sobota, 23 czerwca 2018

Rozdział 9

Podrywacz│3472 słowa 



   7 maja, późnym popołudniem
          Na moim miejscu pewnie każdy mężczyzna przysiągłby na swoją duszę, że nie zdradza dziewczyny, choćby nawet miał skłamać.
          Ale ja się zawahałem. Choć od początku związku (czyli od blisko miesiąca) nie interesowałem się żadną inną kobietą.
          Coś siedziało z tyłu mojej głowy i zdawało się pulsować, uporczywie przypominając o swojej obecności. Jakiś bardziej irytujący od mojego wewnętrznego głosu fakt upominał się o zauważenie. Nieustannie nie mogłem go jednak rozszyfrować.
          Przed oczami mignął mi pieprzyk na zaróżowionej od zimna skórze.
          ― Dlaczego nic nie mówisz? ― Anri próbowała się zaśmiać, ale wyszło to bardzo nerwowo.
          ― Ja... ― wydukałem, żeby tylko coś powiedzieć. Żeby tylko nie naprowadzić jej na głębsze podejrzenia. Anri zmarszczyła lekko brwi. ― Nie zdradziłbym cię, Anri ― popatrzyłem jej w oczy. Starałem się brzmieć przekonująco. ― Nikt nie jest teraz ważniejszy od ciebie.
          Kłamstwo, kłamstwo, wszędzie kłamstwa, podśpiewywał głos w mojej głowie. Omal nie powiedziałem głośno, żeby się zamknął.
          ― Tylko czemu pytasz?
          O nie. Te słowa naprawdę wyszły z moich ust? Anri zmarszczyła nos w grymasie zdenerwowania, a ja zapragnąłem zdzielić się w twarz.
          ― Czemu? ― prychnęła. Nadal leżała nade mną, co sprawiało, że wydawałem się mniejszy. ― Czemu, dobrze wiesz czemu ― przewiercała mnie spojrzeniem. ― Wymigujesz się ze spotkań, a gdy już jesteśmy razem, zawsze myślami jesteś gdzieś daleko. Parę razy pytałam, co się dzieje, ale ty cały czas mnie ignorujesz!
          ― Słuchaj ― zirytowałem się. Podniosłem się do siadu, co spowodowało, że dziewczyna się odsunęła. Wiedziałem, że w końcu do tego dojdzie. Mimo to nie mogłem znieść jej zarzutów. ― To samo można powiedzieć o tobie.
          Anri zacisnęła usta i popatrzyła na mnie z oburzeniem. Wolną ręką sięgnęła po swój stanik i odwróciwszy się do mnie plecami, zaczęła go zapinać.
         ― Czasem po wspólnej nocy nagle znikasz, zostawiając mi jakieś głupie karteczki ― kontynuowałem. Nie umiałem już powstrzymać słów. ― Twoje wymówki są czasem tak żałosne, że chce mi się płakać. Zakupy z przyjaciółkami? Bez problemu mogłabyś pójść potem do mnie. Z galerii jest nawet bliżej.
         ― Może czuję się wtedy zmęczona? ― fuknęła, nadal na mnie nie patrząc.
         ― U mnie chyba da się odpocząć? ― zaoponowałem. ― Lubię, gdy jesteś zmęczona...
         ― Bo wtedy łatwiej odwrócić moją uwagę? ― rzuciła ostro. W końcu odwróciła głowę w moją stronę.
         ― To nie tak ― zacząłem, odwracając wzrok. Dlaczego tej dziewczynie tak trudno było coś wyjaśnić?
         ― A jak? ― głos jej się załamał. Zobaczyłem, że szklą jej się oczy. Chciałem dotknąć jej twarzy, ale odtrąciła moją rękę. To mnie zaskoczyło. Zwykle w chwilach słabości prosiła, żebym ją przytulił.
         Dziś jednak to ja byłem powodem jej zmartwień.
         ― Nic mi nie mówisz! ― wykrzyknęła. ― Nie wiem, jakie masz plany na przyszłość, kim są twoi rodzice! O tym twoim Atsushim dowiedziałam się dopiero tydzień temu, kiedy znacie się od roku! ― gdy łzy zaczęły cieknąć jej po policzkach, szybko otarła je wierzchem dłoni. ― Ja wszystko ci mówię, wiesz? ― spojrzała na mnie oskarżycielsko, a ja tylko zacisnąłem usta i czekałem, aż skończy mówić. ― Kiedy mi nie poszło w pracy czy w szkole, gdy rodzice na mnie wrzeszczą.
         ― Anri... ― odezwałem się w końcu, próbując jakoś to wszystko wytłumaczyć. ― Minął dopiero miesiąc...
         ― Aż miesiąc ― podniosła głos, który zaraz znowu się załamał. ― A ja nadal nie otrzymuję od ciebie nic w zamian. Chodzimy na randki, i co?
         Zapadła cisza. Anri patrzyła na mnie wyczekująco. Nie mogąc tego znieść, odwróciłem wzrok. Wiedziałem, co zaraz powie.
         ― Powiedziałeś, że mnie kochasz ― wytoczyła najcięższe działa. Zacisnąłem zęby, gdy uderzyło we mnie jedno z największych moich kłamstw. ― Że zakochałeś się we mnie i dlatego zerwiesz ze swoją dziewczyną.
         Anri mogła sprawiać wrażenie przebojowej i pewnej siebie, ale w środku tak naprawdę była krucha. Brała do siebie każde słowo, traktowała je jak skarb lub jak klątwę. Wiedziałem, że pracując w kawiarni zbierała pieniądze na wyjazd. Chciała skończyć edukację i jak najszybciej wyrwać się z tego miasta, pojechać gdzieś, gdzie rodzice jej nie dopadną. Paradoksalnie, to właśnie dlatego związek z nią mi odpowiadał – gdy oboje mieliśmy ciężki dzień, mogliśmy wyżyć się przez seks. Zatracić się w chwili przyjemności, chwilę pogadać o głupotach. Żeby tylko oderwać się od rzeczywistości.
        Zawsze myślałem, że to jej wystarcza. Dziś jednak dowiedziałem się, że brakuje jej odpowiedzi. Wzajemnej szczerości, której taki zakłamany bawidamek jak ja nie mógłby jej podarować.
        ― Tak, tak właśnie powiedziałem ― powoli wypuściłem powietrze z płuc. ― I nadal to podtrzymuję, Anri ― zbliżyłem się do niej ostrożnie. Postanowiłem brnąć w kłamstwo. ― Wiem, że cierpliwość nie jest twoją mocną stroną. Ale czy mogłabyś... ― położyłem dłoń na jej dłoni, opartej o wersalkę i dokończyłem błagalnie ― ...na mnie poczekać?
        Wargi dziewczyny zadrżały gwałtownie, aż w końcu wtuliła się w moje ramię i wybuchnęła płaczem. Przyciągnąłem ją do siebie i delikatnie przesunąłem dłonią po jej plecach.
         ― Powiedz mi coś czasem ― zaszlochała. ― Ja zawsze cię słucham...
         ― Przepraszam ― szepnąłem uspokajająco. ― Po prostu nie umiem być tak otwarty, jak ty. I jestem ci naprawdę wdzięczny. Nawet nie wiesz, ile razy mnie uratowałaś.
         Każdy ma gorsze dni, lub momenty, w których całkowicie się stacza. Wypełnianie ich przyjemnością było moim priorytetem od bardzo dawna. Bliskie kontakty z drugą osobą brałem jak lekarstwo na wszelkie zmartwienia. Zwłaszcza od zerwania z Rikką.
         W przeciwieństwie do mnie, Anri zakochała się w najgorszym możliwym momencie. Cały czas widziałem, jak ukrywa swoje rozdygotanie pod maską zadziorności. Czułem wręcz obowiązek, by się nią zająć. Przynajmniej do momentu, w którym się pozbiera, bo nie umiałem patrzeć, jak cierpi. Dlatego nie chciałem kończyć tego związku. Więcej, nie mogłem.
          Oboje jeszcze za bardzo siebie potrzebowaliśmy. 

+++

    późno w nocy 

          Po paru godzinach Anri wyszła i wróciła do siebie. Nie miałem prawa jej zatrzymywać, więc zostałem w domu sam. Z powracającymi wspomnieniami i palącym poczuciem winy.
          Nie myśląc za dużo, odpaliłem laptopa i wszedłem na stronę Midoriego. Zaktualizowałem rubrykę z newsami, po czym zatrzymałem kursor na żółtej ikonce czatu.
          „Och, ogarnij się”, pomyślałem i kliknąłem w ikonę.

Naki dołączył/a do Najgorsi admini

Tori: Weź mu przywal czy coś
Tori: Ja bym mu przywalił.
Kazuchi: Wspominałem już kiedyś, że jestem raczej niski i wiotki?
Kazuchi: Och, jakieś dziesięć raazy... Kto by to pamiętał? -_-
Hacker: Naki, witaj.
Tori: O, Naki tu jest?
Naki: hej wszystkim
Kazuchi: Naki!!
Kazuchi: Spowiadaj się!
Kazuchi: Co się dzieje u ciebie i Chi?!
Tori: Wszyscy są śmiertelnie ciekawi

          Odgoniłem od siebie natrętne myśli o zdarzeniu sprzed parunastu godzin.

Naki: nie mam nastroju, chłopaki
Hacker: Ja tam nie jestem ciekawy.
Tori: Nie pieprz. Musisz być
Kazuchi: Znowu się pokłóciliście? ;=;
Naki: to nie przez Chi
Tori: To zgaduję, że inna dziewczyna.
Naki: tak, skąd wiesz?
Tori: Ty nie masz innych zmartwień.
Kazuchi: lolol
Kazuchi: a problemy z Kasą?
Hacker: Czemu kasa tak oficjalnie...?
Tori: On nie ma. Nie pamiętasz?
Tori: Rodzice mu płacą za czynsz
Tori: Nie musi nawet pracować na to swoje mieszkanko
Kazuchi: Ano tak
Kazuchi: Podstawowy powód, dla którego mu zazdroszczę
Tori: No właśnie.
Hacker: Potrzebujesz jakiejś rady, czy coś?
Naki: nie, dzięki
Kazuchi: czemu wydało mi się to chłodne
Tori: Hm. Może zamknij okno w pokoju
Kazuchi: Może to tobie przywalę zamiast tamtemu
Tori: Powodzenia, panie niski i wiotki
Kazuchi: Wystarczy jakiś kij i już będę wyższy, zobaczysz
Kazuchi: Poza tym znam twój słaby punkt
Tori: Tak? Niby jaki?
Kazuchi: Ma go każdy mężczyzna
Kazuchi: Co jest duże, białe i wypełnia kobietę?
Hacker: Ej, ej, to byłby cios poniżej pasa... dosłownie
Kazuchi: ?
Kazuchi: Mówię o lodówce, ciołku
Naki: lmao
Naki: umarłem
Hacker: ...
Tori: ŁAPY PRECZ OD MOJEJ LODÓWKI
Kazuchi: SPRÓBUJ MNIE POWSTRZYMAĆ

Chigusa napisał/a do Ciebie

          Momentalnie przestałem chichotać i spojrzałem na migające okno powiadomień. Midori pisał do mnie na innym komunikatorze. Przełknąłem ślinę i gotując się na najgorsze, kliknąłem w powiadomienie. Ta sprawa wymagała wyjaśnień. 

Chigusa: Skoro byłeś tak zawstydzony, że aż musiałeś uciec, to pewnie ta forma wypowiedzi ci przypasuje.
Chigusa: Czy mógłbyś się wytłumaczyć?

          Nic poza tym. Czułem powagę ziejącą z tej wiadomości, jakby Midori znajdował się tuż obok mnie. Ostrożnie dotknąłem palcami klawiatury.
          Nie mogłem kłamać.

Naki: Zobaczyłem przez koszulę, że masz pieprzyk na lewej łopatce
Naki: Może zabrzmi to trywialnie
Naki: Ale
Naki: Jedna z moich pierwszych dziewczyn miała prawie identyczny
Naki: W prawie tym samym miejscu
Naki: Przypomniałem sobie jej dotyk i
Naki: Zapomniałem się.
Naki: Nie wiem, co się ze mną dzieje
Naki: Naprawdę cię przepraszam.

           „Nie chciałem cię zranić”? „Nigdy nie przystawiałbym się do faceta”? „Nigdy bym tego nie zrobił z własnej woli”? Pisałem tę wiadomość i kasowałem raz za razem. Żadne słowa nie wydawały się odpowiednie. Midori nie pisał. Pewnie czekał.

Naki: Nigdy już tak nie zrobię.
Chigusa: Czyli miałeś dzisiaj chcicę, a ja byłem na widoku?
Naki: ...
Naki: Można tak to zinterpretować.
Naki: Proszę, nie myśl o mnie jak o jakimś zboczeńcu
Naki: Uznajmy, że... mam problemy z kontrolą.
Chigusa: Dobrze, ok.
Chigusa: Co poradzę, że posiadam taki seksowny pieprzyk na lewej łopatce
Chigusa: W końcu nawet Kagami powiedział, że jestem ładny (tak, słyszałem po części wasze rozmowy zza drzwi).
Chigusa: Ale nie licz jutro na odprowadzanie
Chigusa: I jutro przez cały dzień nie odezwę się do ciebie ani słowem.
Chigusa: A weekend nie waż się przychodzić do mojego domu.
Chigusa: Jasne?

          Wiedziałem. Po prostu wiedziałem, że przekroczyłem granicę. To, co zrobiłem, nie było normalne. I choć trudno było mi się z tym pogodzić, musiałem ponieść konsekwencje.
          Znów stałem nad studnią i zastanawiałem się, co kryje się w ciemnościach. Nie mogłem nawet spojrzeć w jej głąb. Mogłem znaleźć tylko własne odpowiedzi.

Naki: Jak słońce, Midori.

+++

    8 maja, rano

          Specjalnie wyszedłem z domu wcześniej, ale gdy mijałem klatkę Midoriego, nie mogłem się powstrzymać od zajrzenia w okno. Wpadało ono do pustego salonu. Czy pani Atsushi aż tak wcześnie zaczynała pracę? Zaczynałem jej naprawdę współczuć.
          Midori wybrał sobie idealny dzień na unikanie mnie. Nie mieliśmy dzisiaj treningu, a ja miałem dodatkowe zajęcia z matematyki. Chyba tylko dzięki nim utrzymywałem w miarę dobre oceny.
          Odwróciłem wzrok i westchnąłem. Skoro chciałem się z nim naprawdę zaprzyjaźnić, musiałem też uszanować jego przestrzeń prywatną.
          W Internecie wszystko wydawało się takie łatwe.

+++

    południe

          Na przerwie obiadowej wyszedłem na dwór i usiadłem na jednej z ławek, ustawionych jako prowizoryczne trybuny po obu stronach boiska. Byłem właśnie w połowie swojego bento, gdy znalazł mnie Takashima.
          ― Nie jesz dzisiaj z karzełkiem? ― spytał, rozsiadając się obok mnie. Na ławce wylądowała też podłużna bułka z yakisobą. Pokręciłem głową i przełknąłem.
          ― Pokłóciliśmy się wczoraj ― wyjaśniłem zdawkowo, patrząc tępym wzrokiem w boisko. Kilku chłopaków grało na nim w prowizoryczną nożną. Nikogo nie było na bramce, a „gracze" raczej okładali się piłkami, niż do siebie podawali. Na ławkach po drugiej stronie siedziało kilka wesołych grupek uczniów.
          ― Ahaaa, czyli to dlatego chodzisz taki osowiały cały dzień ― Ozaki pokiwał głową ze zrozumieniem. ― Jak chcesz, to możesz zabrać się ze mną i Kamijou. Idziemy do salonu gier.
          ― Stary, jestem spłukany ― mruknąłem między kęsami ryżu.
          ― Coś ci postawię ― Ozaki machnął ręką i sięgnął po swoją bułkę. ― Albo możesz popatrzeć. Założę się, że i tak nie masz nic innego do roboty.
          ― Zgadłeś ― westchnąłem. Jakkolwiek nie lubiłem gier, to granie z Takashimą jeszcze można było znieść. ― No dobra, pójdę z wami. Ale jestem na twoim utrzymaniu.
          ― No i fajnie ― Ozaki wgryzł się w bułkę, także patrząc w boisko. Zerknąłem na jego śniadanie i skrzywiłem się.
          ― Jak ty możesz to jeść? ― spytałem po raz setny od początku naszej znajomości.
          ― Wolę to od ryżu cały czas ― odciął się Ozaki.
          Kończąc bento, wpatrzyłem się gdzieś w przestrzeń. Byłem ciekawy, czy Midori mimo wszystko poszedł na dach. Mógł też zaprosić tam swoje koleżanki. Mógł nareszcie wesoło spędzić czas, nie myśląc o swoim nadpobudliwym przyjacielu.
          Poczułem klepnięcie w plecy. Odwróciłem się gwałtownie i spostrzegłem, że poklepywał mnie Takashima. Chłopak bez słów wpatrywał się w niebo, ale tak naprawdę widział. Nie wnikał, co mnie trapiło – grunt że coś było na rzeczy, a ten gest mówił z pewną nonszalancją: „Wszystko będzie dobrze".
          Uśmiechnąłem się lekko i dopiero wtedy Ozaki zsunął rękę z moich pleców.

+++

    po szkole

          Gdy po raz kolejny rozejrzałem się po oknach szkolnego budynku, Ozaki trzepnął mnie po głowie płaską dłonią.
          ― Przestań się za nim oglądać ― skarcił mnie, niebezpiecznie marszcząc brwi. Skuliłem się i potulnie popatrzyłem na chodnik przede mną. ― Jesteś beznadziejny w unikaniu kogoś. Zawsze tak miałeś, ale i tak mnie to wkurza.
          Wiedziałem, do czego pił. Kiedyś to my się pokłóciliśmy i Takashima zagroził, że dostanę w pysk, jeśli zobaczy mnie jutro w szkole. Było to równoznaczne z unikaniem siebie nawzajem, ale byłem z nim w parze na projekcie. Dla mnie dobra ocena była sprawą życia i śmierci, dlatego skończyłem łażąc za nim cały dzień. Naprawdę dostałem wtedy z pięści w twarz, i to dwa razy. Dzień później nieźle przeraziłem swoją wcześniejszą dziewczynę, ale było warto. Po zrobieniu mi siniaka Ozaki też poczuł się trochę winny i szybko się pogodziliśmy. Obaj nie pamiętamy już nawet, o co poszło.
          Kamijou szedł obok nas z nieobecnym wyrazem twarzy. Nie chciało mu się nawet spytać, czemu muszę kogoś unikać. Prawdopodobnie wcale go to nie obchodziło, ale według mnie mógłby czasem chociaż udać taktownego.
          Lub nie. Po namyśle, to byłoby dziwne.
          ― Dobra, już ― westchnąłem. Wbrew tego, co pewnie myślał sobie Takashima, oglądałem się na wszystkie strony, gdyż tak naprawdę nie chciałem natknąć się na Midoriego. Nie wiem, czy znowu zniósłbym widok ciemnych oczu. Nie kiedy czułem się tak, jakbym to ja wykopał w nich studnie.
          ― Ej, słuchajcie ― odezwał się nagle Shigatsu, co nieźle mnie zaskoczyło. Takashima nastawił uszu. ― Ten Atsushi... Przypomnijcie mi, on przyjechał z Shibuyi...?
          ― Sapporo ― poprawiłem go, poirytowany. ― Jak możesz mylić miasta na różnych wyspach?
          Ozaki zachichotał, a Kamijou tylko wzruszył ramionami.
          ― Mam kolegę w samorządzie ― powiedział ― i dowiedziałem się od niego, że znowu ktoś z tego miasta się do nas przenosi.
          Przeżyłem lekki szok.
          ― Nie z Shibuyi? ― upewniłem się, co z kolei zirytowało Shigatsu.
          ― Może i mylę miasta, ale się nie przesłyszałem ― burknął. ― Z Sapporo. Jakaś dziewczyna. I ma trafić do naszej klasy.
          Takashima gwizdnął.
          ― Czyżby kolejna potencjalna dziewczyna Nakiry? ― kąciki jego ust uniosły się w gadzim uśmiechu, a ja zgromiłem go wzrokiem.
          „Ale poważnie, ile jeszcze osób przeprowadzi się z tego miasta?”, pomyślałem.
          ― Kamijou, znasz może jej nazwisko? ― spytałem po chwili.
          ― Nie ― odparł krótko Shigatsu. Nie poddawałem się jednak.
          ― A zapytasz się o nie swojego kolegi? ― Shigatsu szedł w milczeniu, a ja westchnąłem. ― Proszę ― też nie działało. Zacisnąłem zęby. ― Dam ci jutro kasę na batony.
          ― Zgoda ― odpowiedź była natychmiastowa. Ozaki zaśmiał się pod nosem, zapewne ze mnie. No tak, przecież mogłem poprosić jego, żeby się dowiedział! Przytknąłem palce do skroni, nie wierząc we własną głupotę.
          Zdałem sobie sprawę, że właśnie zgodziłem się na zakup informacji, która prawdopodobnie jest zupełnie nieważna. Przecież szansa, że Midori zna tę dziewczynę, była znikoma. To, że byli z jednego miasta, nie znaczyło automatycznie, że się znali!
          Może podświadomie szukałem wspólnego tematu? A jeśli tak, to dlaczego? To tylko parę dni ciszy. Widziałem go codziennie dopiero od ponad dwóch tygodni i nagle zacząłem wariować, bo go nie ma.
          Coś było cholernie nie tak...

+++

    wieczorem

          Pojechaliśmy do centrum i spędziliśmy naprawdę dużo czasu nawalając w automaty, a ja naprawdę dobrze się bawiłem. Ozaki postawił mi tylko dwie gry (w tym jedną z rzucaniem do kosza), ale mogliśmy grać w nie wszyscy trzej, więc nie narzekałem. Patrzenie, jak Ozaki i Kamijou kłócą się przy strzelankach również nie było takie złe. Najpierw mieli sojusz, potem zrobili sobie zawody w „kto zastrzeli więcej osób”, by skończyć na strzelaniu do siebie nawzajem. Ogółem obeszliśmy chyba wszystkie automaty, a w niektóre Shigatsu grał nawet dwa razy.
          Chcieliśmy już opuścić lokal, gdy różowowłosy po raz kolejny zasiadł do PacMana.
          ― Kamijou, stary, błagam cię ― Takashima pociągnął go za rękaw, zanim zdążył włożyć pieniądze do maszyny. ― Chcę jeszcze wrócić do domu i mieć życie.
          ― Ostatnia ― odparł Shigatsu, nie siląc się nawet na błagalny ton. Niestety, „ostatnia” rozgrywka Kamijou zawsze przeciągała się w nieskończoność, a my byliśmy już zmęczeni. Wymieniliśmy z Takashimą porozumiewawcze spojrzenia.
          ― Idziemy ― oznajmiłem stanowczo i wziąłem Shigatsu pod ramię. Z drugiej strony to samo zrobił Ozaki i razem siłą ściągnęliśmy go z fotela. Shigatsu jęknął, ale nie był to już pierwszy raz, więc nie protestował za bardzo. Gdy wciągnął się w gry, trzeba było postępować z nim jak z pijanym. Postawić do pionu i uświadomić, że już wystarczy.
          W ten sposób wyszliśmy na ulicę. Czerwona łuna powoli znikała z nieba, a wszystkie latarnie już płonęły. Przed nami przemknęło kilka samochodów, wzbijając w chłodnym powietrzu tumany kurzu. Shigatsu wyrwał się nam i westchnął cierpiętniczo, na co tylko pokręciłem głową.
          ― To idziemy na przystanek? ― upewniłem się, zerkając to na niego, to na Takashimę.
          ― Dobra ― Ozaki rozpoczął pochód. Dołączyliśmy do niego. Obok nas przechodziły inne grupki ludzi. Być może wracali ze spotkań, albo dopiero szli na imprezę. Obok mnie przebiegł jakiś pan w garniturze i o mało mnie nie potrącił. Minęła nas na rowerze młoda mama, z małym dzieckiem na tylnym siodełku.
          Na chwilę pozwoliłem sobie na ucieczkę w swój świat. Fascynowało mnie to, jak będąc w centrum widoczny był ludzki pośpiech. Pulsujące kolory i ludzka różnorodność umiały zakręcić w głowie. Nigdzie indziej powietrze nie było tak zatęchłe, a jednocześnie tak orzeźwiające. Pomyślałem, że gdybym mieszkał tu, a nie na cichym osiedlu, pewnie bym tego nie doceniał. To było jak patrzenie na powierzchnię jeziora. Ja byłem kimś, kto podchodził do brzegu i wsadzał w nie kij, żeby zobaczyć kręgi. Natomiast każdy mieszkaniec leżał gdzieś na jego dnie, patrząc na wszystko przez pryzmat mułu i ciemności.
          Zerknąłem na Takashimę, ale ten rozmawiał o czymś z Shigatsu, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi. I właśnie wtedy przed oczami mignął mi czerwony koński ogon.
          Moje oczy rozszerzyły się niczym spodki i gwałtownie obróciłem się do tyłu. Dziewczyna, która przeszła obok Ozakiego, nawet na nas nie spojrzała. Za jej długimi nogami, odzianymi jedynie w krótkie spodenki, obejrzało się paru mężczyzn. Czerwone włosy kołysały się na boki z każdym pełnym gracji krokiem, a ja poczułem, jak serce ścisnęło mi się w piersi.
          Chciałem za nią zawołać, ale głos uwiązł mi w gardle. Postąpiłem parę kroków, ale zaraz się zatrzymałem. Czy gdyby mnie usłyszała, odwróciłaby się? A czy gdyby tak się stało, to co potem? Co miałbym jej powiedzieć? I czy umiałbym w ogóle wydobyć z siebie słowo?
          Gdy uświadomiłem sobie, że bardzo chciałbym chociaż zobaczyć jej twarz, Rikka zniknęła już w tłumie śpieszących się ludzi.
          ― Nakira? ― usłyszałem zdziwiony głos Ozakiego. On i Kamijou przystanęli parę metrów ode mnie. Przełknąłem mój żal i, po chwili wahania, powoli dołączyłem do swoich znajomych.
          ― Coś się stało? ― zagadnął Shigatsu, bardziej z ciekawości niż ze zmartwieniem. Uciekłem wzrokiem gdzieś w przestrzeń, zwlekając z odpowiedzią.
          ― Chyba zobaczyłem ducha ― odparłem w końcu z krzywym uśmiechem. Takashima spojrzał na mnie podejrzliwie, ale tylko zdawkowo poklepałem go po plecach. ― Nieważne.
          W moim przypadku gest ten oznaczał: „Nie musisz się martwić”.

+++

    prywatna rozmowa na czacie adminów, około godziny 22, 03.03 zeszłego roku

Chigusa: Jak z Rikką?
Naki: źle
Naki: znowu się pokłóciliśmy
Naki: zarzuciła mi, że jej nie rozumiem
Naki: i boję się, że to może być prawda
Chigusa: Spróbuj wyobrazić sobie siebie na jej miejscu
Chigusa: Po prostu pomyśl, jakby to było, gdybyś był nią.
Chigusa: Potrafiłbyś to zrobić?
Naki: ... nie wiem
Naki: Chi, ja naprawdę nie wiem
Naki: mam wrażenie że ją tracę
Naki: robię się zazdrosny o każdego głupiego kolegę i przez to jeszcze bardziej się kłócimy
Chigusa: Spokojnie.
Chigusa: Musicie porozmawiać o tym, czego od siebie chcecie.
Chigusa: A na razie pomyśl, czym ją uraziłeś
Chigusa: I nie wariuj.
Chigusa: Przetrwaliście razem już tak długo, przetrwacie i to =)
Chigusa: Jeśli się kochacie, to wszystko jest ok.
Naki: to jest bardzo dobre słowo
Naki: „jeśli"
Chigusa: Och, Nakira. Jestem pewna, że ona cię kocha.
Chigusa: W każdym związku jest kryzys.
Chigusa: Musicie to przeczekać.
Chigusa: Wszystko będzie dobrze, musisz się tylko postarać i pokazać, że ci na niej zależy.
Chigusa: Wiem, że to nie jest takie proste, ale bądź mężczyzną.
Chigusa: Wszystko jakoś się ułoży.
Naki: słuchaj nie kieruj się tym że kiedyś napisałem że chciałbym z nią wziąć ślub
Naki: jestem przygotowany na rozpad
Naki: mimo że strasznie go nie chcę.
Chigusa: Nakira, wszystko będzie dobrze.
Naki: Jezu, dziękuję ci
Naki: naprawdę
Naki: na serio sprawiasz, że trochę wierzę
Naki: że to jeszcze nie koniec
Chigusa: Wiesz, że chcę dla ciebie jak najlepiej <3
Naki: dziękuję
Naki: mogę ci coś wysłać?
Naki: coś bardzo prywatnego
Chigusa: To będzie mój mały skarb.
Naki:
Chigusa:
Chigusa: ... Och, Nakira...
Naki: dzięki, że jesteś.

          Rikka była ode mnie tylko o rok starsza, ale doświadczeniami życiowymi przerastała mnie o co najmniej pokolenie. Umiała perfekcyjnie odczytywać ludzkie zamiary. Nikomu do końca nie ufała. Nawet mnie, choć przez osiem cudownych miesięcy byliśmy kochankami.
          Jej rady pomogły mi trochę wydorośleć. Ale ja nie mogłem dać jej nic w zamian. Zakończyliśmy związek skłóceni, mimo że tak naprawdę oboje nie byliśmy jeszcze gotowi na samotność. Gdzieś po drodze zgubiliśmy po prostu złoty środek, który trzymał nas razem nawet w najgorszych chwilach.
         A ten wieczór miał mi o tym boleśnie przypomnieć. 





(a/n) Wow, poznajemy do tej pory ukryty powód, dla którego Nakira jest teraz taki, jaki jest. Przełom!
Lubię ten rozdział. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz