sobota, 23 czerwca 2018

Rozdział 10

  Podrywacz│3208 słów



   9 maja, koło południa

          Co prawda obudziłem się już o dziewiątej, ale otworzyłem oczy dopiero dwie godziny później. Mój telefon zawibrował, informując o nowym esemesie.

Od: Ozaki
Do: Nakira
Temat: Duch z wczoraj
Jak coś, to wiesz, że możesz ze mną pogadać. 

          „Jasne, że wiem”, pomyślałem z uśmiechem. Ale Rikka... Była trudnym tematem. Nie rozmawiałem o niej z nikim oprócz Chigusy. Nikomu innemu nie zwierzałem się z moich rozterek, tematu każdej kłótni, tego, jak szczęście mieszało się z rozpaczą. A powód był śmiesznie prosty.
          W pewnym momencie wydawało mi się, że ją kocham.
          Powoli podniosłem się do siadu i zmierzwiłem włosy. Niestety, dziś ponownie śniłem o czerwonych włosach. Gdy zamknąłem oczy, znów ujrzałem je rozsypane na pościeli.
          Zaśmiałem się krótko, widząc, jak żałosny jestem. Jak nie mogłem poradzić sobie z wspomnieniami o jednej dziewczynie i tylko wplątywałem się w beznadziejne związki, raniąc wszystkich dookoła. Kierując się wyłącznie pożądaniem, kłamiąc i uciekając.
          A teraz? Dwie najważniejsze dla mnie osoby nie chciały mnie widzieć. Mogłem tylko wzdychać, bo wiedziałem, że i tak po weekendzie wszystko rozpocznie się od nowa. Zapomnę o użalaniu się nad sobą i zatracę w codzienności. Nie zrobię nic ku poprawie sytuacji.
          Moja wymówka? Nie wiedziałem, jak.

+++

    południe

          Ogarnąłem się i zrobiłem wczesny obiad z tego, co zostało w lodówce. Niedługo musiałem wybrać się na zakupy. Wibrujący telefon oznajmiał o nagłej aktywności na czacie, ale nie spoglądałem w tę stronę. Nie miałem ochoty być znowu bombardowany pytaniami.
          Tępo patrząc na ścianę i starając się o niczym nie myśleć, przeżuwałem makaron.

+++ 

    parę godzin później

          Dzwonek domofonu oderwał mnie od książki. Z westchnieniem odłożyłem ją na nocną szafkę i lekko poirytowany wstałem z łóżka. Kto ma tyle wolnego czasu, żeby nachodzić mnie w porze obiadowej?
          Szybko znalazłem się w przedsionku i nacisnąłem przycisk mikrofonu.
          ― Kto tam? ― spytałem ostro.
          ― No hej, Nakira ― zamarłem. Z wrażenia niemal cofnąłem się o krok. To był głos Midoriego. ― Słuchaj, chcę pogadać... Wpuścisz mnie?
          Bez wahania otworzyłem drzwi przyciskiem obok, po czym odblokowałem zamek przy tych do mojego mieszkania. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Mieliśmy nie widzieć się całe trzy dni, a minęła dopiero połowa tego czasu.
          Słuchałem, jak przybliża się dźwięk kroków na schodach. Wreszcie drzwi rozwarły się na oścież i ukazał się w nich błękitnowłosy nastolatek z kolczykiem pod linią warg. Gdy uśmiechnął się krzywo, srebrna kulka przesunęła się odrobinę w górę.
          ― Przepraszam za najście ― powiedział niemal wesołym tonem, wszedł i zdjął buty. Patrzyłem na niego uważnie, czekając na ruch z jego strony. ― Jadłeś już? ― spytał beztrosko.
          ― Tak ― mruknąłem. Zawahałem się na moment, ale po prostu musiałem zadać to pytanie. ― Ale co ty tu...
          ― Pisałem, żebyś ty nie przychodził do mnie ― przerwał mi, odkładając buty na bok. Gdy znów się wyprostował, z powagą spojrzał mi w oczy. ― Nigdy nie pisałem jednak, że ja nie mogę przyjść do ciebie.
          ― Ale... ― poczucie winy wezbrało we mnie jak fala na morzu. Próbowałem powiedzieć coś, co odwiodłoby go od wybaczenia moich czynów. Zamiast tego tylko zacisnąłem usta.
          Midori, nie zważając na nic, podszedł do mnie, zwinął dłoń w pięść i dotknął nią mojej klatki piersiowej. Dokładnie w miejscu, gdzie znajdowało się serce. Wstrzymałem oddech, jakbym próbował stłumić jego bicie.
          ― No, to teraz ja dotykam ciebie ― Midori uśmiechnął się szeroko, aż jego oczy zniknęły w policzkach. Rozwinął pięść i całą dłonią przesunął po mojej piersi. Poczułem, jak podwija się materiał. ― Jesteśmy kwita.
          Przez chwilę stałem jak zamurowany. A potem spuściłem głowę i zaśmiałem się cicho.
          ― Okej? ― Midori zabrał dłoń z mojej koszulki, nadal się uśmiechając.
          ― Okej ― odparłem. Nawet nie umiałem wyrazić słowami, jak mi ulżyło.

+++

    parę chwil później

          Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo potrzebowałem z kimś pogadać.
          Zrobiłem nam herbaty i oboje usiedliśmy na kanapie w salonie. Przez chwilę gadaliśmy o tym, jak spędziliśmy wczorajszy dzień. W końcu opowiedziałem mu także o spotkaniu Rikki.
          Nie wytrzymałem jego zaniepokojonego spojrzenia. Zacząłem zwierzać mu się ze wszystkich odczuć i rozterek. Jak chciałem za nią zawołać, ale głos uwiązł mi w gardle. O tym, jak mi się śniła.
Czułem się jak kiedyś, a jednocześnie zupełnie inaczej. Znów bez zawahania otwierałem przed Midorim serce. A jednak tym razem to głos, nie tekst, grał główne skrzypce. Nie wysilałem się, by ukryć w nim, jak beznadziejne zagubienie odczuwałem. Midori cały czas mnie obserwował. Zatroskany, zaniepokojony i jak zawsze współczujący.
          ― Chyba nie mogę o niej zapomnieć ― wyznałem cicho. Ułożyłem wargi w krzywy uśmiech. ― Chyba to jest źródło mojego problemu. Ale co z tego, że je znalazłem, skoro nie umiem się go pozbyć.
          Midori milczał przez chwilę. Spojrzał gdzieś w bok i zmarszczył brwi. Czy tak wyglądał, gdy się namyślał? Czy zawsze je marszczył, gdy zastanawiał się, co mi odpowiedzieć na czacie?
          W chwilach ciszy na komunikatorze lubiłem sobie wyobrażać, jaką Chigusa przybiera minę. W jakiej jest pozycji, gdy ze mną pisze. W jaki sposób trzyma telefon.
          W rozmowie na żywo nie musiałem się nad tym wszystkim zastanawiać. Midori siedział obok mnie, żywy, ze swoją własną zamyśloną miną. Nie umiałem wyrazić, jak bardzo byłem w tej chwili wdzięczny losowi.
          ― Co z Anri? ― spytał prosto z mostu. Jak zwykle, szukał rozwiązania wszelkimi sposobami.
          ― Pytasz, czy mi się z nią układa? ― znów zaśmiałem się z żałością. ― Wiesz, wpadła do mnie zaraz po... tamtym zdarzeniu ― zerknąłem na niego porozumiewawczo. Midori kiwnął głową. ― Odbyliśmy chyba pierwszą poważną kłótnię.
          ― O co? ― dopytywał Midori ostrożnie.
          ― Zarzuciła mi, że się przed nią nie otwieram ― westchnąłem. ― Po miesiącu związku. Nie uważasz, że to za szybko?
          ― Skoro chodzicie, ma prawo wiedzieć o niektórych rzeczach ― odparł, patrząc na mnie z powagą. Odwzajemniłem spojrzenie.
          ― A o wszystkim? Myślę, że jeszcze mam prawo mieć jakieś sekrety ― broniłem swojego zdania. ― Nie znam jej tak długo, żeby jej ufać.
          ― Powiedziałeś jej to? ― spytał Midori ostro.
          ― Pewnie, że nie ― prychnąłem, odwracając wzrok. ― Aż tak głupi nie jestem.
          Chłopak westchnął cicho.
          ― Słuchaj... ― zauważyłem, że kładzie jedną dłoń na drugiej i zaciska palce. ― Skoro wiesz, że Rikka jest w mieście... Może spotkanie z nią coś by rozwiązało?
          Popatrzyłem na niego jak na wariata.
          ― To jakiś żart? ― przeczesałem włosy ręką. ― W życiu bym się na to nie zdobył.
          Same sny o niej przywoływały czysty ból. Sam jej widok na ulicy wbił mnie w ziemię i zacisnął pętlę na szyi. Nie mógłbym z nią rozmawiać.
          ― Nie umiałbym nawet spojrzeć jej w oczy ― powiedziałem na głos. Midori popatrzył na mnie sceptycznie. ― No co? ― burknąłem.
          ― Uwielbiam to twoje nastawienie „nic się nie da zrobić” ― chłopak pokręcił głową. Po chwili znów przeszył mnie spojrzeniem. ― Sam wiesz, że nic w ten sposób nie załatwisz. Będziesz tu siedział, użalał się nad sobą i próbował zapomnieć.
          Chciałem coś powiedzieć, ale powstrzymałem się. Przecież on jak zwykle miał rację. Jak zwykle...
          Tylko że teraz nie mogłem wylogować się z czatu.
          Milczeliśmy.
          ― To nie tak, że chcę cię skrytykować ― powiedział Midori już trochę łagodniej. Wyciągnął rękę i niepewnie dotknął mojego ramienia. Nie zareagowałem. ― Po prostu szukam rozwiązania. A to twoje problemy i jeśli sam je zignorujesz, to na zawsze pozostaniesz w miejscu.
          ― Wiem ― westchnąłem. Jego dłoń była przyjemnie ciepła. ― Wiem, tylko że... Ech, to trochę trudne.
          ― Hej, nic w życiu nie jest łatwe ― Midori uśmiechnął się lekko. ― Dlatego trzeba trochę się postarać, żeby je sobie ułatwić.
          Parsknąłem cicho.
          ― Czemu poucza mnie o życiu rok młodszy chłopak? ― rzuciłem pytanie w przestrzeń.
          ― Widocznie za mało o nim wiesz ― zaśmiał się Midori. Powoli zabrał rękę z mojego ramienia i wtedy na niego spojrzałem. ― Zastanowisz się nad spotkaniem?
          ― Jak chcesz ― przewróciłem oczami. ― A ty zastanowisz się jeszcze raz, czemu przyjaźnisz się z taką mazgają?
          ― Dla mnie nie ma już ratunku ― chłopak wyszczerzył zęby. Czułem, że mówi szczerze i tylko to podnosiło mnie jeszcze na duchu.
          Jak pięknie było mieć takiego przyjaciela.
          Tylko szkoda, że nie był dziewczyną.

+++

    parę godzin później

          Midori nie chciał wyjść z mojego mieszkania, a ja nigdzie go nie wyganiałem. Tym sposobem, przy litrach herbaty i przekąskach, przesiedział u mnie niemal do wieczora. W pewnym momencie obejrzeliśmy jakieś filmiki, ale głównie rozmawialiśmy. Najpierw wspominaliśmy wszystkie moje wyznania o Ricce. Potem opowiadałem o Anri i jak surowi są jej rodzice. „Z gatunku tych, którzy wytyczają dziecku życie, a potem nie przyjmują na ten plan odmowy”. Próbowałem podpuszczać go, by opowiedział coś więcej o swojej przeszłości, ale Midori zgrabnie omijał temat. Chodź byłem śmiertelnie ciekawy, postanowiłem go nie zmuszać.
          Gdy wszedłem do pokoju z nową porcją herbaty, Midori leżał na moim łóżku z głową w dół, poza materacem.
          ― Spakowałeś się już na jutrzejszy mecz? ― spytał. Uśmiechnąłem się z politowaniem i postawiłem kubki z herbatą tuż pod jego głową. Sam usadowiłem się w nogach łóżka. Nasze głowy znalazły się całkiem blisko siebie.
          ― Jeszcze nie i nie wiem po co ― rzuciłem, opierając kark na materacu. Midori poprawił pozycję i teraz oboje wpatrywaliśmy się w sufit. ― I tak nie zagram.
          ― Mówiłem, że namówię trenera, to namówię ― prychnął Midori wesoło. ― Nie lekceważ wpływów menedżera.
          ― A ja mówiłem, że mi tego nie trzeba ― odparłem.
          ― Nie mówiłeś ― przyuważył. ― Raaany, trzeba coś zrobić z tym twoim nastawieniem. Dłużej nie wytrzymam tego „nie dam rady” i „jestem najgorszy w drużynie” ― nieudolnie próbował naśladować mój głos. Zaśmiałem się pod nosem.
          Obaj odwróciliśmy głowy. Bez żadnego słowa, w tym samym momencie. Nasze oczy znalazły się w jednej linii, chodź usta były już po zupełnie przeciwnych stronach.
          Gdybym chciał go pocałować, trafiłbym w czoło.
          Midori uśmiechnął się nagle, tak ciepło i niemal czule, że na moment odebrało mi mowę. Chyba wiedziałem już, co miał na myśli Kagami – Midori był naprawdę ładny. W życiu nie pomyślałbym, że będę uważać faceta za atrakcyjnego wizualnie, ale tak właśnie było. Jasna, wiecznie rumiana skóra. Włosy sprawiające wrażenie tak miękkich, że chciało się ich natychmiast dotknąć. Głębokie, błyszczące oczy. Kolczyk, w którym było mu bardzo do twarzy. I ten cudowny uśmiech.
          Nie umiałem tego inaczej nazwać. Midori był po prostu... naprawdę ładny.
          ― Jeszcze cię pozmieniam ― oznajmił beztrosko, aczkolwiek jak ktoś pewny swojej racji. ― Bo jeszcze mamy czas. A potem wszystko się jakoś ułoży.
          ― Skąd wiesz, że będę współpracował? ― droczyłem się z łagodnym uśmiechem.
          ― Bo chyba cię znam ― odparł Midori. Jeszcze przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy bez żadnego skrępowania, a potem chłopak gwałtownie podniósł się do siadu.
          ― Spakuj się na jutro ― polecił, zeskakując z łóżka. Obszedł je, chwycił kubek z herbatą i skierował się do salonu. ― Ja wypijam herbatę i też spadam się pakować. I nie zapomnij ― wychylił się zza drzwi i wyzywająco wskazał na mnie palcem. ― Jutro grasz.
          ― Tak, tak ― machnąłem ręką. Usłyszałem, jak Midori jednym haustem wypija herbatę.

+++

    10 maja, ranek

          Na mecz pojechaliśmy do liceum Seishinkan. Nie było ono jakichś ogromnych rozmiarów, ale Midori i tak rozglądał się na wszystkie strony, wydając z siebie ochy i achy. Podobno po raz pierwszy będzie oglądał mecz z perspektywy trenerskiej ławki. Wizja ta podniecała go do granic możliwości. Ja tylko się uśmiechałem, bo wiedziałem jakim zapalonym fanem koszykówki jest Midori, ale słyszałem jak reszta drużyny chichotała między sobą. Kagami próbował dyskretnie naśladować Midoriego – gdy weszliśmy do budynku, zachłysnął się powietrzem i wyszeptał „O mój Boże, sufit!”. Kilkoro z nas zaczęło się śmiać, a Otama prychnął nieprzyjaźnie na znak, że jesteśmy idiotami.
          W szatni tylko Kagami gadał jak najęty. Był to jego sposób na skupienie – pozostali w ciszy pili wodę lub lekko się rozciągali. Otama kilkanaście razy przetarł okulary, Mikori przeskakiwał z jednej nogi na drugą.
          Kapitan wstał z ławki i wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę.
          ― Pierwszy mecz eliminacyjny to szansa, żeby pokazać na co nas stać ― powiedział stanowczo. Jego wzrok spoczął po kolei na wszystkich zawodnikach. Od każdego biła determinacja. Hashigawie najwyraźniej się to spodobało, bo wziął się pod boki i zakrzyknął: ― Wykażmy się dzisiaj, ferajna!
          ― Tak jest! ― odkrzyknęliśmy. Nerwowo poprawiłem ramiączko przy uniformie. Byłem ciekaw, czy naprawdę będę grał.

+++

Pierwszy skład drużyny Asahina:
#1 Takai Sorata - rozgrywający
#2 Otama Rei - rzucający obrońca
#3 Kagami Ryouko - niski skrzydłowy
#4 Hashigawa Shinta - silny skrzydłowy
#5 Takeuchi Usami - środkowy 

          Sala gimnastyczna była większa od naszej, a wzdłuż boiska zbudowano trybuny. Zebrała się na nich dość duża grupa uczniów.
          Obie drużyny ustawiły się, a kapitanowie podali sobie dłonie. Obserwowałem wszystko uważnie z ławki. W przeciwnej drużynie skład się nie zmienił – jak wspomniał Takeuchi, już kiedyś graliśmy z Seishinkan. Nadal nie było u nich nikogo wyższego od naszych asów.
          Gwizdek rozpoczął grę. Takeuchi przechwycił piłkę i podał do kapitana. Wystarczyło siedem sekund, by Asahina zdobyła pierwsze punkty.
          Usłyszałem, jak siedzący obok mnie Midori wzdycha z zachwytem. Kurczowo zaciskał palce na notesie i patrzył na boisko jak zaczarowany. To musiało być spełnienie jego marzeń – brać udział w meczu, organizować strategię i być tak blisko zawodników.
          Musiałem przyznać, że jego ekscytacja była zaraźliwa. Gdy Takeuchi zdobył kolejne punkty, zawyłem razem z pozostałymi rezerwowymi. 

+++

    dwadzieścia minut później, druga kwarta

          ― Dobra, Kizunashi, wchodzisz za Otamę.
          Po pierwszej kwarcie prowadziliśmy ośmioma punktami. Spojrzałem zdziwiony na trenera, nie bardzo wiedząc, do czego mógłbym się w takiej sytuacji przydać.
          ― Nie lepiej zostawić strzelca i odskoczyć jeszcze trochę? ― spytałem niepewnie. Pan Yamato pokręcił jednak głową.
          ― Jeśli będzie to potrzebne, Otama wejdzie na koniec meczu ― powiedział. ― Też jesteś wysoki, więc przeciwnicy nie poczują się urażeni.
          Hashigawa klepnął mnie w plecy, także przez chwilę nie mogłem złapać tchu.
          ― W końcu zobaczymy, jak grasz ― powiedział wesoło. Spojrzałem na niego, błagając tym sposobem o litość, ale decyzja już zapadła. Kątem oka przyuważyłem, jak Midori uśmiecha się złośliwie. Mogłem tylko westchnąć i przyznać, że ma dar przekonywania.

+++

          Nie było tak źle. Starałem rozglądać się po boisku, nie sknociłem żadnego podania i robiłem zasłony, gdzie się tylko dało. Ani razu nie trafiłem do kosza, ale za to parę razy asystowałem. Tak naprawdę napędzał mnie stres. Śmiertelnie bałem się ochrzanu kolegów z drużyny. Zamiast tego dostałem pochwałę od Kagamiego za przypadkowe nadepnięcie na nogę kogoś z przeciwnej drużyny. W ten sposób odwróciłem uwagę od kosza, odsłaniając Takaiowi łatwe punkty.
          Grałem przez całą drugą kwartę i nawet trochę się ubawiłem. Przeciwnikom nie brakowało charyzmy, ale nie umieli skutecznie nas powstrzymać. Minęła połowa meczu, prowadziliśmy dwunastoma punktami.
          Zszedłem z boiska, a Midori mi pogratulował.
          ― Zrobiłem dużo notatek ― oznajmił z tajemniczym uśmiechem. ― Teraz wiem, co można ulepszyć.
          Usiadłem obok niego i tylko prychnąłem cicho. Nie bardzo chciałem zmieniać swojego stylu gry, ale wyglądało na to, że mogę grać we wszystkich następnych meczach. W tej sytuacji może warto było poprawić to i owo. Aż westchnąłem, myśląc o wszystkich wyczerpujących ćwiczeniach, które będę musiał wykonywać.
          W następnych kwartach na boisko wychodzili po kolei Mikori, Shigatsu i Takashima. Ten ostatni wyjątkowo spokojnie podchodził do gry, mimo że on również nie uczestniczył w meczach zbyt często. Jego czerwone oczy zdawały się chłodno kalkulować wszystko wokół, wyliczać kąty i szybkość podań. Zawsze byłem pod wrażeniem, jak płynne jego ruchy stawały się na boisku.
          Gwizdek. Koniec meczu. Wynik: 89:77 dla Asahiny.
          Zawodnicy ustawili się w szeregu i podali sobie dłonie, a Midori o mało nie wyszedł z siebie. Gdy było już po wszystkim, w podskokach dopadł do drużyny i zaczął wychwalać zmęczonych nastolatków pod niebiosa. Hashigawa potargał go po włosach i pochwalił, gdy zobaczył ilość jego notatek. Musiałem przyznać, że też byłem pod wrażeniem. Nie miałem pewności, co tam jest właściwie zapisane, ale był to spory plik kartek.
          W końcu musieliśmy zejść z boiska i wtedy Midori zwrócił głowę w moją stronę. Myślałem, że patrzy na mnie, więc uśmiechnąłem się i machnąłem na niego ręką, żeby dołączył do drużyny. Ale on nawet nie drgnął. Jego wzrok był skupiony na trybunach za mną, a źrenice jego oczu coraz bardziej się zwężały.
          Wyglądał, jakby zobaczył ducha.
          Uderzyła mnie ta ekspresja i gwałtownie odwróciłem się do tyłu, ale nie zobaczyłem nic. Tylko grupa uczniów powoli opuszczała krzesełka.
          Midori z impetem rzucił swój notes na ławkę i pobiegł na schody. Patrzyłem na niego, kompletnie zaskoczony. Przybrał minę, jakiej jeszcze nie widziałem – twarz człowieka zdeterminowanego.
          Chłopak w kilku susach znalazł się na górze trybun, przepchnął się przez tłum i złapał jakąś wyższą od siebie szatynkę za przegub, krzycząc:
          ― Chiaki!
          Mogłem tylko stać i mrugać ze zdezorientowaniem. Jaka Chiaki? Nawet w konwersacjach to imię nigdy nie padło. Midori w ogóle nie chciał gadać o swoim gimnazjum, a gdy już opowiadał o znajomych, nigdy nie podawał imion. Znów ukłuła mnie świadomość, że znam go tak dobrze, a prawie nic o nim nie wiem.
          To chyba już wiesz, jak się czuje Anri, odezwał się nagle mój wewnętrzny głos. Ha, nawet się za nim stęskniłem.
          Szatynka zrobiła minę, jakby chciała Midoriemu przywalić. Nie zrobiła tego jednak, a jedynie mocno szarpnęła ręką i wyrwała się z jego uścisku. Midori nie poddał się jednak i udało mu się złapać ją ponownie.
          ― Co tu robisz? ― dosłyszałem jego podniesiony głos. Dopiero teraz zauważyłem, że dziewczyna nie była ubrana w mundurek. Nie mogła więc być uczennicą Seishinkan. Wyglądała na kogoś w moim wieku, albo nawet starszą. Kim więc była?
          Szatynka znowu spróbowała się wyrwać, ale Midori nie dawał za wygraną.
          ― Odpowiedz mi! ― zawołał. ― Dlaczego tu jesteś?
          Reszta uczniów Seishinkan patrzyła na tę scenę, zaciekawiona. Z korytarza na dole wyszedł Kagami.
          ― Hej, Nakira, Midori! Co wy tam jeszcze...
          ― Ciii ― przyłożyłem palec do ust, a drugą ręką wskazałem na trybuny. Zaciekawiony Kagami podbiegł do mnie i teraz obaj obserwowaliśmy, jak...
          ― Miałaś iść do twojej wymarzonej szkoły...! ― Midori był niemal zrozpaczony.
          ― Zostaw mnie! - krzyknęła szatynka. Jej głos nie był ani trochę dziewczęcy – głęboki i chłodny jak ostrze noża. Wymamrotała coś, czego nie dosłyszałem, ale musiała jasno postawić sprawę. Midori puścił jej nadgarstek i dziewczyna poszła w swoją stronę, odprowadzana przez zaciekawione spojrzenia.
          Midori stał przez chwilę jak zaczarowany i patrzył za nią, aż w końcu zniknęła za ścianą. Wtedy odwrócił wzrok i nasze spojrzenia się spotkały. Nie powiedziałem nic, jedynie ponownie machnąłem ręką, żeby się zbierał.

+++

    po wyjściu z szatni

          Cała drużyna z podniesionymi głowami kierowała się do busa. Ja i Midori szliśmy prawie na końcu. Nie byłem pewien, czy mogę zadać jakieś pytanie. Przypuszczałem, że to jakaś znajoma z jego gimnazjum. Do tego bardzo ważna znajoma. Czy za normalną znajomą biegłby się tak szybko?
          ― Jesteś ciekawy, prawda? ― odezwał się nagle Midori. Popatrzyłem na niego, zaskoczony.
          ― Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz ― mruknąłem, choć naprawdę zżerała mnie ciekawość. Chłopak uśmiechnął się lekko, ale natychmiast zmarkotniał.
          ― To była Mizuhara Chiaki ― oznajmił z westchnieniem. ― Moja najlepsza przyjaciółka.
          Prawie wpadłem na Takaia. Drużyna zatrzymała się przed busem. Zaraz mieliśmy odjeżdżać.
          ― Wiesz co? ― Midori ścisnął w palcach swój notes. Patrzył gdzieś w przestrzeń. ― Opowiem ci, jak wrócimy.
          Powstrzymałem się od protestu. Jasne, to nie było dobre miejsce do rozmowy. Potrafiłem to uszanować.
          Co nie zmieniało faktu, że byłem zaniepokojony. Midori cały czas obserwował budynek Seishinkan, jakby próbował wypatrzeć swoją przyjaciółkę w którymś z okien.
          Boże, jak inny był on ode mnie. Potrafił bez żadnego wahania pobiec ku ważnej dla niego osobie.



(a/n) Pobawię się w Polsat. Czy uda się uchylić rąbka tajemniczej przeszłości Midoriego? Tego dowiecie się w następnym rozdziale <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz