naparł na mnie drugą ręką. Chciał mnie odepchnąć, lecz na to nie pozwoliłem. Zaszedłem już za daleko. Chwyciłem jego drugą dłoń i pociągnąłem obie jego ręce do tyłu. W końcu Midori wylądował w pozycji leżącej, z rękami nad głową, przyciśniętymi do materaca. Oderwałem usta od jego ust i odetchnąłem cicho. Nie mogłem pozwolić mu uciec. Teraz jest najlepszy moment, żeby...
         A potem zobaczyłem jego wyraz twarzy.
         Jego oczy drżały.
         — Ja... nie chcę... w ten sposób... — wyjąkał.
         Zamarłem. Powoli puściłem jego dłonie, a on natychmiast wyślizgnął się z mojego uścisku. Szybko wstał i zobaczyłem jeszcze, jak ociera oczy rękawem, zanim zatrzasnął za sobą drzwi.
         Mój umysł był biały i pusty.
         A potem zalała go fala czerni.






(a/n) *W Japonii przydział klasowy zależy od tego, jak uczeń się sprawuje. Litery przy klasach symbolizują zwykle poziom nauczania. Akurat w Asahinie są trzy klasy, a Ozaki i Nakira są w C. Tylko że Nakira ma ostatnio lepsze oceny. 

Nie mam czasu, a i tak nikt tu nie wchodzi. Może poczekam na lepsze czasy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz