niedziela, 28 października 2018

Podrywacz: Karty postaci

         Jak niektórzy już wiedzą, oprócz pisania opowiadań LGBT z zakresu anime i nie tylko, zajmuję się też rysowaniem. Uch, nie mogę tego nazwać malowaniem czy tworzeniem artów, bo sama mam świadomość tego, co tworzę. Więc nadal, wszystko, co tu widzicie, to rysunki i trochę bardzo podstawowej grafiki.


Nakira:







Uch, Nakira.
         Nakira jest hm, specyficzny? To jedna z moich pierwszych OCek, co sprawiło, że na początku dostał wiele cech kompletnie nie pasujących do jego historii i czasem to po prostu wyziera, a czasem nie. Ogólnie jest moją najmniej lubianą postacią, dacie wiarę? Gdybym spotkała kogoś takiego jak on na swojej drodze, prawdopodobnie po prostu bym się cofnęła.
         Co tu jeszcze o nim powiedzieć? Jest umięśniony przez grę w kosza, w gimnazjum chodził na siłownię. Ma w sobie dużo sprzeczności (np. choć dogadywanie się z ludźmi idzie mu doskonale, często czuje się zagubiony w sytuacjach, gdy trzeba opowiedzieć o sobie, lub być po prostu dla kogoś miłym), wyraźnie oddziela potrzeby cielesne od miłości stricte, co powoduje problemy w jego relacjach z dziewczynami i z Midorim. No i przez większość czasu tylko zgrywa pewnego siebie.

Midori:





Och, Midori! 
         Na instagramie udostępniłam jego rysunek z podpisem "To mój śliczny syn" i nadal się z tym zgadzam! ♥️
         Midori jest słoneczkiem tego opowiadania, które ma jednak wiele do ukrycia. Myślę, że to, co najbardziej łączy go z Nakirą, to ta sama tendencja do zgrywania silnego i unikania poważnych tematów jak ognia. Chociaż u niego te zachowania mają trochę inne podwaliny, to jednak jest to ten sam schemat.
         Nadal, mojego cennego syna oraz jego matkę (xD) trzeba chronić. 

Ozaki:



  
Ozaki. 
         On jest tak tragiczny, a wy nawet jeszcze nie macie o tym pojęcia 
         Moja ulubiona postać. Serio, można nawet o nim zapomnieć w trakcie historii, a ja i tak go uwielbiam. Na początku miał być tylko bohaterem epizodycznym, a teraz powstaje o nim cała manga, do której ciągle dodaję nowe wątki. Wszystko przez przyjaciółkę ze szkoły, z którą już teraz nie utrzymuję kontaktów, a która po przeczytaniu kilku rozdziałów uznała, że Takashima jest tu najśmieszniejszą postacią i fajnie byłoby, gdyby go było więcej.
         No i jest. Ciągle w mojej głowie. Dzięki.
         (Ta roztargana osóbka po prawej to ja. Jak na autoportret, jestem całkiem podobna, haha.)

Chiaki: 



Chiaki jest zagubioną dziewczyną. 
         Kiedy ogólnie w opowiadaniu gra dosyć drugoplanową rolę, czułam się odpowiedzialna, aby tę rolę uczynić ważną. Smuci mnie to, że prawdopodobnie przez główne wątki nie dostanie tyle czasu antenowego, ile bym chciała, żeby dostała. Uwierzcie mi jednak na słowo, że jest wręcz za dobra dla tego świata. 
         Och, w sumie mogę dać tu ciekawostkę, że jako jedyna miała szczęśliwe dzieciństwo. Nie chciałam jej męczyć już bardziej.


Anri: 



Większość ludzi Anri nie lubi. 
         Chodzi mi tu zarówno o czytelników, jak i o postacie w tym uniwersum. I słusznie, bo Anri wcale nie jest do lubienia. Ona jest do zastanowienia się. Dla wyróżnienia. Prawdę mówiąc, mam pośród swoich przyjaciół osobę podobną do niej. Nie zgadzamy się w wielu rzeczach, często się ze sobą kłócimy. A jednak przez myśl by mi nie przeszło, żeby kiedykolwiek ją porzucić.
         Po prostu, są czasem tacy ludzie, nad którymi warto się zastanowić.

I na koniec, z serii: "Marzę o własnym fandomie":




piątek, 26 października 2018

Rozdział 18

Podrywacz 4617










Mojej paczce z ostatniej klasy gimnazjum
Bo zawsze są i chcę żeby zawsze były
Eloo
          Tak musiały brzmieć słowa rozstania.
          Mój mózg odmówił analizy sytuacji. Nie wiem, jak długo siedziałem we własnej sypialni, niezdolny do jakiejkolwiek reakcji. Odciąłem się od rzeczywistości, podczas gdy za drzwiami impreza trwała w najlepsze.
          Wreszcie, gdzieś w środku nocy, gdy z całego towarzystwa zostali tylko ci najbardziej pijani, przez próg przeszedł Ozaki. Usiadł obok i coś do mnie mówił, chyba próbując mnie ocucić i wypytać, co się stało. Jedyne, co byłem zdolny zrobić, to oprzeć głowę na jego ramieniu.
          Ozaki, razem z kapitanem i Nanago wypili wtedy cały pozostały alkohol. A jednak mój przyjaciel ogarniał sytuację na tyle, by po chwili ciszy wpleść palce w moje włosy i delikatnie mnie do siebie przycisnąć.
          ― Co ty wyprawiasz, Nakira ― usłyszałem aż nazbyt wyraźnie. Mimo to, przytulony do jego chudego ramienia, wreszcie poczułem się bezpiecznie. I wtedy właśnie, gdy spokój ogarnął mój umysł, odpłynąłem.

+++

   21 maja

         Rano okazało się, że Ozaki zasnął krótko po mnie. Obudziłem się z głową na jego piersi, co nieźle mnie zdezorientowało. Nadal jednak byliśmy we wczorajszych ubraniach, więc nie miałem się czym martwić.
         W salonie zastałem smacznie śpiących Kagamiego i Hashigawę, kolejno na kanapie i na podłodze pod nią. Zanim ich wszystkich obudziłem, zdążyłem wypić pół butelki wody i przebrać się w świeższe ciuchy.
         Potwornie skacowany Ozaki odmówił współpracy, zakrywając się poduszką. Hashigawy nie obudziłby nawet dzwon kościelny, za to do rozplątania języka Kagamiego wystarczyły dwie herbaty.
         ― Po tym jak Atsushi wybiegł od ciebie z pokoju ― opowiadał, siedząc ze mną przy blacie w aneksie kuchennym ― wyszli za nim Takai i Mikorin. Byłem pijany, uznałem, że to załatwią ― wzruszył ramionami, upijając kolejny łyk naparu. Łowiłem jego słowa, pilnując, żeby łokieć nie zsunął mi się z blatu. Nadal byłem senny. ― Potem jeszcze coś tam robiliśmy, nie wiem, chyba nic nie zdemolowaliśmy. Potem Takashima zaczął coś pieprzyć od rzeczy i do ciebie poszedł. Po Nanago przyszedł wtedy Takai, nieźle się pokłócili, ale w końcu wyszli. Otama i Takeuchi też się z nimi zabrali. Jak Shigatsu zorientował się, że zabrakło połowy osób, to też wyszedł. No a potem jakoś zwaliłem się na kanapę i urwał mi się film - zakończył. Uśmiechnął się do mnie niemrawo. ― Do szkoły to już raczej nie zdążymy.
         ― Jest dziesiąta ― westchnąłem. ― Nie wiem, jak ja to później wytłumaczę.
        Tak naprawdę, oprócz kaca mordercy, miałem jeszcze jeden ważny powód, dla którego wolałbym nie chodzić do szkoły nawet do końca tygodnia. Ale Kagami o Midoriego nie pytał, a ja nie zamierzałem poruszać tematu.
        Zresztą, przecież to wszystko było już skończone. Popełniłem błąd i teraz będę wyciągał z niego wnioski.
        Pierwsze i najważniejsze: nigdy więcej nie wierzyć, że drugi chłopak mógłby zapałać do ciebie tym samym dziwacznym uczuciem, jakim ty darzysz jego.

+++

   popołudniu
 
         Najdłużej trwało wysłanie do domu Ozakiego. Jego rodzice i tak nie wracali z pracy przed ósmą wieczorem, więc nie musiałby nawet wysłuchiwać ich pretensji o to, że nie powiedział nic o nocowaniu i zdążyłby pozbyć się kaca. On jednak nie chciał się ruszyć z mojego mieszkania. Skończyliśmy w nogach łóżka przed laptopem, oglądając jakiś głupi serial. Spytałem go o testy i otrzymałem w odpowiedzi tylko nerwowe prychnięcie.
         ― Nie ma o czym mówić. ― Zamyślił się na chwilę. ― Wiesz, że przez noc nawet nie pisali?
         ― Rodzice?
         ― W ogóle. Nic ich nie obchodzę. Mógłbym nawet wrócić i oznajmić, że nocowałem w spelunie, a i tak przeszłoby pewnie bez echa.
         ― Nie mów tak.
         ― A jak. ― Spojrzał na mnie, a z jego oczy wyzierało zrezygnowanie. ― To chujowi rodzice. Wkurwili by się na mnie chyba tylko wtedy, gdybym im powiedział, że jestem gejem. Ojciec wierzy w te wszystkie terapie, wiesz. Lekarz, pierdzielony.
         Ozaki rzadko przeklinał, ale jeśli już to robił, to tylko, gdy mówił o swoich rodzicach. Strasznie mnie to smuciło, ale nie mogłem mu tego zakazać. To był dla niego jedyny sposób, by wyrazić swoją złość.
         Tata Ozakiego był kardiologiem, mama pogodynką i dziennikarką. Od małego Takashima był zostawiany przez nich sam sobie. Wciskali go na siłę wszędzie, byle tylko nie musieć się nim zajmować. Ozaki często mówił o sobie jako wpadce, choć akurat tego mu zabraniałem. Nie można było jednak zaprzeczyć, że był dzieckiem zaniedbanym.
         Trochę nas to łączyło, choć moja sytuacja była nieco inna. Ja przynajmniej miałem Fumiko. On nie miał nikogo.
         Bardzo starałem się być tym kimś, kogo potrzebował. Choć nie zawsze mi to wychodziło.
         ― Głupio wyszło. Mieliśmy w ogóle nie pić. ― Miętosiłem w palcach kołdrę. Kącik ust Ozakiego uniósł się nieznacznie w grymasie, który chyba miał być próbą uśmiechu.
         ― Czy ja wiem. Fajnie było zobaczyć, jak upijają się nasi wzorowi sportowcy. ― Widziałem, że patrzył na ekran laptopa, ale nie oglądał już serialu. Wzrok miał rozmyty, jakby spoglądał gdzieś bardzo daleko. ― Nanago był zabawny. Ty na początku też. Potem już mniej.
         ― Nie rozmawiajmy o tym ― uciąłem szybko, wyczuwając już, do czego pije.
         ― Dobra ― Takashima oblizał wargi. ― Ale mnie też się nie chce rozmawiać o moim chujowym ojcu. Ani o matce.
         Westchnąłem. Nie wiedziałem, jak do niego dotrzeć. Z drugiej strony, chyba sam miałem za dużo sekretów, żeby zmuszać kogokolwiek do szczerej rozmowy.
         ― Przynieść ci wody? ― zaoferowałem. Zauważyłem, że Ozaki już po raz drugi oblizuje usta.
         ― Jakbyś mógł ― poprosił. Serial nadal leciał w tle, ale obaj straciliśmy już zainteresowanie. Dźwignąłem się z podłogi i przeszedłem do salonu, czując się tak bezsilnie i beznadziejnie, jak chyba jeszcze nigdy w życiu. 

+++

   kilka godzin później
 
         Po krótkiej drzemce, Ozaki w końcu postanowił wrócić do domu. Nadal się o niego martwiłem, ale kiedyś musiał pokazać się rodzicom. Na odchodne powiedziałem, że jakby co, to jestem pod telefonem, na co on tylko kiwnął głową i zamknął przed sobą drzwi. Gdy w mieszkaniu zapanowała pustka, w oczy rzucił mi się bałagan, który pozostał nadal, mimo wstępnego uprzątnięcia. Natychmiast zabrałem się do czyszczenia.
         Gdy byłem mały, czysty pokój był jedyną rzeczą, za którą chwaliła mnie mama. Dlatego teraz w moim otoczeniu denerwowała mnie każda plama, każdy przewrócony przedmiot, każdy leżący na podłodze papier.
         Jedyną osobą, której o tym powiedziałem, był Midori i przypomniawszy sobie o tym fakcie, poczułem ukłucie w piersi.
         Nie ważne z której strony chciałem zająć się roztrząsaniem tego, co się wydarzyło, nie mogłem nic zmienić. Po pijaku zapędziłem się i praktycznie wyznałem mu, co czuję. A jego reakcja musiała oznaczać odmowę. Nie znajdowałem innej interpretacji słów, które wtedy wypowiedział.
         To bolało i nie chciałem jeszcze mierzyć się z tym bólem. Mieszkaliśmy tak blisko siebie. Chodziliśmy do jednej szkoły. Było tak dobrze. Jak teraz będą wyglądały nasze życia? Jakim sposobem to zniesiemy?
         Przyłapałem się na myśli, iż wolałbym, żeby to wszystko nigdy się nie wydarzyło. I po co to było? Teraz, kiedy opuściła cię jedyna osoba, która cię rozumiała, będziesz tylko powoli niszczył się od środka. Wewnętrzny głos, który od dawna nie gościł w moim umyśle, teraz śmiał mi się w twarz.
         I miał cholerną rację.
         Otworzyłem drzwi od balkonu, żeby wywietrzyć zapach środka do czyszczenia podłóg. Na zewnątrz było chłodniej, niż wczoraj i opierając się o balustradę, mając na sobie w dodatku tylko biały bezrękawnik, aż zadrżałem. Pogoda chciała chyba wycisnąć ze mnie resztki komfortu, a potem pozostawić drżącym i osaczonym zmartwieniami. Zastanawiałem się, co skłoniło Midoriego, żeby w ogóle na tę imprezę przyjść. Nie stawił się o umówionej godzinie, ale dopiero około dwóch godzin później. Ktoś go namówił? A może sam tak długo bił się z myślami?
         Pewnie teraz myśli, że wcale nie wyszło mu to na dobre, wygłosił swoją uwagę głos. Było to tak irytująco prawdopodobne, że aż obiema rękami złapałem się za włosy. Miałem ochotę krzyczeć z frustracji. Chciałem zapomnieć, albo cofnąć czas - najlepiej do momentu, w którym jeszcze wszystko było dobrze. Kiedy jeszcze widziałem w nim...
         Czy taki moment w ogóle istniał?
         Dźwięk dzwonka sprawił, że łokcie ześlizgnęły mi się z barierki balkonu. Nie spodziewałem się gości. A przynajmniej taką miałem nadzieję.
         Z niepokojem przeszedłem przez salon i wtedy rozpoznałem przytłumiony głos zza drzwi.
         ― Nakira? Wiem, że tam jesteś ― Anri mówiła łagodnie, spokojnie, jakby nie chciała mnie wystraszyć. Gdy ją usłyszałem, poczułem się jeszcze bardziej wyzuty z wszelkich sił. Mimo to, wpuściłem ją. Pod krótką jeansową kurtką miała na sobie czerwoną bluzkę na ramiączkach i spódniczkę pasującą do kurtki. Lubiłem ten strój, a ona o tym wiedziała. Od razu wyczułem, że czegoś ode mnie chce.
         ― Zapomniałem o jakiejś randce? ― spytałem, od niechcenia opierając się o ścianę.
         ― Tak ― odparła Anri ze słabym uśmiechem, a ja osłupiałem. ― Ostatnio ignorowałeś moje wiadomości. Ale to nie szkodzi ― podeszła do mnie i delikatnie położyła dłoń na mojej piersi. Nie unosiła głowy, nie patrzyła na mnie. ― Pewnie miałeś ważniejsze sprawy... Prawda?
         Nareszcie jakiś trybik w moim mózgu zaskoczył i przypomniałem sobie, że mieliśmy spotkać się i porozmawiać parę dni po meczu. Poczułem, jakby coś zapadło mi się w płucach. Zapomniałem. Jak mogłem zapomnieć?
         ― Anriś, ja... ― urwałem, gdy ujrzałem, jak dziewczyna się trzęsie. Natychmiast przytuliłem ją mocno do siebie. ― Przepraszam. Jestem beznadziejny.
         Zaczynałem zapominać o całym świecie. Zapominałem, że miałem dziewczynę, przyjaciół, szkołę, rodziców. W mojej głowie nieustannie gościł Midori. Godziłem się na tę obsesję.
         ― To nic, Nakira ― usłyszałem cichy szept Anri. Dziewczyna wsunęła dłonie pod moje ramiona i dotarły one aż do mojego karku. ― Wiem, że nie skrzywdziłbyś mnie ot tak.
         Uniosłem głowę i nasze oczy się spotkały. Fiołkowe, jeszcze parę miesięcy temu tak fascynujące mnie oczy, teraz były przepełnione goryczą. Coś musiało się stać w jej domu. Coś musiało się stać, a mnie przy niej nie było. Anri trzęsła się w posadach.
         Przysunęła się i przymknęła oczy, chcąc mnie pocałować. Czułem się jednak zbyt zdewastowany, by dać jej choćby to. Nagle zrozumiałem, że zataczaliśmy koła. Ona cały czas szukała we mnie oparcia, podczas gdy ja byłem zajęty własnymi problemami. A potem ona płakała, a ja nie umiałem zrobić nic innego, niż tylko zabrać ją do łóżka.
         Nagle poczułem między nami ogromny dystans, tak jakbyśmy w ogóle nigdy się nie poznali. Dłonie tej nieznajomej były chłodne, serce biło zbyt szybko, a jej ciało zbyt mocno przywierało do mojego, pragnąc bliskości tak bardzo, że mogłoby zrobić dla mnie wszystko.
         Prawdopodobnie oboje się za to obwinialiśmy, ale i tak zamykaliśmy się w błędnym kole na własne życzenie. Anri prawdopodobnie nadal wierzyła w nieopatrznie wypowiedziane przeze mnie "kocham cię" ‒ słowo, które wtedy nie miało dla mnie żadnej rangi. Ojciec powtarzał je nieustannie, gdy tylko okazywałem się być w czymś najlepszy. Moja pierwsza dziewczyna też je powtarzała. Do koleżanek, rodziców, do psa i do mnie.
         Nawet teraz, gdy wreszcie poznałem jego znaczenie, nie mogłem dać Anri niczego.
         W tej sytuacji nie pozostało mi nic innego, niż odwrócić głowę w bok, by dziewczyna nie zobaczyła moich łez, i w końcu wypowiedzieć te męczące słowa:
         ― Lepiej, żebyśmy zerwali. 

+++

   3 miesiące wcześniej, 3 marca, późny wieczór

         Nie żebym nie wiedziała, co oznaczała moja decyzja. Oczekiwałam jednak trochę mniej oburzonej reakcji rodziców i trochę mniej burzliwej konwersacji na temat mojej przyszłości. Nie dopuszczono mnie nawet do wygłoszenia argumentów - zamiast tego zostałam zbombardowana obelgami i opiniami o bezsensowności mojego marzenia.
         „Tak to się kończy”, słyszałam w głowie głos mojego wieloletniego przyjaciela, Jacoba. „Kiedy próbujesz wyjść spod ich skrzydeł, gonić za chmurami na niebie”.
         Ciaśniej owinęłam się białym płaszczem i przyspieszyłam kroku, a moje obcasy agresywnie stukały o chodnik. Na gwałt wychodząc z domu, zdążyłam jedynie narzucić na siebie jedną warstwę. Pod spodem miałam tylko sukienkę do kolan i krótkie kozaki. Nawet w centrum miasta wieczory nadal były przeszywająco zimne, jakby wiosna miała już nigdy nie nadejść.
         Ja tylko chciałam, żeby rodzice zaakceptowali mnie taką, jaką jestem. Czy naprawdę prosiłam o zbyt wiele, próbując poruszyć ich zatwardziałe serca?
         Powoli traciłam wigor, nogi zaczęły mnie boleć od uporczywego walenia o ziemię. Pędziłam przed siebie, nie wiedząc nawet, gdzie zmierzam. Tak strasznie chciałam uciec od tych zimnych ścian, zimnych pomieszczeń i zimnych ludzi, że nie pomyślałam nawet o tym, gdzie zamierzałam spać.
         Nie mogłam się zatrzymać. Nie mogłam się rozpłakać. Nie chciałam w tym momencie niczyjej litości. Mój oddech przyspieszał, a ja zacisnęłam usta, by nikt go nie usłyszał. Czułam, jak gdyby cały świat patrzył i czekał na to, co zrobię. Jak aktorka, którą nigdy nie będę, sama na ogromnej scenie, oświetlona ze wszystkich stron.
         Po mojej lewej mignęły jaskraworóżowe światła. Przystanęłam i odwróciłam się w tamtą stronę. No tak. Byłam w okolicy tego klubu, do którego raz zabrał mnie Jacob.
         Być może tylko tam byłam w stanie się ukryć.
         Decyzja była szybka. Zeszłam po wąskiej klatce schodowej i wkroczyłam w orgię świateł oraz rozgrzanych w tańcu ciał. Tej nocy nikt nawet nie stał przy wejściu, by sprawdzać dowody. Wstrzymałam oddech, przez chwilę napawając się tym, że nikt nie zwraca na mnie uwagi ‒ każdy jest pochłonięty swoim partnerem do tańca, swoim kieliszkiem, swoimi znajomymi. A potem ściągnęłam płaszcz i energicznym ruchem rozpuściłam już i tak rozwalonego koka. Tutaj mogłam być najlepszą aktorką, jaka stąpała po tej ziemi. W tym miejscu nie musiałam mieć rodziców lekarzy, którzy mówili mi, jak mam żyć. Tu nie było tajemnic, o których wszyscy wiedzieli, tu nie było siniaków na skroniach matki, tu nie było tej wypruwającej mi żyły ciszy. Tylko muzyka, tylko zabawa.
         Tylko ja pośród ludzi.
         Stukając obcasami, pewnym krokiem podeszłam do barku i z czarującym uśmiechem zaczęłam flirtować z baristą podczas zamawiania drinka. Nie był w moim typie, ale rozmowa szła gładko. Postawiłam sobie na cel zdobycie jego numeru. Tym razem byłam tu bez przyzwoitki, jaką był Jacob. Mogłam robić, co chciałam. A chciałam zrobić wiele.
         ― No no, panienko ― usłyszałam nagle i po chwili dosiadł się do mnie jakiś starszy facet w ramonesce, z resztką alkoholu w kieliszku. Wyglądał, jakby to nie był jego pierwszy drink. ― A może to ja będę stawiał dziś wieczór?
         Mężczyzna miał jeden złoty ząb i gdy się uśmiechał, bynajmniej nie wyglądał przyjaźnie. Wysiliłam się, aby go zignorować i dalej zagadywać do baristy, ale wtedy ramoneska tamtego faceta dotknęła mojego ramienia.
         ― Mógłby się pan łaskawie odsunąć? ― wycedziłam przez zęby najgrzeczniej, jak potrafiłam.
         ― Oj, nie daj się prosić, mała ― mężczyzna nonszalancko oparł się o blat, przy którym siedzieliśmy. ― Widać, że brak ci towarzystwa. Co ci szkodzi? Postawię ci każdego drinka.
         ― Najmocniej przepraszam, ale niech pan przestanie mnie zagadywać ― posłałam mu krzywy uśmiech. Barista również nie pomagał, bo właśnie schylił się pod barek. Mężczyzna wyglądał jednak na takiego, co nie odpuszczał i zauważyłam, jak wyciąga rękę, żeby mnie złapać.
         Już byłam gotowa go spoliczkować, gdy nagle poczułam, jak ktoś delikatnie obejmuje mnie w pasie i przyciąga mnie do siebie.
         ― Przepraszam, skarbie ― powiedział ktoś niskim, aksamitnym głosem. ― Długo czekałaś?
         Natychmiast odwróciłam się w objęciach jegomościa i ujrzałam wysokiego, dobrze zbudowanego chłopaka, mniej więcej w moim wieku. Miał kanciaste rysy twarzy, które krył pod przydługimi blond włosami, jednak nie odejmowało mu to ani trochę uroku. Jego twarz była tak symetrycznie idealna, że przez chwilę aż oniemiałam.
         Chłopak uśmiechnął się do mnie ciepło, po czym ruchem oczu wskazał na faceta, który mnie obłapiał. Otrząsnąwszy się z pierwszego szoku, zauważyłam, że mężczyzna w ramonesce wycofuje się.
         ― Jak zwykle się spóźniasz, kochanie ― odpowiedziałam blondynowi najbardziej beztroskim tonem, na jaki umiałam się zdobyć, po czym nie zastanawiając się długo, cmoknęłam go w policzek. Miał gładką skórę. ― Zamawiasz coś?
         ― Po co mi używki, gdy mam ciebie ― odparł chłopak, dalej uśmiechając się w ten czuły, a jednocześnie zadowolony z siebie sposób. Starszy mężczyzna skulił się, prychnął pod nosem i wreszcie sobie poszedł. Na wszelki wypadek nadal przytulając się do nieznajomego chłopaka, odetchnęłam z ulgą.
         ― Wiesz, poradziłabym sobie i bez ciebie... ― zwróciłam się do mojego "wybawcy" ― ...ale dziękuję.
         ― Po prostu nie mogłem stać bezczynnie, jak zobaczyłem, gdzie wędrują ręce tego zboka ― odparł blondyn całkiem poważnie. ― Nie ma za co.
         Kompletnie zapominając o moim drinku, przeniosłam ręce na jego kark. Twarz blondyna wręcz mnie zahipnotyzowała. Poza tym, w takich sytuacjach faceci oczekują chyba wdzięczności.
         ― To może... zatańczymy? ― zaproponowałam. Chłopak uśmiechnął się entuzjastycznie.
         ― Już myślałem, że nie spytasz.

+++

         Akurat zagrano jakiś spokojniejszy rytm. Gdy kołysaliśmy się na parkiecie, okazało się, że muszę dość wysoko unosić głowę, by spojrzeć mojemu blondynowi w oczy. A było w co patrzeć - pośród migających świateł wyglądały one jak tafle czystych stawów.
         ― Jesteś okropnie przystojny ― powiedziałam w końcu. Pomyślałam, że należy mu się odrobinę komplementów. ― Można cię znaleźć w jakimś magazynie?
         Blondyn zaśmiał się krótko.
         ― Muszę cię rozczarować, ale jestem dopiero uczniem liceum.
         Uniosłam brwi.
         ― Przysięgłabym, że jesteś starszy. I to chyba jest klub dla dorosłych.
         ― Ty nie wydajesz się tym przejmować.
         ― Nie wyglądam na dwadzieścia jeden? - roześmiałam się. - Och, co za szkoda.
         ― Niech zgadnę. Też jesteś z liceum?
         ― Bingo. Niedługo druga klasa.
         ― Och. Jesteśmy w tym samym wieku.
         ― Naprawdę? - Bardzo podobał mi się sposób, w jaki jego ręce obejmowały mnie w talii. Nie były nachalne, emanowały za to delikatnością i ciepłem. - Może wystąpiła u nas jakaś zgodność umysłów?
         ― Nie wierzę w takie rzeczy ― zaśmiał się blondyn. ― Ach. Ty też jesteś bardzo piękna.
         ― Ach tak? ― bezwiednie pogłaskałam go po karku. ― Co ci się we mnie podoba?
         ― Masz śliczne, błyszczące włosy. I oczy tak tajemnicze, że mógłbym w nich utonąć ― zaczął wymieniać. Ściszył głos do przyjemnego mruczenia, a ja pozwoliłam sobie odpłynąć w komplementach. ― Widać po tobie twój unikatowy gust modowy. Twoja skóra jest biała jak mleko. I... ― otworzyłam oczy. Ujrzałam w jego twarzy wahanie, więc uśmiechnęłam się zachęcająco. Chłopak westchnął i dokończył: ― Chciałbym pocałować twoje usta.
         ― Jak masz na imię? Bo nie całuję się z nieznajomymi ― zachichotałam. Ten wysoki chłopczyk wydawał mi się coraz to bardziej słodki.
         ― Kizunashi Nakira, skarbie ― uśmiechnął się półgębkiem, gdy przysunęłam się bliżej niego.
         ― Sunakawa Anri, kochanie ― odpowiedziałam cicho i wspięłam się na palce, by go pocałować.
         Dopiero podczas pocałunku zdołałam rozpoznać zapach, który Nakira roztaczał. To była mięta z brzoskwinią i czymś dymnym, jakby nikotyną. Osobliwa, hipnotyzująca mieszanina, która zaprowadziła moje zmysły w kompletną pułapkę.
         Nie miałam nic przeciwko jednorazowym przygodom. Ale ten chłopak wydawał się inny od tych, z którymi byłam. Nie wywierał na mnie presji, a wręcz wyglądał na onieśmielonego moim pięknem, choć jeszcze przed chwilą objął mnie bez zawahania. Był chyba pierwszym, który prosił o pozwolenie, zanim choćby zaprosił mnie do tańca. I dobry Boże, jak on cudownie całował.
         Nagle zupełnie poważnie ‒ i jednocześnie kompletnie irracjonalnie ‒ zapragnęłam mieć go na własność.
         ― Chcę z tobą gdzieś przenocować ― powiedziałam stanowczo, gdy już się od siebie oderwaliśmy. Pewność w moim głosie chyba go rozbawiła, bo obdarzył mnie szerokim uśmiechem. ― Ale nie mam na to wystarczająco pieniędzy. Zrobisz coś z tym?
         ― Coś się załatwi ― odparł Nakira i przesunął dłonią po moim policzku. ― Schlebia mi twoja adoracja.
         „Mnie bardziej”, pomyślałam.

+++

         Znalezienie w tej okolicy love hotelu nie było trudne. Zapłacenie za niego było większym wyzwaniem, ale po złożeniu naszych funduszy razem jakoś daliśmy radę. Reszta wieczoru była już tylko kwestią czasu. Przyciągał mnie, a ja się mu podobałam. Potrzebowałam odskoczni od życia. Czego chcieć więcej...?
         Nakira rzeczywiście okazał się słodki i subtelny, jak również zaskakująco obeznany. Niewiele osób w moim wieku mogło się pochwalić takim doświadczeniem, jakie on najwyraźniej miał. Dokładnie wiedział, gdzie, jak i w którym momencie dotknąć i to tak, by doprowadzić do ekstazy.
         Nie mam pojęcia, jak długo to wszystko trwało. W nikłym świetle hotelowych lampek i z tym niezwykłym chłopakiem u boku, czułam się jak zamknięta w innym wymiarze. Nakira pozwalał mi na każdy chichot i każde westchnienie i nie pozostawiał ich bez odpowiedzi. Nie pamiętam, czy w ogóle kiedykolwiek przedtem kochałam się z kimś, niemal cały czas mając uśmiech na ustach.
         Po wszystkim ja wylegiwałam się na brzuchu, okryta kołdrą, zmęczona dwoma orgazmami, a on zaczął puszczać coś z telefonu. Miał uroczy gust muzyczny ‒ głównie delikatne utwory na pianino i piosenki opowiadające historie codziennego życia. Nagle przyszły mu powiadomienia i zaczął komuś energicznie odpisywać, uśmiechając się przy tym do ekranu.
         Wtedy po raz pierwszy poczułam się zagrożona.
         ― Z kim piszesz? ― spytałam, niby od niechcenia. Nakira oderwał wzrok od ekranu, po czym bez chwili zawahania dał mi swój telefon do ręki. Zdziwiła mnie jego szczerość, ale chłopak najwyraźniej nie chciał, żebym wyciągała pochopne wnioski. Przed oczami ukazał mi się dziwny czat z jeszcze dziwniejszą nazwą, ale gdy spojrzałam na link u góry, a potem na nazwy użytkowników, wszystko stało się jasne.
         ― Korzystam z tej strony ― powiedziałam, zwracając mu telefon. ― Jesteś tam tłumaczem?
         ― Owszem ― odparł z zadowolonym z siebie uśmiechem. ― Widzisz, ta Japonia to jednak jest mała.
         Zaśmiałam się krótko i podparłam głowę na splecionych dłoniach. Przystojny, miły, a do tego jeszcze tłumaczy zagraniczne seriale. Ten ideał musiał mieć jakieś haczyki, ale na razie nie zamierzałam o nie pytać.
         Wkrótce Nakira odłożył telefon na hotelową szafkę i ułożywszy się na boku, popatrzył na mnie uważnie.
         ― Opowiedz mi coś o sobie ― poprosił.
         ― To zależy, co chcesz wiedzieć ― odparłam, nie kryjąc zaciekawienia.
         ― No dobrze - zastanowił się chwilę. ― Kiedy masz urodziny.
         ― Na serio o to pytasz jako pierwsze? ― uniosłam brew. ― Dobra, jestem ze stycznia. Konkretnie trzeciego. Zadowolony?
         ― Och. Jednak jesteś starsza ― uznałam za urocze to, jak bardzo wydawał się ucieszony tą informacją. ― Ja jestem z końcówki października.
         ― To tylko osiem miesięcy.
         ― Aż osiem.
         ― No dobrze, już ― zaśmiałam się. ― Następne pytanie.
         ― Hm. Masz jakieś rodzeństwo?
         ― Nie. Jedynaczka.
         ― Tak, jak ja ― uśmiechnął się pod nosem. ― Zaraz okaże się, że to, co mówiłaś o zgodności umysłów, to jednak prawda.
         ― Niewykluczone ― odpowiedziałam, czując, że zanosi się na długą i przyjemną rozmowę.
         Nie myliłam się. A gdy Nakira spytał o to, co chcę robić po szkole, miałam nawet okazję opowiedzieć mu o swoim największym marzeniu. Chciałam być częścią seriali, które z takim zaangażowaniem obserwowałam. Chciałam czarować widzów odgrywanymi przeze mnie postaciami. Chciałam czuć, jak to jest być kimś innym.
         Chciałam, żeby wszyscy na mnie patrzyli.
         ― To wspaniały cel ― odparł Nakira po chwili zastanowienia. ― Mogłem się domyślić. Od razu widać, że się do tego nadajesz. Kiedy tamten facet zaczął ci przeszkadzać, w ogóle nie było po tobie widać, że jesteś zdenerwowana.
         Aż poczułam, jak na moje policzki wpływa krwistoczerwony rumieniec. Nawet Jacob miał wątpliwości co do moich zdolności aktorskich, a przecież uważałam go za mojego najlepszego przyjaciela. A ten chłopak potrafił to ocenić, choć znaliśmy się ledwie kilka godzin.
         Dopóki się nie zjawił, nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo pragnęłam pochwały. Nakira rozbudził we mnie jednak łaknienie, którego nie potrafiłam dłużej okiełznać. Nagle zachciałam zabrać go do domu i postawić w specjalnym miejscu na szafce nocnej, by co rano karmił mnie komplementami. Chciałam powtarzać dzisiejszą noc, najlepiej bez końca, tonąc w jego pocałunkach, dotyku i słowach słodszych od miodu.
         Boże, jak ja go chciałam.
         ― Anriś? ― usłyszałam, jak jego aksamitny głos zniża się do szeptu. Spojrzałam w jego błękitne oczy i były one czyste jak źródlana woda. ― Mogę tak do ciebie mówić?
         ― Oczywiście ― odpowiedziałam równie cicho, zahipnotyzowana jego pięknem. Nie wypiłam dzisiaj ani kropli alkoholu, a czułam się, jakbym była pijana.
         ― Zatańczymy? To mój ulubiony utwór.
         Z telefonu leciała nieznana mi, spokojna melodia. Oczy Nakiry zdawały się błyszczeć dziecięcą radością, gdy jej słuchał. Nie wiedziałam, co nam obu strzeliło do głowy, żeby tańczyć w hotelowym pokoju do muzyki z czyjejś komórki, ale zgodziłam się. Szybko narzuciłam na siebie koszulkę i założyłam majtki, żeby nie wygłupiać się zupełnie nago, podczas gdy on wciągnął na nogi spodnie, pozostawiając jednak klatkę piersiową odsłoniętą.
        Zbliżyliśmy się do siebie na drugim końcu łóżka, a potem już tylko kołysaliśmy się w rytm pianina. Nakira objął mnie w talii i pozwolił mi ułożyć głowę na jego piersi. Biło od niego ciepło, którego, miałam wrażenie, nie czułam od dawna.
        ― Ostatnie pytanie ― szepnął w moje włosy. ― Czy było wielu przede mną?
        ― Tylko dwóch ― odpowiedziałam zgodnie z prawdą. ― Ale to krótkie historie. Poza tym, ty wydajesz się inny. Pełniejszy, jeśli wiesz, co mam na myśli.
        Milczeliśmy przez chwilę, chyba oboje nie bardzo wiedząc, co począć na te słowa. W końcu jednak Nakira westchnął i wyznał:
         ― Mam dziewczynę. Kami, jest rok młodsza ode mnie.
        Mówił o niej, jak o upierdliwej młodszej siostrze. Poczucie zagrożenia odpłynęło nagle gdzieś daleko w głąb mojego serca.
         ― Ale? ― uniosłam głowę, by znów spojrzeć mu w oczy. Jego piękne, szczere, błękitne oczy.
         ― Ale ty... Znam cię parę godzin, a już sprawiasz, że chcę ten związek jak najszybciej zakończyć.
         Mówił szeptem, jakby nie chciał, żeby Kami go usłyszała. Jakby chciał, żebym słuchała tylko ja.
         ― Zakochałem się w tobie tej nocy ― powiedział, a ja dosłownie poczułam, jak się rozpływam. ― Wybaczysz mi...?
         Nachylił się, a ja wspięłam się na palce, by pomóc mu złączyć nasze usta. To była moja odpowiedź. Nie obchodziła mnie w tym momencie żadna głupia dziewucha, która najwyraźniej nie czyniła tego chłopca szczęśliwym.
         Złapałam go, nie mając najmniejszego zamiaru puszczać.

+++

         Nie minęło dużo czasu, zanim wpuściłam go całkiem do siebie, ze wszystkimi moimi problemami i obawami. Chciałam, żeby poświęcił mi całą swoją uwagę. Już wtedy zaczął ograniczać się ze szczerością wobec mnie, choć nie chciałam jeszcze przyjąć tego do wiadomości. A wraz z pojawieniem się w jego życiu tego dziwnego niebieskowłosego chłopaka, coś w naszym związku bezpowrotnie się popsuło. Nie pomagały moje płacze ani prośby ‒ choć próbowałam go zmusić do porządku, on zawsze robił to samo. Unikał tematu.
         Byłam taka samotna te trzy miesiące temu. Potrzebowałam kogoś, kto wskazałby mi drogę. Potwierdził, że moje wybory są słuszne, że nie muszę słuchać rodziców, by być w życiu szczęśliwą. Otoczył opieką i miłością. Wychwalał.
         Nakira dał mi wszystko, czego wtedy pragnęłam, by teraz, wraz z trywialnie rzuconymi słowami „lepiej, żebyśmy zerwali”, to wszystko brutalnie mi odebrać.
         Odsunęłam się od niego, zszokowana. Miał taką umęczoną minę, jakby te słowa wiele go kosztowały. Dlaczego więc je wypowiedział? Dlaczego chciał zostawić mnie samą w momencie, gdy najbardziej go potrzebowałam?
         ― Dlaczego? ― zaszlochałam, opuszczając ręce bezwładnie wzdłuż ciała. ― Co jest z nami nie tak? Powiedz mi.
         Nakira milczał. Poczułam, jak coś lodowatego ścina mi płuca, powoli pełznąc do serca.
         ― Jeśli mi nie powiesz, do końca życia będę za to winić ciebie.
         To nie była prawda. To ja byłam głupia. Zaślepiła mnie jedna, cholerna noc. Kilka słodkich słówek i zniewalające piękno.
         Jego poprzednia dziewczyna, Kami. Okazało się, że znałam ją z kawiarni. Kiedy jednak zaczęłam oficjalnie umawiać się z Nakirą, szybko odeszła z pracy. Czy czuła się tak samo, jak ja teraz? Czy omamił ją w ten sam sposób?
         Mój słodki chłopiec stał teraz przede mną, niewzruszony na mój płacz. To wystarczyło, bym odwróciła się i wyszła. Nie zatrzymywał mnie. Tyle znaczył dla niego nasz związek. Tak łatwym było dla niego po prostu go zakończyć. 
         Specjalnie zostawiłam otwarte drzwi, by słyszał stukot moich butów o schody. W biegu wyjęłam telefon z torebki, nagle czując konieczność, by usunąć jego numer. Pierwszym, co zobaczyłam, był jednak esemes od Jacoba:
Zamiast znowu iść do niego, mogłabyś być u mnie. Tak tylko mówię.
         Przystanęłam między piętrami. Nagle straciłam kontrolę. Łzy zalały moje policzki, a gardło zacisnęło się boleśnie. Jacob, ten sam, którego ignorowałam przez ostatnie dwa miesiące. Ten sam, który ze względu na swoje amerykańskie pochodzenie, nigdy do końca nie rozumiał japońskiej mentalności. On jeden zauważył od razu, w co się pakuję. A ja, w swojej ślepocie, postanowiłam się od niego odwrócić.
         Moje nogi same ruszyły dalej po schodach, podczas gdy ja zanosiłam się szlochem. Chciałam tylko, żeby ktoś mnie zauważył.
         Nakira, zakochałam się w tobie tamtej nocy. Czy kiedyś mi wybaczysz...?

sobota, 22 września 2018

Rozdział 17

Podrywacz│ 4687 słów




  18 maja, południe
 
         Piłka zatoczyła pierwsze koło na obręczy, chybocząc się na niej niczym linoskoczek.
         Sekundę później zatoczyła drugie. I wpadła.
         Ryk siedzących na ławce kolegów przedarł się przez szum krwi w moich uszach. Zostały dwie minuty. To jeszcze nie był koniec. A jednak poczułem, że podołałem czemuś, co wykraczało poza moje limity.
         Moje usta same rozciągnęły się w uśmiechu, a ja sam wydałem z siebie coś pomiędzy zduszonym śmiechem a szlochem.
         Zaraz po moim rzucie nastąpił kolejny, wykonany przez kapitana. Gdy Hashigawa uwiesił się na koszu, ujrzałem, jak rozpada się równowaga Sakanayamy. I już nie było szans, żeby przejęli tę kwartę.
         Przeszliśmy do krajowych.
         Gdy zabrzmiał ostatni gwizdek, Hashigawa podskoczył wysoko do góry z zaciśniętą w zwycięskim geście pięścią. Poszła za nim reszta drużyny, a cała nasza ławka wysypała się na boisko, krzycząc głośno.
         Stałem tylko, nadal nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. I nagle moją świadomość przecięły szybkie kroki, a potem spadł na mnie cień tak znajomy, że zamiast się bronić, jedynie rozłożyłem ramiona.
         Midori dosłownie się na mnie rzucił, oplatając mnie rękami i nogami, a ja w odpowiedzi przycisnąłem go do siebie najmocniej, jak umiałem. Wtuliłem twarz w jego kark, zaciągając się jego zapachem jak marihuaną i poczułem, jak coś ściska mnie w gardle, bo wcale nie zrobiłem aż tyle, by zasłużyć na aż tak wielką nagrodę.
         — Nakira — wyszeptał Midori głosem pełnym emocji. — Jesteś najlepszy.
         Poczułem kolejne stłumione uderzenie i nagle zaczęły do nas dołączać kolejne osoby z drużyny, także mnie obejmując, poklepując i wykrzykując pochwały. Nogi Midoriego zjechały z moich bioder, a sam chłopak nagle zadrżał i zesztywniał, jakby dopiero teraz zorientował się, że zrobił coś głupiego. Zaskoczony, pochyliłem się, by pozwolić mu znaleźć się na ziemi, po czym spojrzałem na niego. On również patrzył na mnie, z rękami dopiero zsuwającymi się z moich ramion i z miną, jakby chciał powiedzieć coś ważnego, ale brakowało mu na to słów. Zapragnąłem nagle, by zniknęli wszyscy koledzy z drużyny, by zniknęło boisko i krzyk i żebyśmy byli tylko my, tylko my dwaj.
         A potem Midori odwrócił się i uciekł, a wszyscy przepuszczali go w drodze. I miałem za to ochotę zdzielić każdego chłopaka z drużyny po głowie.
         — Midori! — krzyknąłem, a świat zatrząsł się w posadach i natychmiast wrócił do normalności. Chłopcy patrzyli się na mnie dziwnie, gdy wręcz brutalnie odepchnąłem od siebie Kagamiego i popędziłem w stronę szatni, gdzie wcześniej znikła błękitna czupryna.
         Kątem oka przez sekundę zauważyłem, jak Shigatsu pomaga podnieść się Ozakiemu, który bezwładnie leżał na parkiecie. Ozaki się krzywił. Upadł? Ktoś go popchnął? Kiedy to się stało?
         Boże, na razie były ważniejsze rzeczy...

+++

         Wyleciałem na korytarz, zanim Midori zdążył zniknąć za rogiem. Przypadkowo mijani uczniowie patrzyli na mnie jak na dziwaka, ale w tej chwili miałem ich głęboko gdzieś. W płucach paliło mnie ze zmęczenia, ale musiałem w ten bieg włożyć całą swoją siłę i temperament, inaczej nie byłoby to ważne. A Midori był ważny, najważniejszy, już od bardzo dawna.
         Gdy zrozumiałem, że moja sympatia jest czymś więcej, zacząłem zastanawiać się, od kiedy to się stało, od którego momentu nieświadomie przestałem traktować to wszystko jak przyjaźń. Moje wnioski były wręcz druzgocące dla całego mojego światopoglądu, bo odkryłem, że byłem zauroczony w Midorim, chodząc jeszcze z Rikką.
         W jego słowach zawsze było coś kojącego i pokrzepiającego, a czytając je, czułem się jakbym znowu miał siedem lat i beztrosko bawił się w ogrodzie, puszczając latawce z Fumiko u boku. Rozpoznanie i nazwanie tych uczuć zajęło mi tak strasznie długo, ponieważ nigdy wcześniej nie czułem się tak przy nikim innym. Jakaś część mnie nienawidziła tych odczuć i spychała je głęboko w kąt umysłu, a inna kłuła w tył głowy, niezmiernie zirytowana tym, jak dużo czasu zdążyłem już zmarnować na bezsensownym miotaniu.
         Dlatego teraz musiałem chociaż spróbować przebyć ten dystans między nami, przekroczyć granicę i choćby sięgnąć ręką po to, czego tak pragnąłem. To było ważne, ważniejsze od czegokolwiek i kogokolwiek.
         Midori wybiegł na zewnątrz przez wyjście ewakuacyjne. Drzwi prawie mnie uderzyły, lecz zdążyłem w porę zerwać się i je przytrzymać. Za drzwiami było zadaszone przejście do następnego bydynku, lecz Midori zboczył z niego i zaczął biec po trawniku, w stronę bramy. Przeskoczyłem przez okalającą przejście barierkę i biegnąc po skosie, w końcu go dogoniłem.
         — Midori! — krzyknąłem jeszcze raz. Krzyczałem za tamte niewypowiedziane wczoraj słowa i wyciągnąłem rękę, modląc się, by tym razem nie została odtrącona. Co bym zrobił, gdyby znowu została?
         Capnąłem jego nadgarstek. Midori obrócił się ku mnie i wtedy zobaczyłem jego wyraz twarzy - brwi miał ściągnięte ku górze, a usta zaciśnięte w wąską kreskę, jak gdyby koniecznie nie chciał czegoś powiedzieć. W oczach była natomiast prośba: "Zostaw mnie. Chcę być sam".
         Nie mogłem jej usłuchać.
         Midori zaparł się nogami w podłoże i próbował wyrwać się z mojego uścisku. Nagłym szarpnięciem spowodował jednak, że straciliśmy równowagę i obaj runęliśmy na trawę ze zduszonymi okrzykami na ustach. Zdążyłem puścić jego rękę, po czym boleśnie wylądowałem na kolanach i łokciach, podczas gdy Midori przewalił się pode mną na plecy. Syknąwszy, spróbował się podnieść i wtedy prawie zetknęliśmy się nosami.
         Utknęliśmy w niemożliwej pozie. A jednak miałem go nareszcie przy sobie. Widziałem niepokój w jego oczach, lecz nie umiałem odpuścić. Przełknąłem ślinę. Nasze oddechy mieszały się ze sobą.
         — Dlaczego... uciekałeś? — wydyszałem, po raz pierwszy od dawna spoglądając mu w oczy z tak bliska.
         Midori wpatrywał się we mnie przez chwilę, jakby nie mógł się zdecydować, co w tym momencie ma czuć. W jego oczach mignął cały kalejdoskop barw, po czym chłopak odwrócił wzrok.
         — Nie mam pojęcia — wypalił.
         — To po co ta gonitwa? — spytałem cicho, strasznie cicho, jakbym go uspokajał.
         — To ty zacząłeś — prychnął Midori. Nadal nie patrzył mi w oczy. Nie mogłem powstrzymać głupawego uśmiechu.
         — Hej, ja tylko próbuję zrobić coś z tą ciszą —— spróbowałem. Wtedy Midori wreszcie uniósł wzrok. Cofnął się lekko, na co ja, wiedziony impulsem, przysunąłem się bardziej. Nie chciałem jeszcze rezygnować z tej chwili bliskości, mimo że wokół nas były rzędy okien, a z wyjścia ewakuacyjnego mógł skorzystać każdy.
         — Nakira... — Midori wydał dziwny dźwięk, jakby zabrakło mu powietrza, a ja wpatrywałem się w niego intensywnie, czekając, co powie. — Możemy to dokończyć później? Proszę.
         Mógłbym teraz zrobić wiele rzeczy. Mógłbym go pocałować, odszukać jego dłoń, albo powiedzieć wreszcie, co czuję. Ale żadne słowa ani gesty nie wydawały się w tym momencie odpowiednie, a wzrok Midoriego sprawiał, że czułem się wręcz odpychany. Dlatego jedynie zacisnąłem usta i powoli uniosłem się z trawy, uwalniając chłopaka od siebie i tracąc szansę.
         Midori podziękował cicho i słyszałem, jak powoli wypuszcza powietrze z ust. Przyspieszyłem kroku, nagle zły, nagle nie chcąc go widzieć przez resztę dnia.
         Bo kiedy będzie to „później”, skoro on ciągle ode mnie uciekał?

+++

         Wróciwszy do szatni, ponownie zostałem powitany szturchańcami i pochwalnymi okrzykami, aż wreszcie ktoś (Kagami) spytał, gdzie tak nagle z Midorim wybiegliśmy. Nasz menedżer wszedł zaraz po mnie i wymieniłem z nim spojrzenia.
         — W ogóle wasza dwójka ostatnio jest jakaś dziwna — dorzucił Mikori, który z niewiadomych powodów rozwalił się na ławce jak długi, z bluzą pod głową w roli poduszki. Przełknąłem ślinę, słysząc jego uwagę. — Nawet teraz wszyscy świętują, a tylko wy dwaj cały czas łazicie z pochmurnymi minami.
         — Coś się dzieje? — zagadnął Usami, który był najbliżej.
         Przez chwilę staliśmy niczym przyparci do muru. A potem Midori wyprostował się i odparł z kamienną twarzą:
         — To nic takiego.
         Oczywiście.
         — Nic, czym musielibyście się przejmować — przytaknąłem, z trudem przywołując uśmiech na twarz. — To o czym rozmawialiście, zanim weszliśmy?
         Od mojego wejścia Nanago wyraźnie chciał rozpocząć jakiś temat i już otwierał usta, gdy z ogromnym uśmiechem uprzedził go Kagami.
         — Mówiliśmy o tym, że musimy definitywnie zrobić z tej okazji imprezę!
         — Wcale o tym nie-- Auć! — cięty język Otamy po raz kolejny został powstrzymany przez czujną rękę Usamiego. Dwójka dryblasów zaczęła warczeć na siebie w kącie, podczas gdy Kagami kontynuował swój wywód.
         — Mamy... — policzył na palcach — ...pięć dni odpoczynku przed wznowieniem treningów, więc trzeba to jakoś uczcić! I to jak najszybciej! Musimy tylko wybrać u kogo będziemy balować, kto skombinuje jedzenie...
         — Hola — przerwał mu Nanago. — Chcesz nas zamęczyć na śmierć?
         — Będziemy mieli dużo czasu na odpoczynek — odciął się Kagami. — A tak poza tym to się nie odzywaj, bo nie brałeś udziału w prawie żadnym meczu.
         — Oż ty...!
         — Dobra, stop — odezwał się nagle Takai, do tej pory w spokoju pijący wodę gdzieś w kącie. — Myślę, że pomysł Kagamiego jest warty rozważenia. Nie codziennie jest się reprezentacją Japonii — dodał z uśmiechem.
         Czerwonowłosy rozgrywający rozpromienił się, słysząc słowa aprobaty od szanowanego członka zespołu.
         — No to u kogo to robimy?
         Nanago prychnął pod nosem.
         — Chwila, naprawdę myślisz, że wszyscy od razu przystaną na--
         — Możemy iść do mnie — odezwałem się nagle, ściągając na siebie spojrzenia wszystkich obecnych. — W końcu mieszkam sam. Może być trochę mało miejsca, ale myślę, że w jedenaście osób jakoś...
         — No to postanowione! — Kagami uderzył pięścią w otwartą dłoń. — Nanago, za narzekanie przynosisz żarcie.
         — Chyba śnisz! — obruszył się Nanago.
         — Ja przyniosę — zgłosił się Usami. Rei też — dodał, zanim Otama zdążył zaprotestować.
         — To my przyniesiemy napoje — Takai położył rękę na ramieniu obrażonego Nanago, powodując u niego jeszcze większe poruszenie.
         — Czyli robimy imprezę? — do szatni nagle wtargnął kapitan Hashigawa. Naraz rozległa się salwa powitalnych okrzyków. — Świetnie! Przyniosę coś ekstra — mrugnął do mnie, jakbym miał wiedzieć, o co chodzi.
         Zaproszenie ich wszystkich do mnie wydawało się najbardziej komfortową opcją. Całkiem spodobała mi się wizja imprezy tylko dla członków drużyny. Byli w końcu jednymi z niewielu, z którymi udało mi się w tym liceum zżyć.
         Poza tym, będzie tam Midori. To może być szansa, by wreszcie porozmawiać z nim na temat pewnych rzeczy.
         Postanowiłem w końcu pozbyć się uniformu, jak zrobiła to już większość drużyny. Szafkę obok mnie zajął Takashima i gdy zobaczyłem go nakładającego na siebie bluzę, nagle przypomniało mi się coś, co widziałem kątem oka.
         — Hej, nic sobie nie zrobiłeś? — zagadnąłem go. Spojrzał w moją stronę. — Widziałem, jak Shigatsu pomagał ci wstać.
         — A, to — mruknął, odwracając wzrok. — Jeden z tych wielgachnych mnie popchnął, nawet już nie pamiętam który. Kapitan Sakanayamy go skarcił i sobie poszli. Tylko obiłem sobie tyłek, nie martw się — uciął, zanim zdążyłem coś powiedzieć. — Dużo ciekawsze jest to, co dzieje się między tobą a karzełkiem.
         Posłał mi pytające spojrzenie. Tym razem to ja odwróciłem wzrok. Spojrzenie Ozakiego potrafiło być ciężkie i poczułem pod nim skrępowanie. Dopiero później miałem się zorientować, że w ten sposób rozmowa została płynnie przerzucona na mnie. Znacznie później zauważyłem, że mój przyjaciel za wszelką cenę nie chce dopuścić, byśmy mówili o nim.
         — To... — zawahałem się. Bardzo chciałem powiedzieć mu choć trochę. Ale nie mogłem się na to zdobyć. — To trochę skomplikowane.
         — Daj spokój. Jak bardzo skomplikowane?
         — Po prostu muszę sobie z tym dać radę sam, ok? — odparłem o ton za ostro i wtedy Ozaki natychmiast umilkł.
         — Ok — powiedział tylko i odwrócił się. Zagryzłem wargi.
         Chciałem mu powiedzieć. Tyle już razem dzieliliśmy. A jednak bałem się, że pomyśli o mnie tak, jak ja kiedyś myślałem o homoseksualistach.
         „Nienormalni”.
         Dopiero gdy zwizualizowałem sobie to słowo wypowiadane przez bliską mi osobę, zrozumiałem, jak jest okrutne.

+++

   po południu
 
Naki dołączył/a do Najgorsi admini
 
Chigusa dołączył/a do Najgorsi admini

Kazuchi: I jak finały?
Naki: po prawdzie...
Chigusa: Przeszliśmy!
Naki: Ej, Chi. Chxiałem zbudować napięcie
Kazuchi: Wow! Gratki!
Tori: Gratulacje.
Chigusa: Naki rzucił decydującą trójkę!
Naki: nie przesadzaj, to wsztstko dzięki twojej strategii
Kazuchi: Chciałbym tam być ;-; Nikt tego nie nagrywał czy coś?
Chigusa: Spytam koleżanek, ale nie sądzę... ;(
Kazuchi: Właśnie. Chi, mogę mieć prośbę?
Chigusa: ?
Kazuchi: mam dużo testów w tym tygodniu... a wyszło dużo uploadów i nie mam na wszystko czasu
Kazuchi: Mogłabyś zrzucić to na kogoś innego?
Tori: A, no i u mnie. Jak nie znajdziesz chińskiego tłumacza, to możesz zawiesić moją rubrykę.
Tori: Wyjeżdżam na parę dni do rodziny i no
Tori: Nie wiem, czy pozwolą mi w ogóle wziąć laptopa...
Chigusa: Jeju, co wy tak nagle?
Chigusa: Postaram się to ogarnąć, ale to będzie niezłe zamieszanie...
Kazuchi: Tak jakoś wyszło...
Tori: Przepraszamy. Na pewno się zrekomendujemy.
Naki: eeee... chi?
Chigusa: Nie.
Naki: też mam testy.
Naki: te ważniejsze.
Chigusa: ...
Chigusa: A wczorajszy odcinek wrzuciłeś?
Naki: Tak
Chigusa: No dobra. Zaprzęgnę innych do roboty, ale niewykluczone, że bez waszej trójki trzeba będzie czasowo zawiesić stronę...
Kazuchi: Dzięki wielkie! Jesteś kochana!

Kazuchi opuścił/a Najgorsi admini

Tori: Napiszę, jak wrócę.

Tori opuścił/a Najgorsi admini

Chigusa: ...
Naki: czy oni wgl przeczytali twoją wiadomość
Chigusa: Mnie się nie pytaj...
Chigusa: Wiesz co?
Chigusa: Może poprosimy kogoś ze szkoły?
Naki: eh?

+++

   następnego ranka
 
         — I olejesz sprawdziany? — pokręciłem z niedowierzaniem głową.
         — Atsushi zaraz potem napisał, że jednak cofa prośbę, bo zapomniał, że też jestem w twojej klasie — Ozaki najspokojniej w świecie popijał pomarańczowy sok z kartonika, oznajmiając mi jednocześnie, że czasowo przejmuje moją rubrykę na stronie. — Ale to nie jest taki zły pomysł. I nie oleję sprawdzianów — tu spojrzał na mnie niemal lekceważąco. — Po prostu umiem pogodzić te dwie rzeczy ze sobą.
         — No nie wiem — podparłem się pod boki. — Ja bym na twoim miejscu uważał.
         Oceny Ozakiego były średnie. Tak średnie, że podobno na koniec pierwszej klasy miał pogadankę z nauczycielami. Tymczasem on zdawał się być ponad to. Często powtarzał, że oceny w szkole nie odzwierciedlają człowieka i jak najbardziej się z tym zgadzałem, tylko że Ozaki ignorował swoje wyniki trochę za często. Za nic nie mogłem do niego na ten temat dotrzeć. Nie działały na niego nawet groźby, że jak tak dalej pójdzie, to skończymy w różnych klasach*.
         — Podobno chciał zwerbować Mizuharę — odezwał się nagle Takashima. — Ale też powiedziała, że chce się uczyć.
         Odruchowo spojrzałem na drugi koniec sali lekcyjnej, gdzie Mizuhara z zacięciem skrobała coś w zeszycie. Jakby czując mój wzrok na karku, uniosła głowę i popatrzyła podejrzliwie w naszym kierunku. Niepewnie jej pomachałem. Uniosła brwi i wróciła do swojego zajęcia.
         — Powinieneś brać z niej przykład — mruknąłem. Nie chciałem mu matkować, bo sam nie byłem w nauce najlepszy, ale mimo wszystkich jego zapewnień po prostu zaczynałem się martwić. Zwłaszcza gdy wiedziałem, że raczej nie powiedział o niczym rodzicom.
         Jego rodzice nie byli jednymi z tych, którym chciałoby się mówić cokolwiek.
         — O, karzełek tu przyszedł — rzucił Takashima. To mnie ożywiło. Wygiąłem kark, żeby wyjrzeć za drzwi klasy i rzeczywiście ‒ Midori stał tam, opierając się o parapet i beztrosko śmiejąc się z koleżankami.
         — Chyba nie zamierza wejść — Ozaki przekrzywił głowę z zaciekawieniem. — Ile jeszcze zamierzacie się nawzajem unikać?
         Nie odpowiedziałem, zajęty rzucaniem tęsknych spojrzeń. Midori wyglądał na wyluzowanego i szczęśliwego w towarzystwie swojej grupki. Nic dziwnego ‒ z tego, co wiedziałem, dziewczyny go uwielbiały. Opowiedział chyba jakiś żart, bo wywołał salwę perlistego śmiechu. Normalnie na ten widok nawet się uśmiechałem, lecz teraz zamiast komfortu czułem, jak coś kłuje mnie w piersi.
         Nie wyglądał, jakby zamierzał wejść. I pewnie nawet nie chciał tu zaglądać. Był tu przypadkiem. Za parę minut miał zabrzmieć dzwonek, a on jak gdyby nigdy nic odejdzie, dalej uśmiechnięty, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
         „Dokończmy to później”? Nie będzie żadnego później. Zaczynałem żałować, że pozwoliłem mu wtedy odejść.
         Jutro nie popełnię już tego błędu.
         Takashima patrzył na mnie uważnie, ale nic nie powiedział. Byłem wdzięczny za tę jego cechę - nie lubił drążyć.
         Po drugiej stronie sali Mizuhara syknęła, złamawszy rysik od ołówka.

+++

   popołudniu
 
Od: Nakira
Do: Rikka
Temat: (brak)
Zamierzam zrobić coś bardzo głupiego.

Od: Rikka
Do: Nakira
Temat: Re:(brak)
Mianowicie?

Od: Nakira
Do: Rikka
Temat: Re:Re:(brak)
Jutro organizuję domówkę. I będzie tam osoba, która chyba nie myśli o mnie tak, jak ja o niej.
Mimo wszystko zamierzam wyznać jej swoje uczucia.

Od: Rikka
Do: Nakira
Temat: Re:Re:Re:(brak)
Na pewno powinieneś, a czy jest to głupie, czy nie, zadecyduje reakcja tej osoby.
Nie wiem, czemu zwróciłeś się z tym do mnie, choć chyba się domyślam. Mam nadzieję, że wiesz, iż nie potrzebujesz mojego pozwolenia na podążanie dalej swoją ścieżką.
Kiedy się spotkaliśmy, byłeś taki roztrzęsiony. A jednak rozmawiałeś ze mną z pewnością w głosie. To wszystko bierze się od tej osoby, prawda? Dla niej walczysz ze sobą, zastanawiasz się, co powinieneś w sobie zmienić dla jej dobra.
Nie rozwieję twojej niepewności. Chcesz rady? Nie zmieniaj się. I zostaw przeszłość za sobą. Pokaż się tej osobie tak, jakbyś urodził się wczoraj.
I życzę ci szczęścia, Nakira. Samego szczęścia.

         Zanim odłożyłem telefon na szafkę nocną, przeczytałem esemes jeszcze trzy razy. Za zamglonym oknem sypialni deszcz zaczął powoli uderzać w parapet. Wstałem z łóżka i ogarnąłem wzrokiem szare przedmieścia. W geście melancholii moja dłoń delikatnie dotknęła zimnej, szklanej powierzchni.
         Przypomniał mi się sen o muśniętym deszczem chłopaku, który siedział na parapecie, czekając na mój dotyk. Zacisnąłem oczy, pozwalając sobie na ponowne przywołanie tego obrazu. Przesunąłem palcami po szybie, próbując wyczuć pod skórą wilgotny materiał.
         Boże. Tęskniłem za czymś, co nawet nigdy się nie wydarzyło.
         Otworzyłem oczy. W pokoju było przeraźliwie cicho.
         Pragnąłem tu jego kojących słów.
         Jego głosu, oczu, twarzy, uśmiechu.
         Jego.

+++

   20 maja, dzień imprezy

         Jako pierwszy zjawił się Kagami, co mnie wcale nie zdziwiło. Wpadłszy do mieszkania jak burza, od razu rzucił się na moje łóżko, choć wszystko było przygotowane w pokoju dziennym. Zanim przyszli Takeuchi z Otamą, zdążył wygłosić swoją recenzję na temat mieszkania („ogólnie da się żyć”), otworzyć mi szafę („Wow! To robota twojej dziewczyny?”) i rozwalić się na pościeli głową w dół, przeglądając telefon.
         Nasi dwumetrowcy przynieśli o wiele za dużo jedzenia, nawet jak na jedenaście osób. Takeuchi przeprosił, Otama zaś nie zaszczycił mnie od wejścia ani jednym słowem. Po obejrzeniu mojego skromnego dwupokojowego mieszkania z kuchnią i łazienką, jedynie prychnął. Nie żebym próbował wpasowywać się w jego dziwaczne standardy chłopczyka z dobrego domu.
         Następni byli Nanago i Takai. Przynieśli soki i kartoniki ze smakowym mlekiem, na co uniosłem brwi. Nanago spuścił wzrok i wymamrotał coś o tym, że to jego ulubione i pomyślał, "że fajnie by było, czy coś". Trochę mnie to poruszyło, biorąc pod uwagę jego wcześniejszą niechęć do przyjścia.
         Natomiast Hashigawa nie przyszedł. On wyważył drzwi.
         — Witam ferajnę! — wydarł się chyba na pół bloku. Skrzywiłem się, bo stałem tuż przy nim. Kagami niekiedy żartował, że to właśnie dlatego trener zrobił go kapitanem. Miał z nas najdonośniejszy głos.
         Kiedy reszta gości wyglądała na korytarz, żeby przywitać Hashigawę, ja zwróciłem uwagę na siatkę, którą taszczył. Kapitan złapał moje spojrzenie.
         — Mówiłem, przyniosę coś ekstra — uśmiechnął się szeroko. Mając złe przeczucia, poszedłem za nim do salonu.
         I nagle na stoliku naprzeciwko kanapy wylądowało pięć litrów alkoholu.
         — Pogrzało cię? — nagle zirytowany podniosłem głos. — Niektórzy z nas nie mają jeszcze siedemnastu lat!
         — Daj spokój, przecież bez tego nie ma imprezy! — odparł Hashigawa beztrosko. — Nie chcesz, nie pij. Odpowiadam za siebie.
         Rozejrzałem się po minach pozostałych. Takai i Takeuchi wyglądali na skonsternowanych, Nanago chyba się podekscytował, a Otama obdarzył butelki słynnym spojrzeniem pogardy, które mogło oznaczać wszystko.
         — Wolę mleko Nanago — Kagami wzruszył ramionami.
         — Dobra , ok — westchnąłem. — Nie będę zgrywał świętego. Jak nikt nie będzie pił, to schowamy i tyle.
         W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Pobiegłem otworzyć nowo przybyłym, którymi okazali się być Ozaki, Mikori i Shigatsu.
         — Dlaczego przychodzisz jako niemal ostatni, skoro mieszkasz najbliżej? — uniosłem brew do Ozakiego.
         — Kamijou chciał dokończyć rundę w Fortnite — odparł Takashima. — To była dosłownie sprawa życia i śmierci.
         Przewróciłem oczami. Mikori skomplementował mieszkanie, na co mu podziękowałem. Shigatsu ruszył do salonu z play station w dłoni.
         — Karzełka jeszcze nie ma? — Ozaki zadał to pytanie, idąc korytarzem. Spuściłem oczy. — Jeśli tak, to znaczy, że to jego powinieneś opierdzielać. Mieszkacie dwie klatki od siebie.
         — Doskonale o tym wiem — wymamrotałem. Zerknąłem w stronę drzwi, ale nikt nie zadzwonił.
         Ozaki zastygł, gdy zobaczył na stole piwo. A potem, nie pytając o nic, złapał jedną z butelek i ruszył do kuchni. Wrócił z otwieraczem.
         — Nikt mi nie powiedział, że to impreza z procentami — korek pstryknął. — To jest to coś ekstra?
         — Na mój koszt — Hashigawa ułożył dłonie w pistolety i „wycelował” w Takashimę. Popatrzyłem na twarze pozostałych. Wydawali się być tak samo zdezorientowani, jak ja.
         — Nakira, ty nie pijesz? — spytał Ozaki, hojnie polewając sobie do jednej z wystawionych szklanek. Spojrzał przy tym na mnie tak, jakby podejrzewał mnie o przestępstwo.
         — Ja... — znowu spojrzałem w stronę korytarza. Było już pół godziny po osiemnastej. Gdyby Midori chciał przyjść, zrobiłby to już wcześniej. Wszystkie moje postanowienia wyparowały wraz z brakiem wiadomości od niego. A jednak ciągle miałem nadzieję.
         Byłem idiotą. Zakochanym idiotą, który nie potrafił do niego nawet podejść i porozmawiać.
         Wszystkie spojrzenia były teraz skupione na mnie.
         A ja? Nie miałem już nic do stracenia.
         — ...Pieprzyć to. Polej wszystkim.

+++

   dwie godziny później

         Ozaki pił dziś na umór. Może miał zły humor po dzisiejszych testach. Nie wnikałem.
         Pił też Hashigawa i Nanago, aż w końcu skusili się wszyscy, poza Takaiem. Za każdym razem, gdy próbowałem nalać mu szklankę, odmawiał, aż przestałem pytać. To była w sumie jego decyzja, czy być trzeźwym wśród pijaków, czy wejść między wrony.
         Zanim się zorientowałem, Hashigawa, Nanago, Kagami i Ozaki, obejmując się, śpiewali jakieś sprośne piosenki w takt muzyki z głośnika Shigatsu, Takeuchi siedział na kanapie i uspokajał Otamę, który z niewiadomych powodów zaczął płakać, a Mikori, który uznał, że jedna szklanka to jego limit, rozmawiał w kącie z Takaiem. Patrząc na nich, również w lekko chwiejnym stanie, nawet dobrze się bawiłem. Alkohol dawał mi to dziwne poczucie wolności i spokoju, jakiego nie byłem w stanie doświadczyć od dawna. Obserwowanie roześmianych twarzy moich kolegów było nawet lepsze od wycieczek do klubu z Ozakim. Pomyślałem, że powinienem takie imprezy robić częściej. Było tłoczno, gwarnie i swojsko, pośród znajomych głosów i komentarzy. Nawet Ozaki się śmiał. Miło było go takim widzieć. W życiu nie pomyślałbym, że jeszcze wczoraj się o niego martwiłem.
         W piosence rozległ się jakiś motyw, przypominający dzwonek do drzwi. Wydało mi się to kreatywne i zabawne, więc się zaśmiałem. Nagle wyłapałem jednak, że motyw nie zgrywa się z melodią.
         — Nakira, chyba ktoś przyszedł — zwrócił uwagę Mikori. Wtedy dopiero zorientowałem się, że ktoś naprawdę dzwoni do moich drzwi.
         — Kurde, to mogą być sąsiedzi — wstałem z kanapy. — Zaraz przyjdę...
         — Może ja bym... — zaczął Takai.
         — Załatwię to — przerwałem mu z uśmiechem. — Aż tak pijany jeszcze nie jestem... — podparłem się ściany. — Chyba.
         Zanim ktokolwiek zdążył mnie zatrzymać, wyszedłem na korytarz. Dzwonek do drzwi zabrzęczał mi w uszach. Rozbawiło mnie to.
         Gdy otworzyłem drzwi, stał w nich Midori.
         Poczułem, jakby ktoś chlusnął mi wiadrem zimnej wody w twarz. Jednocześnie twarz chłopaka z lekko zakłopotanej momentalnie przeszła w zdumienie, a później w dezaprobatę.
         — Jezu, co wy... — cofnął się o krok, marszcząc przy tym nos. — Pijecie?
         — Hashigawa przytargał alkohol — bąknąłem, nie patrząc w jego stronę. — To nie był mój pomysł, przysięgam.
         — Ale napić się napiłeś. Jesteś pijany? — Midori podszedł bliżej, żeby spojrzeć mi w oczy. Nagle bliskość ta wydała mi się niekomfortowa. Szybko się odsunąłem. Chłopak zmarszczył brwi.
         — Takai i Mikori nie piją — wymamrotałem. — Zostań. Dołącz do nich.
         Popatrzył na mnie z powątpiewaniem. Z całej jego postawy biła skarga. Nie pisał się na taką imprezę. Mimo to bardzo nie chciałem, żeby teraz odchodził. Przecież w końcu tu był.
         W końcu mogłem pozbyć się tego, co ciążyło mi na sercu.
         Nie wiem, czy to dlatego, że zauważył, jak błagalne było moje spojrzenie, ale Midori zgodził się wejść do środka. Uśmiechnął się niemrawo do rozśpiewanych kolegów, którzy na jego widok krzyknęli i byliby się na niego rzucili, gdybym nie stanął między nimi. Tak jak myślałem, nasz menedżer szybko dołączył do Takaia i Mikoriego, którzy zaczęli opowiadać mu, co go ominęło. Spojrzałem w tę stronę, mając nadzieję, że złapię jego wzrok, że uda mi się wysłać mu jakiś sygnał.
         Nic takiego nie nastąpiło. Midori nadal miał w planach mnie ignorować.
         Musiałem mieć nietęgą minę, bo Takeuchi spytał mnie, czy coś się stało. Zbyłem go machnięciem ręki i w przypływie frustracji chwilę później wyszedłem z pokoju.
         Zatrzasnąłem za sobą drzwi do sypialni i oparłem się o nie plecami. Czułem, jak ulatuje ze mnie cały dobry humor i mój mózg zastępuje go irytacją i niepewnością. Zacisnąłem szczęki, próbując wmówić sobie, że to nic i zaraz tam wrócę, a potem będę bawił się całą noc.
         Wmawianie sobie rzeczy nigdy mi nie szło. A zwłaszcza, gdy byłem pijany. Alkohol wyzwalał moje emocje silniej, niż zazwyczaj. Łzy zaczęły torować sobie drogę do moich oczu. Nie mogąc ich powstrzymać, osunąłem się lekko po powierzchni drzwi. Lecz kiedy moja dłoń zahaczyła o klamkę, z drugiej strony napotkała opór.
         — Nakira...? — przytłumiony głos Midoriego otulił mnie zza drzwi. — Jesteś tam?
         Dałem sobie chwilę na uspokojenie. A potem odwróciłem się i uchyliłem drzwi.
         Midori wślizgnął się do sypialni. Nie powiedział nic, tylko spojrzał mi w oczy. Po raz pierwszy od paru dni, zrobił to z własnej woli.
         Miałem mokre rzęsy. Zamrugałem parę razy, by przywołać się do porządku. Cholera, byłem pijany. Nie chciałem, żeby tak wyglądała nasza rozmowa.
         Z drugiej strony wcale nie wiedziałem, jakby ona w ogóle miała wyglądać. Nawet porządnie nie zastanowiłem się nad słowami, które chciałbym mu przekazać. Boże, pragnąłem tylko, żeby tu był. Ale to nie mogło mi wystarczać.
         — Jesteś niereformowalny — westchnął w końcu Midori. Przekręcił głowę w stronę drzwi. — Przyniosę ci wody...
         — Nie, poczekaj.
         Odruchowo wyciągnąłem do niego rękę, ale zatrzymałem się wpół gestu. Moja dłoń zawisła między nami przez chwilę, a Midori popatrzył na mnie tak dziwnie, ze współczuciem, nawet z żalem.
         W końcu jednak alkohol płynący w moich żyłach wygrał potyczkę z umysłem. Delikatnie sięgnąłem po jego palce, aż w końcu trzymałem go za rękę.
         — Usiądźmy — poprosiłem cicho. — Chcę porozmawiać.
         Midori stał przez chwilę w miejscu, wyraźnie zagubiony. A potem kiwnął głową.
         Gwar imprezy przycichł w mojej głowie. Nadal trzymając go za rękę, opadłem na brzeg łóżka. Midori nic nie mówił, ale też nie odwzajemnił uścisku mojej dłoni. Nie wiedziałem, co mam dalej zrobić. Po prostu go trzymałem. Nie było ucieczki, nie było też drogi naprzód. Nie mogłem ich znaleźć.
         — Wiesz, nie wiem, czy jesteś w odpowiednim stanie do rozmowy. — Midori nerwowo przeczesał włosy palcami drugiej ręki. — Strasznie mnie zaskoczyliście tym pijaństwem. Myślałem, że jako sportowcy jesteście bardziej... uważni.
         Boże, znów go nie słuchałem. Obserwowałem tylko ruchy jego warg.
         — Ale to chyba w końcu nic złego... Raz na jakiś czas.
         Złapałem jego spojrzenie. Poczułem, że chce się cofnąć, więc zacisnąłem dłoń troszeczkę mocniej. Wtedy Midori złagodniał.
         — Nakira, ja nie wiem czy... — zająknął się — ...to jest odpowiednie. Powinieneś... wytrzeźwieć. I wtedy na spokojnie mi powiesz, co chodzi ci po głowie. Ok...?
         Patrzyłem na niego niezrozumiale. Przecież on wiedział. Wiedział, że to on jest obiektem moich ciągłych rozterek. Przecież nie mógł nie wiedzieć.
         Gdy się nachyliłem, zobaczyłem w jego oczach zmartwienie przemieszane z przestrachem. Nie o to mi chodziło. Nie chciałem żeby tak na mnie patrzył. Chciałem, żeby wiedział, że zajmuje każdą moją myśl.
         Zrobiłem więc jedyne, co mi przyszło do głowy i zmniejszyłem odległość między nami.
         A gdy go pocałowałem, Midori tego nie odwzajemnił.
         Mimo to nie przestawałem. Wargi zsunęły mi się na kącik jego ust, by zaraz powrócić do poprzedniego miejsca. Odpowiedź. Teraz pragnę odpowiedzi...
         Midori wydał z siebie nieokreślony pomruk. Naparł na mnie drugą ręką. Chciał mnie odepchnąć, lecz na to nie pozwoliłem. Zaszedłem już za daleko. Chwyciłem jego drugą dłoń i pociągnąłem obie jego ręce do tyłu. W końcu Midori wylądował w pozycji leżącej, z rękami nad głową, przyciśniętymi do materaca. Oderwałem usta od jego ust i odetchnąłem cicho. Nie mogłem pozwolić mu uciec. Teraz jest najlepszy moment, żeby...
         A potem zobaczyłem jego wyraz twarzy.
         Jego oczy drżały.
         — Ja... nie chcę... w ten sposób... — wyjąkał.
         Zamarłem. Powoli puściłem jego dłonie, a on natychmiast wyślizgnął się z mojego uścisku. Szybko wstał i zobaczyłem jeszcze, jak ociera oczy rękawem, zanim zatrzasnął za sobą drzwi.
         Mój umysł był biały i pusty.
         A potem zalała go fala czerni.






(a/n) *W Japonii przydział klasowy zależy od tego, jak uczeń się sprawuje. Litery przy klasach symbolizują zwykle poziom nauczania. Akurat w Asahinie są trzy klasy, a Ozaki i Nakira są w C. Tylko że Nakira ma ostatnio lepsze oceny. 

Nie mam czasu, a i tak nikt tu nie wchodzi. Może poczekam na lepsze czasy.