środa, 11 lipca 2018

Rozdział 16

Podrywacz│ 4655 słów



Hani, za bycie najsłodszą kuzynką na ziemi

   16 maja, wieczór 

         Na odchodne Rikka przytuliła mnie i powiedziała cicho: "Nie daj się".
         Słowa te w jakiś dziwaczny sposób mnie pokrzepiły. Jechałem autobusem do domu i myślałem o wszystkim, co jej powiedziałem i o czym nie wspomniałem. Czułem się oczyszczony, lecz tylko częściowo. Nagle fakt, że mam przed bliskimi tyle sekretów, wydał mi się przerażająco smutny. Nikomu tak naprawdę nie mogłem powiedzieć wszystkiego. A było tych dręczących mnie spraw już tak wiele, że zaczynały mnie zżerać od środka.
         Gdy z ponurymi myślami wracałem do domu, a przed oczami majaczył mi już blok, pomyślałem o Chigusie. Dużo bym dał, żeby wrócić do czasów, gdy nie znałem Midoriego, gdy byłem zauroczony jedynie jego słowami, gdy nie przypuszczałem, że mógłbym się w kimś znowu zakochać.
         Przynajmniej mógłbym wchodzić na nasz chatroom bez obaw, że coś się wyda. 

Naki dołączył/a do Najgorsi admini

Chigusa: Cześć. Spójrz w górę. 

         Spojrzałem natychmiast. Zatrzymałem się obok jednej z klatek, natomiast Midori stał w oknie salonu i opierał się o parapet. Uśmiechnął się do mnie i pomachał z telefonem w dłoni.
         Pomyślałem, że nigdy go nie zrozumiem. Lament, który odstawiłem rano, był co najmniej dziwaczny. To, co robiłem z dziewczynami powinno go odrzucić już wcześniej. Moja dziwaczna emocjonalność już dawno powinna zdać się mu uciążliwa.
         Czemu więc niestrudzenie do mnie pisał i pisze nadal? Czemu jest teraz przy mnie i nie zamierza odejść? Czemu uśmiecha się tak pięknie, jakby życie wcale nie było tak męczące i bolesne?
         Odpisałem mu. 

Naki: Nie otworzysz okna?
Chigusa: Żebyś przez nie wszedł, czy żebyśmy znowu obudzili pół bloku? 

         Roześmiałem się. Pomimo wszystkich czarnych myśli, Midori sprawiał, że potrafiłem się śmiać. Dzięki niemu umiałem stać i nie odpuszczać. Ze świadomością, iż będzie obok, mogłem pozytywnie powitać kolejny dzień.
         Mógłbym mu teraz napisać, by tu zszedł, albo że to ja zaraz tam będę. I powiedzieć mu, że jest moim światłem, moimi gwiazdami i księżycem, czystym niebem w letni dzień i łamigłówką, którą uwielbiam rozwiązywać.
         Problem w tym, że takie wyznania zazwyczaj wszystko niszczyły.

Naki: No dobrze, powstrzymam się. Nie chcesz wiedzieć, gdzie byłem?
Chigusa: Nie. Ale możesz mi powiedzieć.
Naki: Haha. To nie musisz wiedzieć
Chigusa: No wiesz co? 

         Midori posłał mi znaczące spojrzenie dezaprobaty, na co znowu parsknąłem śmiechem.

Naki włączył/a funkcję Private
 
Naki: Spotkanie z kimś z dawnych lat.
Chigusa: Z którąś z dawnych dziewczyn?
Naki: Z Rikką. 

         Za szybą brwi Midoriego uniosły się wysoko do góry. Popatrzył na mnie uważnie. Widząc, jak szczegółowo mnie studiuje, tylko wzruszyłem ramionami. 

Naki: No co? Tak jak mi kazałeś
Chigusa: O Boże. Nie sądziłem, że zdecydujesz się na to tak szybko.
Chigusa: Nie, że zdecydujesz się na to w ogóle.
Naki: Wzrusza mnie twoja wiara we mnie
Chigusa: Och, przestań, to ty przez niemal rok lamentowałeś nad miłością do niej
Chigusa: I... Jak było? O czym rozmawialiście? 

         Znowu patrzył na mnie zza szyby. Posłałem mu uspokajające spojrzenie. 

Naki: Nigdy nie powiedziałem jej, że naprawdę ją kochałem
Naki: Więc zrobiłem to teraz.
Naki: I wiesz co?
Naki: Nie było tak źle.
Naki: Trochę mi jednak ulżyło.
Chigusa: Co odpowiedziała...?
Naki: Że też mnie kochała. I że może dlatego nam nie wyszło.
Naki: Myślę, że doszliśmy do porozumienia
Naki: Jakby
Naki: Myślę, że oboje wiedzieliśmy, że miłość w naszym przypadku to porażka
Naki: W sensie
Naki: Oboje byliśmy wtedy jeszcze zbyt niedojrzali
Naki: Tak naprawdę uczyliśmy się na sobie, jak się kocha
Naki: Dlatego to nie miało prawa przetrwać... tak myślę. 

         Zobaczyłem, jak Midori zaciska wargi, zupełnie jak Rikka. Nie mogłem się jednak doszukać wyjaśnienia tego gestu u niego. 

Chigusa: Boże, Nakira, nie wiem jak to opisać
Chigusa: Czuję się
Chigusa: Dumna
Chigusa: Dumna jako Chigusa
Chigusa: I strasznie się cieszę jednocześnie
Chigusa: Nie wiem 

         Przez okno widziałem, jak Midori uśmiecha się do siebie. Boże, on naprawdę się cieszył, że mam to już za sobą. Po tak długim czasie, podczas którego Chigusa wspierała mnie po odejściu Rikki, gdy mnie pocieszała lub mieszała z błotem, gdy w pewnym momencie nie było dnia, kiedy o niej nie rozmawialiśmy ‒ osiągnęła swój cel.
         Naprawiła mnie. 

Naki: Misja Chigusy wykonana...?
Naki: haha 

         Midori spojrzał na mnie z miną, jakby był pomiędzy płaczem a zwycięskim okrzykiem. Wyglądał, jakby dobiegł do końca drogi i stanął na krawędzi przepaści.
         Patrzyliśmy na siebie i pomyślałem, że właśnie tego brakowało w moim związku z Rikką - transformacji, zmian całego świata. Przy Midorim każdy dzień był inny, miał inne barwy i inną temperaturę. Przy czym ta jedna barwa - kolor ciemnozielonych oczu - prowadziła mnie w coraz to nowe krainy.
         Midori wrócił do telefonu. 

Chigusa: Tak, Nakira.
Chigusa: Misja wykonana. 

         Żaluzje w pokoju nagle zostały ściągnięte, a ich trzask sprawił, że podskoczyłem. 

Chigusa opuścił/a Najgorsi admini
 
+++

   29 maja, przed południem
 
         Coś się skończyło w tamtym momencie. Czułem, jakby rozpoczęła się jakaś nowa era.
         Minęły dwa tygodnie. Midori zachowywał się, jakby nie wydarzył się żaden przełom, a ja postanowiłem grać w jego grę. Byłem jednak przekonany, iż oboje wiedzieliśmy o zajściu pewnej subtelnej zmiany.
         Powoli wypędzałem z myśli demony przeszłości. Zakończyła się sprawa z Rikką, dzięki której tak naprawdę byłem w stanie zawiązać tak trwałą więź z Midorim, ale też przez którą wpadłem w pętlę krótkich związków, chcąc rozpaczliwie znaleźć nową miłość. W końcu jednak zdołałem zostawić ten rozdział za sobą, a co za tym idzie - nie miałem już żadnych zahamowań, by przyznać przed Midorim, co do niego czuję.
         Nadal była oczywiście Anri. Jednak w tym momencie w moich oczach była jedynie zawadą. Przeżyje zerwanie. Znajdzie kogoś o wiele lepszego ode mnie i ułoży sobie życie.
         Przez te dwa tygodnie nie spotkałem się jednak ani z nią, ani nawet porządnie z Midorim czy Ozakim. Tylko mijaliśmy się w szkole i rozmawialiśmy o niczym na przerwach, zbyt zajęci przyziemnymi sprawami ‒ mianowicie nauką i treningami przed finałowym meczem eliminacji Turnieju Letniego.
         Jakiś czas temu nasza drużyna zakwalifikowała się do finału, co tydzień pokonując jeden zespół z prefektury. Wszyscy wiedzieli, co to oznacza ‒ teraz, albo nigdy. Wzmożone treningi i układanie szczegółowej strategii. Wszyscy mieli pełne ręce roboty.
         Wczoraj Anri zadzwoniła. Chciała przyjść na mecz. Delikatnie ją zbyłem, a w zamian umówiłem z nią spotkanie parę dni po. Moje intencje były poniekąd jasne ‒ chciałem z nią zerwać. Zakończyć nic nie znaczący związek, który tylko przypominał mi o moich słabościach. Skupić się na obserwowaniu Midoriego i wybadaniu, jak zareagowałby na moje wyznanie.
         Tak naprawdę nie chciałem się w nim zakochiwać. Moim celem do niedawna było wybrnąć ze swojej beznadziejnej pętli i znaleźć kogoś, z kim mógłbym założyć normalną rodzinę. Kogoś, z kim mógłbym bez problemu wziąć ślub, dzielić majątek i mieć dzieci.
         Moje serce miało jednak swoje własne poglądy.
         Gdy tak myślałem, popatrzyłem za okno. Siedziałem w sali lekcyjnej, a słońce i niemal bezchmurne niebo kusiło perspektywą wyjścia na dwór. Kątem oka widziałem, jak siedzący na blacie swojej ławki Ozaki również tęsknym wzrokiem wpatruje się w szybę. Odkąd przyszły ciepłe dni, przerwy zaczęły nam obojgu niemiłosiernie się dłużyć.
         — Czemu Chiaki dzisiaj nie ma? — zagadnąłem, wygodnie ułożywszy głowę na splecionych na ławce ramionach.
         — Jakbym wiedział — mruknął Ozaki. — Nie jest moją dziewczyną, wiedziałeś może o tym?
         — Jeszcze. — Uśmiechnąłem się pod nosem. Obróciłem głowę w stronę Ozakiego i spotkałem się z jego pełnym dezaprobaty spojrzeniem. — No co? — powiedziałem ze śmiechem. — Daj spokój, przecież widzę. Nie jestem aż tak ślepy, jak ci się wydaje.
         Takashima popatrzył na mnie z góry, spod półprzymkniętych powiek, jakby okrutnie zawiodła go moja zdolność dedukcji. A potem odwrócił głowę w bok.
         — Nie mówię, że jej nie lubię. Ale to nie jest tak, jak myślisz.
         Uniosłem brwi. Czułem w jego słowach powagę, co z kolei okropnie mnie zdziwiło. Nie mógł chcieć się z Mizuharą tylko zaprzyjaźnić, nie jestem aż tak głupi! Nie rozumiałem tylko, dlaczego próbował to ukryć. Zazwyczaj mówiliśmy sobie takie rzeczy. A przynajmniej ja mówiłem, podczas gdy Ozaki zgrywał wiecznie nikim nie zainteresowanego.
         — Stary, przecież wiesz, że mi możesz powiedzieć wszystko. — I była to prawda, bo już teraz wiedziałem o Ozakim na pewno więcej, niż niektórzy członkowie jego rodziny. On za to wiedział dużo o mnie. Dzieliliśmy nasze zmartwienia i radości pomiędzy nas obu, bo w ten sposób żyło nam się łatwiej. Na Ozakiego często trzeba było trochę dłużej czekać, ale w końcu zawsze przychodził i mówił, co leży mu na sercu.
         Ostatnio bywał jednak bardziej oziębły, niż zwykle. Nie żeby coś się zmieniło w jego zachowaniu ‒ nadal grał poczciwego cynika z pokerową twarzą. Z tą tylko różnicą, że już dawno nie rozmawialiśmy o nim.
         Już chciałem coś powiedzieć, gdy zadzwonił dzwonek, a Ozaki podskoczył do pionu, by za chwilę znaleźć się w swojej ławce. Zamknąłem usta, powstrzymując cisnące się na nie słowa. To znowu był jeden z tych momentów, w których musiałem poczekać ‒ i jeśli Ozaki chciał, żebym dał mu jeszcze trochę czasu, to postanowiłem, że będę cierpliwy. 

+++

   po szkole 

         Mizuhara przyszła na dwie ostatnie lekcje, po czym wystrzeliła z klasy, tłumacząc się jakimś spotkaniem. Nawet nie zdążyłem jej spytać, czy dałaby mi wieczorem odpisać angielski. W przeciwieństwie do mnie, była cholernie z niego dobra.
         Takashima również musiał wrócić tego dnia wcześniej do domu, zostałem więc przed szkołą sam na sam z Midorim. Patrzyłem, jak chłopak wyjmuje buty z szafki. Czułem się dziwacznie, bo w naszej relacji praktycznie nic się nie zmieniło, a jednak powietrze między nami zrobiło się jakby gęstsze. Wisiały nad nami niewypowiedziane słowa, jak burzowa chmura.
         — Tylko nie zapomnij o jutrzejszym finale — odezwał się Midori, gdy tylko ruszyliśmy spod szkoły. Prychnąłem cicho.
         — Jakbym mógł. Hashigawa trąbi o tym na okrągło.
         „I dlatego dzisiaj strategicznie unikałem go przez większość dnia”, dopowiedziałem w myślach.
         — Wie, że inaczej byś zapomniał — wytknął mi Midori, na co uśmiechnąłem się pod nosem. — Masz tendencję do wyrzucania z głowy tak trywialnych rzeczy.
         — Jasne, jasne.
        Przez chwilę szliśmy w ciszy. Słońce grzało przyjemnie moją głowę, a trawa wydawała się być bardziej zielona niż wcześniej. To był dla mnie najlepszy moment w całym dniu ‒ droga do domu. Dłuższy spacer z ludźmi do pogadania, widokami do kontemplowania. Dziś nie umiałem jednak odpłynąć, jak to miałem w zwyczaju. Ciężkie powietrze rozpraszało mnie i kazało pozostać na ziemi.
         — Zrobimy coś z tą ciszą miedzy nami?
         Midori nie patrzył na mnie, gdy to mówił. Zajęło mi dosyć długą chwilę, by przetworzyć jego słowa.
         — Co? — odparłem, mrugając inteligentnie. Midori momentalnie skulił się w sobie.
         — Nic, idioto — burknął. Zrobił dwa większe kroki, żeby wyjść trochę naprzód.
         „Zrobimy coś...?”
         Poczułem się, jakby ktoś popchnął mnie do przodu i uderzył w brzuch. Nie przesłyszałem się. Midori też czuł się nieswojo w tym powietrzu. Midori podziela moje odczucia.
         Midori.
         Gdy już miałem złapać go za nadgarstek, poczułem trzepnięcie.
         Zatrzymaliśmy się. Midori nadal unosił dłoń, jakby szykował się do kolejnego ciosu. Ja patrzyłem zdezorientowany na własną rękę, czerwoną od uderzenia.
         Cisza trwała wieczność, zanim padły pierwsze słowa.
         — Nie rób tak — powiedział ostro Midori. — Mówiłeś, że już tak nie zrobisz.
         Przez chwilę w ogóle nie wiedziałem, co się stało. Co ja właściwie chciałem przed chwilą zrobić? Co powiedzieć?
         — Przepraszam — wymamrotałem, łapiąc się za czerwoną dłoń, jakby próbując ją zniewolić. — Przepraszam.
         Wiedziałem. Chodziło o dzień pierwszej wiosennej burzy i o pieprzyk na łopatce, którego starałem się dotknąć. Chodziło o naruszanie jego sfery prywatności bez jego zgody.
         Mimo wszystko... Czy Midori nie reagował na to zbyt gwałtownie?
         — Po prostu... — odwróciłem wzrok i nagle zgubiłem wątek. — Nie ważne. Przepraszam.
         Czułem na sobie uważne spojrzenie Midoriego. Nie odważyłem się jednak spojrzeć na jego twarz. Chciałem tylko zrobić coś, cokolwiek, by rozciąć chmurę wiszącą nad nami. Czy to jest według niego niedozwolone?
         Midori odwrócił się w stronę słońca i wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że nie mógłby mnie pokochać. Nikt, kogo kark jest tak biały jak świeży śnieg, nie mógłby widzieć we mnie kogoś więcej niż przyjaciela.
         — Nie szkodzi — westchnął. — Chodź. Praca domowa czeka.
         „Och, kto myśli w takich chwilach o pracy domowej”, pomyślałem.

+++

   30 maja (dzień później) 

         Naprawdę czułem się nieswojo.
         Od razu po wejściu drużyny do busa, Midori usiadł przy Takaiu, jakby nagle postanowił obrazić się za wczorajsze. Siadając na wolnym miejscu, patrzyłem z zaniepokojeniem, jak rozpoczyna wesołą konwersację z naszym rozgrywającym i nawet gdy ruszyliśmy, ani razu nie udało mi się złapać jego wzroku.
         Czułem, jak oczy Takashimy wypalają mi dziurę w ramieniu, więc po chwili dałem za wygraną i obróciłem głowę z westchnieniem.
         — Co?
         — Mam aż takie wielkie wory pod oczami, że wolisz patrzeć na piękną twarz karzełka? — rzucił Ozaki sarkastycznie. Przewróciłem na to oczami.
         — Po prostu... Jeszcze wczoraj pisaliśmy — mruknąłem. Teraz już sam poczułem się zlekceważony. Jednocześnie głosik w mojej głowie podpowiadał mi, że Midori ma przecież prawo siadać z kimkolwiek chce. Nie musiałem to być koniecznie ja.
         Och, dlaczego wydawało mi się to strasznie niesprawiedliwe?
         — Czemu znowu nie spałeś? — zaprzestałem zmagań z siłą przypadku i odwróciłem się w stronę Ozakiego.
         — Oglądałem porno — odparł Ozaki tonem człowieka mówiącego o prognozie pogody na jutro. Zanim zdążyłem zareagować choćby otwarciem ust, spojrzał za okno i oznajmił: — O, dojechaliśmy.
         Czasami nie miałem do niego słów.

+++  

         Hala sportowa była tak ogromna, że na jedną małą chwilę przestałem myśleć o Midorim.
         Tak bardzo obchodził mnie finał eliminacji do mistrzostw krajowych, że aż zapomniałem nazwy liceum, z którym mieliśmy dziś walczyć. Musiałem jak najszybciej to sprawdzić, bo hala była ze cztery razy większa od naszej, a zawsze zaliczałem halę sportową Asahiny do tych większego kalibru. Płaskie, okrągłe żyrandole, pozawieszane w równych rzędach, oślepiały nas niczym reflektory, choć było południe i światła nie brakowało. Złapałem jednego z naszych dryblasów, Otamę, na zakrywaniu oczu dłonią i krzywieniu się do rażącego światła.
         Już w naszej szatni panowała atmosfera jak na zbiorowym pogrzebie, ale dopiero gdy nasi przeciwnicy wyszli z szatni naprzeciwko (czyli jakieś sto metrów od nas), oblał mnie zimny pot.
         Czarno‐granatowe uniformy widać było z daleka. Wszyscy albo byli kompletnie wygoleni, albo mieli jakieś fantazyjne fryzury ‒ jeden z nich wyhodował sobie dredy, jakby urwał się z USA, a nie z północnej Japonii. Zadziwiała mnie też różnorodność koloru ich skór. Nie to było jednak najbardziej niepokojące.
         Mieli trzech dwumetrowców.
         Takeuchi i Otama taksowali swoich rywali z daleka, groźnie marszcząc brwi. To samo robił nasz kapitan. W miarę jak zbliżaliśmy się do swoich ławek, stawało się to coraz bardziej zawstydzające. A może to ze mną jest coś nie tak, że nigdy nie brałem tego sportu aż tak na poważnie, by zabijać przeciwników wzrokiem. Niemniej tym razem bałem się o zwycięstwo swojej drużyny. Nikt do tej pory nie miał aż trzech dwumetrowców.
         Kapitanowie podali sobie ręce. Kapitanem liceum Sakanayama (jak odczytałem z uniformów) okazał się koleś w dredach. Miał udręczoną minę, jakby wcale nie chciał tu być. Za to oczy Hashigawy wręcz płonęły ‒ jak zawsze, gdy trafiał na godnych przeciwników.
         Gdybym miał typować, który z nas zostanie w przyszłości profesjonalnym graczem lub po prostu sportowcem, po pierwsze wybrałbym Hashigawę. Jego samozaparcie i poświęcenie dla koszykówki budziło wśród drużyny respekt na tyle duży, by wszyscy się go słuchali. Niezliczoną ilość razy słyszałem już jego odmowy, gdy zapraszano go na popijawę czy na zwykłą pizzę. Bardzo dbał o dietę oraz ilość snu i zawsze było to jego wymówką. Widziałem jednak, jak wiele radości czerpie z gry. I to najwyraźniej rekompensowało mu wszelkie wyrzeczenia.
         Jako chłopak będący w drużynie tylko po to, by utrzymać figurę i masę mięśniową bez konieczności chodzenia na drogą siłownię, niezbyt go rozumiałem. Co w ogóle nie przeszkadzało mi w podziwianiu jego postawy i postrzeganiu go jako niezastąpionego kapitana.
         — Dobra, robimy tak, jak w planie — zarządził Hashigawa, gromadząc drużynę wokół siebie. W ciasnym okręgu znalazł się również Midori, co najwyraźniej niezwykle go ekscytowało. — Wystawiamy podstawowy skład, niech poznają naszą siłę. Wszyscy pamiętają strategię?
         Pokiwaliśmy głowami. Wszyscy byli straszliwie spięci, jakby od tego meczu zależało co najmniej nasze życie. Jako rezerwowy pozwoliłem sobie na ukradkowe wywrócenie oczami.
         Po wymianie (zgryźliwych) uprzejmości między kapitanami, mecz wreszcie się rozpoczął. Usiadłem na ławce, specjalnie obok Midoriego. Ten nawet na mnie nie spojrzał, zbytnio skupiony na meczu. Kapitan Sakanayamy właśnie zdobył dla swojej drużyny pierwsze punkty, perfekcyjnie wymijając kryjącego go Otamę.
         Próbowałem się odezwać, ale już po chwili zrezygnowałem. Oczy Midoriego latały po boisku, obserwując i analizując każdy szczegół, jakby urodził się menedżerem drużyny koszykarskiej. Od kiedy go poznałem, wykazywał ogromne zdolności w zakresie matematyki, ale nigdy nie podejrzewałem go o taką dokładność. Gdy powtarzałem z nim historię, miał tendencję do zasypiania po trzech minutach.
         Zacząłem przypominać sobie kilka tych dni – wliczając wczorajszy – spędzonych na popołudniowej nauce, gdy przychodziłem do niego, albo on do mnie, gdy nie rozmawialiśmy zbytnio o nas, skupiając się na zadaniach i tylko od czasu do czasu wyrażaliśmy swoją frustrację przez krzyki i wznoszenie rąk do nieba (to Midori) oraz syczenie i szarpanie włosów (to ja). Jeśli miałem trochę czasu, Midori zawsze prosił mnie o powtórzenie z nim historii, a gdy to on miał czas, pochylał się nad moją matematyką. Czasem musiał przeczytać coś z podręcznika do drugiej klasy, ale, co zawsze mnie zadziwiało, zwykle w lot łapał, o co chodziło w zadaniu.
         Te spokojne popołudnia, gdy pochylony nad książkami jedynie kątem oka widziałem jego sylwetkę, wydały mi się nagle bardzo drogie, na równi z wspomnieniem leżącej w moim pokoju Rikki Ayanami. Pomyślałem, że chciałbym takich chwil przeżyć jak najwięcej. Ostatnio jednak nasza relacja przypominała nerwowe unikanie się nawzajem, chociaż wcale się nie pokłóciliśmy. Dziwaczna, napięta atmosfera dawała o sobie znać w każdej chwili. Jasne, rozmawialiśmy, witaliśmy się rano i żegnaliśmy popołudniu, ale pewnie oboje czuliśmy, że coś jest na rzeczy.
         Zastanawiałem się, jak to ubrać w słowa? Chciałem przeprosić za wszystkie złe gesty, które wykonałem, nie wiedząc nawet, które były złe i dlaczego. Chciałem powiedzieć mu, że go potrzebuję, nawet nie w sposób fizyczny. Chciałem po prostu mieć wszystkie niepewności za sobą.
         Midori, lubisz Ozakiego? Podoba ci się Mizuhara? Dlaczego tak właściwie się przeprowadziłeś? Dlaczego nawet po tylu miesiącach nie możesz mi zaufać i po prostu wyrzucić tego z siebie?
         I dlaczego tak mieszasz mi w głowie...?
         Bum! Mój wewnętrzny monolog przerwał Hashigawa, który z impetem zwalił się na ławkę, natychmiast sięgając po bidon z wodą. Zaraz dołączyła do niego reszta składu, ze skwaszonymi minami. Zwiastowało to koniec pierwszej kwarty. Zdezorientowany, zerknąłem na wynik i głośno przełknąłem ślinę.
         Dwadzieścia trzy do piętnastu. Dla drużyny przeciwnej.
         — Mikori, wchodzisz za Kagamiego — rzucił Hashigawa. Rudzielec kiwnął głową i poklepał po plecach swojego wyraźnie zmęczonego kolegę. — Reszta na razie zostaje. Trzeba uruchomić drugą strategię, bo w ten sposób nigdy nie zdobędziemy przewagi.
         — Są dobrzy — wtrącił się Midori. ― Ale nie niezwyciężeni. Trzeba kryć tego największego...
         Wyłączyłem się. Spoglądałem z niepokojem na ławkę przeciwników. Wszyscy wyglądali jak głodne wilki, przez co udzielał mi się stres drużyny. „Oby nie wzięli mnie na zmiennika, bo zanosi się na ciężki mecz”, pomyślałem.
         Podczas drugiej kwarty byłem już bardziej skupiony na grze, choć z tyłu głowy nadal przelatywały mi myśli o Midorim. Nasza drużyna dawała sobie radę, choć była zdecydowanie stłamszona. Trzej dwumetrowcy nie mieli tylko wzrostu, ale też umiejętności ‒ na tyle dobre, by skutecznie powstrzymywać naszych dryblasów.
         Denerwowałem się. Jak tak dalej pójdzie, to odpadniemy w finale eliminacji i nie dostaniemy się na krajowe. Dla obecnego składu nie było drugiej szansy. Większość z nich była już w klasie maturalnej. Po drugiej kwarcie różnica punktów tylko nieznacznie się zmniejszyła, a chłopcy zaczynali się męczyć. Midori starał się dodawać drużynie otuchy i krzątał się przy wszystkich, podając im wodę. Nawet się to sprawdzało, bo widziałem, jak na twarze niektórych wraca uśmiech. Czemu tu się dziwić ‒ przy Midorim nawet kryzysowa sytuacja wydawała się drobnostką i najwyraźniej nie tylko ja tak myślałem.
         Nastąpiła jeszcze jedna zmiana ‒ u nas i u przeciwników ‒ i podczas trzeciej kwarty wreszcie coś zaczęło się przejaśniać. Kagami, który wrócił do gry na miejsce Takaia, pomimo różnicy wzrostu skutecznie krył największego z dryblasów, kradnąc mu niemal wszystkie piłki. Musiało go to nieźle rozjuszyć, bo rzucił się na naszego kapitana jak nosorożec. I faulował go przy rzucie, co oznaczało dwa rzuty wolne dla naszych.
         Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy różnica punktowa zmniejszyła się do dwóch.
        — To jescze nie to — usłyszałem nagle głos Midoriego. Spostrzegłem, że przygryza swój kciuk. — Muszą ich wyprzedzić...
         Jeden z dwumetrowców rzucił nam trójkę. Różnica znów się zwiększyła.
         — Czegoś brakuje... — Midori dalej mówił sam do siebie. Musiałem przyznać mu rację. Nasz skład grał perfekcyjnie, jak zawsze, a jednak przegrywał z szybkością i celnością Sakanayamy. Tylko co było nie tak...?
         Poczułem czyjś wzrok na sobie i spojrzałem w bok. Ciemnozielone oczy wpatrywały się we mnie z przeszywającą siłą godną rentgenu.
         Koniec kwarty. 73 do 66, wciąż dla drużyny przeciwnej. Gdy chłopcy zwalili się na ławkę, prychając i przeklinając, Midori nagle zerwał się z miejsca.
         — Trenerze! — zawołał do siedzącego nieopodal pana Yamato. Ten aż podskoczył na nadspodziewanie gromki okrzyk menadżera. — Niech Kizunashi i Takashima wejdą za Otamę i Kagamiego!
         Zamarłem. Oczy wszystkich nagle zwróciły się na mnie. Gdzieś z boku usłyszałem głuchy odgłos, gdy Ozaki potrącił z wrażenia butelki z wodą.
         — Midori... Skąd ta decyzja? — spytał ostrożnie równie zdezorientowany trener.
         — Potrzebujemy zmiany, która zdezorientuje przeciwnika — Midori zamaszystym gestem wskazał do tyłu, prosto na mnie. — Może nawet sprawi, że uzna, iż go nie doceniamy. I to właśnie musimy wykorzystać!
         — To może być dobre — odezwał się nagle Mikori. Opierając łokcie o kolana, nachylił się nad podłogą i wytłumaczył: — Ci dwaj cały mecz siedzą na ławce. Tamci mogą pomyśleć, że specjalnie ich oszczędzaliśmy i nabrać ostrożności.
         Zaświtało mi w głowie.
         — Nieistniejąca tajna broń? — Hashigawa wyszczerzył się w uśmiechu. — Podoba mi się ten pomysł.
         Przełknąłem ślinę i spojrzałem w kierunku Ozakiego. Ten odwzajemnił spojrzenie szeroko otwartymi oczami. Czy Midori był w ogóle świadomy, jak wielka presja spadała na nas w tym momencie?
         Trener Yamato wymienił spojrzenia z Hashigawą, po czym obaj skinęli głowami.
         — Dobrze — zadecydował trener. — Kizunashi, Takashima, wchodzicie. Otama, ty odpocznij. Za bardzo się nakręciłeś.
         Otama poprawił okulary, chowając się za włosami i zaklął cicho. Najwyraźniej musiał z trudem przyjąć do wiadomości, że faulowanie przeciwnika, co zrobił tuż przed przerwą, nie było dobrym pomysłem w naszej sytuacji. Nasz drugi dwumetrowiec, Takeuchi, poklepał go po ramieniu. Gest ten został brutalnie odtrącony.
         Pozbawialiśmy się właśnie najskuteczniejszej siły ataku i wcale nie byłem pewny, czy razem z Ozakim zdołamy tę lukę wypełnić, nawet mając ze sobą efekt zaskoczenia. Nie, byłem wręcz pewien, że nie będziemy w stanie. W panice chciałem coś powiedzieć, ale decyzja już zapadła, a przerwa kończyła się lada moment. Co niby mogłem zrobić...?
         — Nakira? — uniosłem głowę na dźwięk znajomego głosu. Midori stanął tuż przede mną i patrzył na mnie z jakimś dziwnym wyrazem twarzy.
         Przypominał mi niemal minę mojej niani, gdy przed wyjazdem do Hakodate uściskała mnie na pożegnanie.
         — Przepraszam. — Chłopak uśmiechnął się krzywo. — Wiem, że zrzucam na was... Na ciebie wielką odpowiedzialność. Ale chcę, żebyś wiedział, że...
         Spuścił głowę. Teraz był już uderzająco podobny do Fumiko, mojej niańki. Nagle byłem młodszy o dwa lata i poczułem ten sam strach co wtedy, przed podróżą.
         — Że... Robię to, bo...
         — Bo w nas wierzysz, prawda? — przerwałem mu. Wstałem i tym razem to on musiał zadrzeć głowę. Tak samo, jak Fumiko, nie mogłem dawać mu powodów do zmartwień. Uśmiechnąłem się. — Wiem, Midori. Chigusa mi to uświadomiła.
         Chłopak patrzył na mnie przez chwilę w niemym zdumieniu, a potem ze śmiechem klepnął mnie po ramieniu.
         — No pewnie — wyszczerzył do mnie zęby, a wtedy poczułem, jakby w moim wnętrzu zagotowała się woda. — Liczę na ciebie!
         Zabrzmiał gwizdek, oznaczający rozpoczęcie czwartej kwarty. Nowy skład drużyny podniósł się z ławki.
         — Jasne — odparłem i ruszyłem razem z nimi na boisko, zmotywowany jak nigdy w życiu. 

+++

         Jak było? Było koszmarnie.
         Gdy moja stopa stanęła na parkiecie, poczułem, jak ogarnia mnie przytłaczający stres. Już na początku zablokował mnie jeden z dwumetrowców. Poczułem się tak niski, jak jeszcze nigdy w życiu. Gdy zorientowałem się, że nie mam go jak wyminąć, próbowałem podać do Hashigawy. Piłka odbiła się jednak za nisko i trafiła kapitana w nogę.
         Sędzia odgwizdał błąd i zarządził rzut z autu. Już po minucie chciałem zapaść się pod ziemię ze wstydu. Boże, jak mogłem spieprzyć tak prostą akcję? Dzięki temu przeciwnicy przechwycili piłkę i zdobyli kolejne punkty.
         — Nakira — usłyszałem tuż obok swojego ucha głos Ozakiego, co sprawiło, że aż się wzdrygnąłem. — Nie spinaj się. Rujnujesz efekt zaskoczenia.
         — Jak mam się, do cholery, nie spinać? — odwarknąłem. — Ty nawet nie odważyłeś się odsłonić!
         — Dobra, słuchaj — Takashima złapał mnie za ramię. — Kapitan powiedział, że razem z Takaiem spróbują zdobyć parę punktów, a potem zrobią nam lukę. Obronę zostaw Takeuchiemu. Ja biegam, ty rzucasz i jesteś zawsze na odpowiedniej pozycji do podania. Jasne?
         — Dlaczego to ja właśnie mam rzucać? — jęknąłem, ale Ozaki już odbiegł, więc pewnie tego nie usłyszał. Po chwili Hashigawa podał mu piłkę, a on zgrabnie wyminął najwyższego z dwumetrowców i podał do Takeuchiego. Nasz kołowy zdołał przesiłować kołowego przeciwników i mieliśmy kolejne dwa punkty.
         Piętnaście minut do końca. Kapitan razem z Takaiem zdołali wywalczyć jeszcze pięć punktów, ale nadal byliśmy w tyle. Po naszym ataku przyszła kontra i znowu różnica wynosiła pięć punktów. Zaczynałem się denerwować, bo Takeuchi wyglądał na wykończonego już po trzech kwartach, a teraz walczył chyba tylko siłą woli. Takai zaczynał tracić piłki. Wszystko się sypało, a pozostało naprawdę mało czasu.
         Nagle piłka wylądowała w moich dłoniach. Bez namysłu skoczyłem i wrzuciłem piłkę do kosza, zanim jeden z dwumetrowców zdążył mnie zablokować.
         Zamrugałem. Mój mózg chyba nie zdążył zarejestrować, co zrobiłem. Usłyszałem za to cichy, acz tryumfalny syk Takaia.
         No tak. W pierwszej klasie Sorata bezlitośnie trenował mnie, jak płynnie przyjmować podania. Dołączyłem do drużyny praktycznie bez żadnych umiejętności, dlatego Takai uznał, że łatwiej będzie mi wyrobić odruchy, niż faktycznie uczyć mnie sztuczek. Co było trochę uwłaczające, ale najwyraźniej... Działało.
         Takashima wpatrywał się we mnie ze zdumieniem z drugiej połowy boiska, jakby do tej pory nie wierzył, że plan, który mi przekazał, faktycznie może wypalić. Odwzajemniłem to spojrzenie, nie bardzo jeszcze ogarniając.
         Mecz się wznowił. Byłem aż zdezorientowany tym, że moje ciało pod wpływem stresu potrafiło sobie przypomnieć tak dawno ćwiczone techniki. Dodawszy jednak do drużyny szybkiego i zręcznego Ozakiego, strategia okazała się tak skuteczna, że zdobyliśmy (a raczej ja zdobyłem) w ten sposób jeszcze cztery punkty.
         78 do 79. Prowadziliśmy. Różnica wynosiła tylko jeden punkt i zostało jeszcze pięć minut do końca, ale nareszcie prowadziliśmy. Uśmiechnąłem się, gdy opadł ze mnie stres i w tym samym momencie wyminął mnie kapitan Sakanayamy. Jego dredy zdążyły jedynie śmignąć mi przed twarzą i w następnym momencie wykonał on rzut za trzy punkty. Takeuchi próbował zareagować, ale było za późno. Świst siatki przeciął powietrze.
         Trzy minuty. 81 do 79.
         Jedyną szansą na zwycięstwo był rzut za trzy. Asahina nie miała już jednak możliwości zmiany, a nasz czołowy strzelec Otama właśnie podniósł się z ławki, wyglądając na cokolwiek rozjuszonego moim brakiem kompetencji.
         Wszyscy dwumetrowcy Sakanayamy ustawili się przy koszu, jak stado lwów broniących swoją ofiarę przed hienami. Przełknąłem ślinę, bo Takashima posłał mi spojrzenie mówiące "bądź na pozycji", a ja byłem całkowicie przerażony, bo nigdy nie szły mi rzuty za trzy. Zawsze używałem za mało siły i piłka tylko toczyła się po obręczy, żeby zaraz z niej spaść. Nikt nigdy nie podawał mi do rzutu za trzy, nawet na treningach. Będąc tym faktem sfrustrowany, próbowałem trenować we własnym zakresie, ale po kilku dniach strasznie się zniechęciłem. Wyrzucałem sobie to w tej chwili bardziej, niż wplątywanie się w bezsensowne związki.
         I zaczęło się. Kapitan Sakanayamy wytrącił piłkę z rąk Takaia i ruszył na nasz kosz po ostatnie punkty. Patrzyłem na to z przerażeniem, nie mogąc się ruszyć. I już mieliśmy utracić szansę na zwycięstwo, gdy Ozaki dogonił przeciwnika i odebrał mu piłkę.
         O mało co go nie faulował, ale sędzia nie zareagował. Szybko ustawiłem się tuż za linią. Widziałem kątem oka, jak Takashima podaje do kapitana, a ten wymija kolejnego przeciwnika. Skupiłem się na pozostaniu na czystej pozycji.
         — Takashima! — usłyszałem okrzyk przyblokowanego kapitana, odbicie piłki od parkietu i warknięcie Ozkaiego. I nagle dostałem piłkę do rąk.
         Natychmiast rzucił się na mnie jeden z dwumetrowców. Bylem już jednak w pozycji do rzutu. Skupiłem myśli. Wróciłem do dni, w których byłem bardziej zmotywowany do życia, w których miałem do kogo wracać.
         Pomyślałem o zapłakanej twarzy Fumiko i nareszcie zrozumiałem, dlaczego Midori tak bardzo mi ją przypominał.
         Moja niania, tak samo jak on, sprawiała, że chciało mi się przeć do przodu.

         Dwumetrowiec zadrasnął rzuconą przeze mnie piłkę paznokciem.
         Obręcz zatrzęsła się od uderzenia.
         Otworzyłem oczy.




(a/n) „let's hope for a better tomorrow” powinno ukazać się przy dobrych wiatrach na początku września ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz