Podrywacz│4131 słów
Gdybym miał
określić ją jednym słowem, byłoby to: zjawiskowa. Niewiele niższa ode
mnie, idealna talia osy, duży biust, delikatna, blada skóra. Na
sercowatej twarzy wzrok przyciągały pełne, różane usta i oczy tak jasne,
że zdawały się świecić własnym blaskiem. Płomiennorude włosy spięte w
wysoki kucyk falowały hipnotyzująco z każdym jej krokiem. Mimo że
oglądałem jej ciało już wiele razy, z różnych perspektyw i w różnym
okryciu, nie kryłem fascynacji, gdy podeszła do krawędzi łóżka. Wciąż
nie mogłem uwierzyć, że ją zdobyłem. Miała wielu zalotników, lecz nikt
wcześniej nie podołał. Mnie wystarczyło pięć tygodni. Otworzyła się
tylko przede mną. Spała tylko ze mną. Pokazywała się tylko mi.
Uwielbiałem uczucie spełnienia, które wypełniało moją duszę przy każdym intymniejszym kontakcie.
Położyłem się i
poklepałem miejsce obok siebie. Dziewczyna powoli ułożyła się wygodnie i
wtuliła w moje ramię. Zacząłem głaskać jej talię, a ona przymknęła oczy
i westchnęła głęboko, jakby zrzucała z siebie jakiś ogromny ciężar.
― Nakira ― zaczęła. ― Wiesz po czym poznać, że uśmiech jest szczery?
― Nie wiem ― odpowiedziałem cicho. ― Po czym?
― Oczy ―
powiedziała krótko. ― One są skarbnicą wiedzy, zwierciadłami duszy. Gdy
ktoś uśmiecha się naprawdę, jego oczy też się śmieją. Błyszczą. Czasem
giną w policzkach, czasem robią się wokół nich zmarszczki. Ale zawsze to one mówią prawdę.
Uniosła się na
ramieniu i nasze spojrzenia się spotkały. Patrzyła na mnie z góry.
Zawsze obserwowała mnie tak dokładnie, jak gdyby próbowała wyczytać
wszystkie moje sekrety, jedynie patrząc mi w twarz. Próbowała osaczyć
mnie przeszywającym spojrzeniem orlich oczu, sprawić, żebym poczuł się
jak ofiara.
― Zawsze patrz w oczy ― powiedziała, a ja obserwowałem ruch jej zmysłowych warg. ― Wyczytasz z nich wszystko, co chcesz.
― No dobrze,
Rikka ― przewróciłem się na bok i nasze twarze znalazły się w jednej
linii, bardzo blisko siebie. ― A co mówią moje oczy?
Czułem jej oddech na swoich ustach, gdy mówiła:
― Widać w nich
intencję twojego uśmiechu. Do innych uśmiechasz się szczerze. Gdy jednak
patrzysz na piękną dziewczynę, w twoim uśmiechu nie ma nic prócz
pożądania.
Patrzyła na mnie nieustępliwie, gdy z szerokim uśmiechem przybliżałem się coraz bardziej.
― Dobrze mnie znasz ― wymruczałem niemal w jej wargi.
― Jesteś po prostu łatwy do odczytania ― westchnęła Rikka z uśmiechem.
Za łatwy.
Gwałtownie
otworzyłem oczy. Zobaczyłem tylko skąpany w ciemności sufit. Przez
chwilę wydawało mi się, że ktoś leży obok mnie, ale gdy obróciłem głowę,
wrażenie rozwiało się niczym mgła. Złote spojrzenie pozostawiło jednak w
mojej pamięci dogasający obraz.
Westchnąłem
przeciągle i przewróciłem się na bok, poprawiając sobie poduszkę pod
głową. Ze wszystkich wspomnień musiała mi się przyśnić akurat była
dziewczyna. Jedno z największych zauroczeń. Moja nauczycielka życia. Kobieta, do której należał cały mój szesnasty rok życia.
„Głupi sen”, pomyślałem, próbując nie zatonąć we wspomnieniach.
+++
7 maja, rano
To, że Midori potrafił rzucać dziwnymi tekstami jak z rękawa, nie znaczyło, że z nim już wszystko w porządku.
Słońce
przygrzewało nam w drodze do szkoły, gdzieniegdzie ćwierkały ptaki, a torba chłopaka kiwała się to w jedną, to w drugą stronę. Rano w
okolicy osiedla było tak cicho i spokojnie. Mimo to Midori patrzył w
przestrzeń z zatroskaną miną, a jego oczy wydawały się skryte za ciemnym
woalem, przytłumiającym jakikolwiek blask. Poczułem, że teraz był
właściwy moment.
― Słuchaj, coś cię
trapi? ― spytałem ostrożnie. Nie mogłem znieść dziwnego uczucia, że
przybierał taką twarz tylko w moim towarzystwie.
Midori powoli
odwrócił głowę w moją stronę. Próbowałem nie dać po sobie poznać, że
jego kamienna twarz na chwilę mnie przeraziła. Uśmiechnąłem się
zachęcająco, wydłużając krok, bo zorientowałem się, że przystanąłem.
Chłopak patrzył tak na mnie przez chwilę, a ja czekałem w napięciu.
― Martwię się sprawdzianem z historii ― wyrzucił z siebie cichym głosem i spuścił wzrok. Totalnie zbił mnie z pantałyku.
― Że jak? ― spytałem trochę zbyt głośno. Bez jaj, spodziewałem się czegoś głębszego. Umilkłem, skonfundowany, po czym znów się odezwałem ― Kiedy go masz?
― Dzisiaj ― wymamrotał tym samym tonem, jakby nie dosłyszał mojego krzyku. ― Nie wiem czy coś umiem...
Westchnąłem z politowaniem.
― Będzie dobrze ―
poklepałem go po ramieniu. Wiedziałem, że historia była jego piętą
achillesową. ― Nie jesteś aż tak beznadziejny. Ale następnym razem
przyjdź do mnie, mogę ci poczytać parę rzeczy.
― Niedawno to ty
byłeś na randce ― Midori spojrzał na mnie wilkiem. Przypomniałem sobie,
że właśnie tak było i zawstydzony odwróciłem wzrok.
― Tak. Przepraszam ― próbowałem odgonić od siebie wspomnienie, jak to w środku nocy stałem
pod jego klatką. ― Ale na pewno świetnie sobie poradzisz ― dodałem po
chwili. Midori uśmiechnął się kącikiem ust, a przytłumiona iskra na
moment błysnęła w jego oczach.
Bardzo chciałem
spytać, co tak naprawdę go martwi. Może i nie potrafiłem tak dobrze
odczytywać jego myśli i reakcji, jak on moich. Ale umiałem patrzeć
ludziom w oczy. One zawsze mówiły wszystko, nieważne jak głęboko
skrywałoby się swoje uczucia.
― Ale na pewno
wszystko w porządku? ― wypaliłem, zanim zdążyłem pomyśleć. Chłopak
spojrzał na mnie ze zdziwieniem, po czym uśmiechnął się szeroko.
― A co miałoby być nie w porządku? ― odparł wesoło. ― Rozejrzyj się ― obrócił się wokół własnej osi. ― Wiosna.
― Nie rób z siebie
prima baleriny ― mimo sarkastycznego tonu uśmiechnąłem się do niego
ciepło. Może rzeczywiście za bardzo dramatyzowałem?
Może widziałem w jego oczach siebie?
+++
po lekcjach
Lubiłem chodzić na
koszykówkę. Skupiając się na grze, czy nawet na poprawnym wykonaniu
ćwiczenia, mogłem choć na chwilę zapomnieć o świecie. Ponadto sport ten
wyrabiał wszystkie mięśnie. Nie musiałem robić zbyt dużo dodatkowych
ćwiczeń, żeby dobrze wyglądać.
Lubiłem też dźwięk
piłki odbijanej od parkietu. Świst siatki. Pisk butów i ciche uwagi,
jakie wymieniali między sobą koledzy. To wszystko było częścią
niepowtarzalnego klimatu treningu. Moją ucieczką i najlepszą rozrywką.
Jednakowoż
ostatnimi czasy pojawił się pewien irytujący aspekt. Zwłaszcza przy
rozgrzewce. Drużyna biegała właśnie naokoło boiska, kiedy...
― Nakira, ruszaj
się! ― wykrzyknął Midori, akurat gdy obok niego przebiegałem.
Wzdrygnąłem się i odruchowo postawiłem kilka szybszych kroków.
― Ty nie jesteś trenerem! ― odkrzyknąłem, lekko zirytowany.
― Trener mówi, że
nie ma już na ciebie siły! ― świeżo upieczony menedżer wyszczerzył zęby w
głupawym uśmiechu. Spojrzałem na niego groźnie, ale pobiegłem już na
drugi koniec sali. Były wiec marne szanse, że to dojrzał. Usłyszałem,
jak biegnący tuż za mną Shigatsu wydał dziwny odgłos – coś pomiędzy
chichotem a prychnięciem.
― To lepiej się
zamknij i nie przyprawiaj go o migrenę ― dosłyszałem podniesiony głos
Otamy. Zwracał się do Midoriego, to pewne. Nagle wkurzony jego aroganckim
zachowaniem, już miałem go dogonić i powiedzieć, co myślę o takich
chamach jak on, gdy uprzedził mnie Takeuchi. Blondyn wyrósł jak spod
ziemi przy Otamie i zdzielił go płaską dłonią po głowie. Okularnik
pochylił się niebezpiecznie do przodu, zszokowany, po czym znienacka
odwrócił się i próbował oddać koledze. Ten jednak uniknął ciosu.
Niestety, jego nagły ruch zaskoczył Takaia, który z impetem zderzył się z
dwumetrowcem. Takai odchylił się i upadł prosto na Nanago. Ten z kolei
zachwiał równowagę Mikoriego. Po kolei upadli również Kagami i niczego
nie spodziewający się Ozaki.
Po kilku sekundach
pół drużyny leżało na ziemi, a Midori zaśmiewał się w głos. Wtórowali
mu trener i kapitan. Takeuchi odwrócił się, by sprawdzić, czy nikomu nic
się nie stało i ten moment wystarczył dla Otamy, żeby odwdzięczyć się
za wcześniejsze uderzenie. Gdyby ktokolwiek inny spróbował plasnąć go po
głowie, wyglądałoby to przekomicznie, bo wszyscy byli od blondyna niżsi
o głowę. Otamie nie sprawiało to jednak większego problemu.
„Olbrzymy”,
pomyślałem i również parsknąłem śmiechem. Niestety, kapitan Hashigawa
nie dał chłopakom zbyt wiele czasu na pozbieranie się, bo natychmiast
wznowił przebieżkę. Podbiegłem do miejsca zdarzenia i pomogłem wstać
Takashimie. A gdy znów mijałem Midoriego, wyszczerzyliśmy się do siebie.
+++
po treningu
Jak zwykle sprzątaliśmy salę, krzątając się tu i ówdzie i zbierając piłki, gdy usłyszałem donośny głos Hashigawy:
― Okej, okej,
zbierzcie się tu wszyscy ― zarządził kapitan, a rozproszeni bo boisku
chłopcy powoli podeszli do ławek w kącie hali. Trener i Midori wstali, a
drużyna oprócz kapitana rozsiadła się na parkiecie. Pan Yamato
odchrząknął.
― Niektórzy z was
narzekali ostatnimi czasy na brak emocji ― tu Kagami rozejrzał się
nerwowo. Trener chyba tego nie zauważył, bo uśmiechał się raczej
życzliwie. ― Ale ostrzegam, że z dawką adrenaliny wiąże się większa
dawka wysiłku.
― Super, ostrzejsze treningi ― mruknął pod nosem Nanago, na co Takai szturchnął go w bok.
― Może do rzeczy, trenerze? ― odezwał się Shigatsu, wyglądający na raczej znudzonego.
― Dobrze więc ― w oku trenera pojawił się dziki błysk. ― Razem z waszym kapitanem zgłosiliśmy was do Turnieju Letniego.
Zamrugałem. Pomiędzy
niektórymi z chłopaków rozległy się podekscytowane szepty. Ja również
byłem zaciekawiony. Słyszałem, że Turniej Letni to walka na śmierć i
życie. Sam do tej pory uczestniczyłem jedynie w zawodach prefektury, ale
Turniej był już w skali krajowej.
Nagle na środek
wyszedł Midori i z niemałą dumą wypisaną na twarzy rozwinął duży arkusz
papieru. Widniała na nim tabela z nazwami koszykarskich drużyn z naszego
regionu, w tym naszej.
― Pierwszy etap to
eliminacje na najlepszą drużynę prefektury ― oznajmił nasz menedżer. ―
Jeśli nie przejdziemy tego, nie ma co nawet wspominać o Turnieju Letnim.
Czekają nas ― zapewne z premedytacją mówił „nas” ― cztery spotkania.
Pierwszy mecz... ― przesunął palcem po tabeli i zatrzymał go na nazwie
drużyny. ― Seishinkan.
― Nasz karzełek
jeszcze w tym grzebie, a my w podzięce musimy się przygotować ― odezwał
się Hashigawa, klaszcząc w ręce. W międzyczasie wziął z ławki jakiś plik
papierów. Skrzywiłem się lekko, bo najwyraźniej przezwisko „karzełek” nieźle się przyjęło. ― To wasze rozpiski ćwiczeń ― mówił, rozdając każdemu z nas
po kartce. ― I macie się nie obijać, jasne?!
― Tak jest ― odparła drużyna niechętnie.
― Eliminacje
rozpoczynają się już teraz, dokładnie za trzy dni ― ogłosił Midori. – Ale
prawdziwe zawody zaczynają się siedemnastego czerwca.
― Upewnijcie się,
że nie odpadniecie do tego czasu ― zakończył trener. ― No dobrze, a
teraz zbierać mi się do domu i robić ćwiczenia!
Rozległy się
pomruki, gdy chłopcy dźwignęli się z podłogi i ruszyli do szatni, a ja
razem z nimi. Zerknąłem na Midoriego przez ramię i to wystarczyło, żeby
skończył wymianę zdań z trenerem i podbiegł do mnie. Razem poszliśmy w
stronę szatni.
― Przerażony? ― zagadnął mnie z krzywym uśmieszkiem.
― I tak będę
siedział na ławce, więc nie za bardzo ― odciąłem się uroczo. Midori
wyglądał na oburzonego i już otwierał usta, ale zaraz je zamknął.
― Już ja namówię
trenera. Będziesz grał przez cały mecz ― wyzywająco wskazał na mnie
palcem. Prychnąłem pod nosem i odsunąłem jego rękę.
― A za mną też się
wstawisz? ― rozległ się trzeci głos. Obaj z Midorim podskoczyliśmy, gdy
jak spod ziemi wyrósł obok nas Takashima.
― Ch-chciałbyś ― zająknął się Midori. Z nieudolnym skutkiem próbował być arogancki.
― Kiedy ja nawet nie chcę grać ― mruknąłem. Ozaki poklepał mnie po plecach.
― Dobra asysta też nie jest zła ―chyba chciał mnie pocieszyć.
― Ta, dzięki ― prychnąłem.
Dotarliśmy do
szatni, gdzie już za drzwiami słychać było ożywioną dyskusję o Turnieju
Letnim. Midori, tłumacząc się nieprzyjemnym zapachem, został na
zewnątrz.
Szatnia nie była
bardzo przestronna, ale na dziesięć osób miejsca starczyło idealnie.
Każdy miał swój kąt, bardziej oddalony od jednej z czerwonych szafek lub
mniej, i tylko Kagami uwielbiał zmieniać miejsce. Wadą było tylko jedno
okno, przez które wpadało mało światła, a w lato mało świeżego
powietrza. Ogółem jednak dało się tu przeżyć. Zastaliśmy chłopaków na
swoich miejscach, a obok każdego leżała kupka ubrań i sportowa torba.
― To na sto
procent oznacza cięższe treningi ― Nanago przejechał grzebieniem po
swoim białym pasemku. Mówił takim tonem, jakby zapadł na jakąś
śmiertelną chorobę i właśnie oznajmiał, że jest zaraźliwa. ― Już teraz
są za ciężkie!
― Och, bądź już cicho, Nanago ― mruknął Otama znad butelki wody.
― Dokładnie ―
Kagami uśmiechnął się promiennie. Po zdjęciu koszulki jego włosy
nastroszyły się, tworząc wokół głowy ognistą aureolę. ― Jesteś jak do
tej pory jedynym, który narzeka.
― Dawno nie grałem
z Seishinkan ― odezwał się Takeuchi swoim cichym, niemożliwie niskim
głosem. Właśnie grzebał w szafce. ― Ciekawe, czy są lepsi niż rok temu.
― Możliwe ―
przytaknął mu ochoczo Kagami, który chyba za bardzo się tym wszystkim
ekscytował. ― Rany, nie mogę się już doczekać!
― Atsushi musi ich sprawdzić, wtedy się dowiemy ― zauważył jak zwykle racjonalny Mikori.
― Chciałem mieć jakąś ładną dziewczynę na menadżerkę ― burknął Shigatsu znad swoich butów.
― Midori też jest ładny ― odparł Kagami. Zaraz spoczęły na nim spojrzenia wszystkich chłopaków. ― No co?
― Fuj, Kagami ― skrzywił się Takashima. Prychnąłem cichym śmiechem, ale nikt mi nie zawtórował.
― Jeju, no co wy! ―
Kagami przeczesał swoją czerwoną czuprynę z niezręcznym uśmiechem. ―
Przecież ja nie o tym...! Nie o to mi chodziło!
― Dobra, nie tłumacz się ― westchnął Mikori. ― I lepiej załóż koszulkę, bo nie masz się czym chwalić.
― No wiesz! ― fuknął Kagami i zamachnął się swoją koszulką przy jej zakładaniu. Mikori przezornie się odsunął.
― Na pewno będzie
ciekawie ― odezwał się cicho Takai. Do niego zawsze należało ostatnie
słowo. Ozaki, zajmujący miejsce tuż obok mojego, spojrzał na mnie
wymownie, a ja znów powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem. „Ale
cyrk”, pomyślałem.
+++
kilkanaście minut później
Jak zwykle wyszedłem z szatni ostatni. Zastałem Midoriego pod drzwiami, opartego o ścianę i tupiącego nogą.
― Zbierasz się dłużej od przeciętnej dziewczyny ― zarzucił mi. Uśmiechnąłem się do niego przepraszająco.
― Nie lubię się spieszyć ― odparłem wymijająco.
― Właśnie widzę ― burknął Midori.
Tak naprawdę
miałem skłonności do zapadania w letarg. Nagle do mojej głowy
przychodziły różne myśli i nie umiałem skupić się już na czynnościach.
Musiałem przerywać to co robiłem i chwilę pomyśleć nad tym, co wpadło mi
do głowy. Zwykle były to jakieś nic nieznaczące sprawy, takie jak
przypominanie sobie o pracach domowych, wybieranie miejsca na randkę,
losowe filmy...
Spojrzałem na
Midoriego i już wiedziałem, że dziś wciąż myślałem o nim. O tym, co
przede mną ukrywa. Co sprawia, że radosny blask w jego oczach tłumi się,
ilekroć chłopak na mnie spojrzy. Zauważyłem to. I ta sprawa nie dawała
mi spokoju.
Nawet nie
zauważyłem, gdy dotarliśmy do wyjścia z części sportowej, otwierającego
się na zewnętrzne boiska. Lecz nawet w zamyśleniu poczułem, że coś było
nie tak. Przed oczami nie zrobiło mi się jaśniej, jak powinno tuż przy
przeszklonych drzwiach.
― No nie! ― jęknął Midori. ― Pada?
Rzeczywiście, za
oknami było ciemno i lało jak z cebra. Reszta drużyny już dawno się
zmyła, a żaden z nas nie pomyślał o zabraniu parasolki.
― Już późno, nie możemy tu tak czekać ― Midori patrzył tęsknie za okno, jakby modląc się, by zaświeciło słońce.
― Torby? ― podsunąłem.
― Przemokną ― wyraził wątpliwość Midori.
― Wiesz, że nie
mamy innego wyjścia. Albo torba, albo my ― powiedziałem, choć sam
wolałbym znaleźć inne rozwiązanie. Midori patrzył to na mnie, to na
deszcz, aż w końcu mruknął:
― A, pieprzyć to.
Zamaszystym ruchem
otworzył drzwi i z krzykiem wybiegł na ulewę. Stałem przez chwilę jak
wryty, ale zaraz potem wybuchnąłem śmiechem. Naśladując Midoriego, z
dziwacznym okrzykiem pobiegłem za nim. Deszcz zmoczył mnie kompletnie w
kilka sekund, a także moją torbę. Koszula przykleiła się do ramion i
pleców. Jednak zamiast zmartwienia i dyskomfortu, czułem się orzeźwiony.
Midori w połowie boiska odwrócił się w moją stronę i biegnąc już teraz tyłem, wykrzyknął:
― Szybciej! Mam w domu suszarkę!
― Mnie tam się
podoba! ― odkrzyknąłem. Dobiegłem do niego, a on posłał mi szeroki,
beztroski uśmiech. Jego oczy zabłyszczały barwą kropel deszczu.
― Mnie w sumie też!
Coś ciężkiego
spadło mi z piersi. Miałem wrażenie, jakby deszcz zmywał z Midoriego
mgłę. Jego oczy znowu lśniły, twarz promieniała jak przy pierwszym
spotkaniu. Roześmiałem się, nagle pochłonięty uczuciem ulgi. Biegliśmy
dalej, a ja na przekór ulewie wznosiłem oczy do nieba, gotów stawić
czoła wszelkim wyzwaniom.
― Midori! ― wykrzyknąłem, a chłopak spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
― Co jest! ― spytał.
― To pierwsza
wiosenna burza! ― oznajmiłem niemal z dumą. Midori chyba nie zrozumiał,
bo uśmiechnął się z politowaniem. Ale tak było dobrze. Ja siebie też nie
rozumiałem.
+++
kilka chwil później
― Mój Boże! ―
przywitała nas w progu pani Atsushi. Mokrzy i zadyszani, wyglądaliśmy co
najmniej strasznie. ― Midori, mogłeś zadzwonić! Do środka, ale to natychmiast!
― Przepraszam,
mamo ― powiedział Midori, ale pani Atsushi tylko machnęła ręką i
zniknęła w łazience. Grzecznie zzułem buty, po czym zajrzałem do torby.
― Aj, wilgotne ― skrzywiłem się, gdy dotknąłem książek. Midori również zajrzał do swojego szkolnego ekwipunku.
― Masakra ― westchnął, ale już po chwili parsknął śmiechem. Zawtórowałem mu.
Pani Atsushi szybko wróciła z łazienki, podała nam ręczniki i zabrała torby do suszenia.
― Może pomóc...? ― zaoferowałem, ale mama Midoriego nawet nie chciała o tym słyszeć.
― Powycierajcie
się i zmieńcie ubrania, bo się przeziębicie! ― fuknęła na nas. ― Midori,
poszukaj, może znajdzie się coś w rozmiarze Kizunashiego...
― Nie wydaje mi się... ale spróbuję ― westchnął Midori, po czym skinął na mnie ręką i poszliśmy do jego pokoju.
W świetle żarówek
ustawionych w suficie pokój wyglądał nieco inaczej. Plakaty nad łóżkiem
odeszły na dalszy plan, półki w szafce rzucały cień na książki,
uwidaczniał się każdy papier, szklanka czy porzucony długopis. Bojąc się
cokolwiek zamoczyć, stanąłem na środku pokoju. Midori otworzył drzwi
szafy i przez chwilę w zamyśleniu przerzucał ubrania z jednej półki na
drugą. Wytarłem sobie włosy ręcznikiem i teraz zerkałem na chłopaka.
Koszula i spodnie przykleiły się do jego ciała, oddając wszystkie jego
zaokrąglenia. Midori nie był ani za gruby, ani za chudy, nie odznaczał
się też muskulaturą. Po prostu normalnie zbudowany, niski chłopak. Moje
oczy powędrowały w górę, do wygolonego odcinka szyi, na który opadły
mokre kosmyki. W świetle wszystko było tak dobrze widoczne. Pojedyncza
kropla spłynęła po jego karku i wsiąkła w mokry kołnierzyk. Odruchowo
powiodłem za nią wzrokiem i nagle patrzyłem na jego łopatki. Przez białą
koszulę prześwitywała zarumieniona od zimna skóra. Pośrodku lewej
łopatki dostrzegłem nagle ciemny punkt, poruszający się wraz z ruchami
całej ręki. Przypomniał mi się nagle widok sprzed lat.
Rikka. Zaparowana łazienka. Wilgotne, czerwone włosy
rozsypane na jej plecach. Ciemny punkt na bladej skórze, między
kosmykami. Wyciągnąłem rękę i delikatnie odgarnąłem kurtynę jej włosów.
Moja ręka wilgotniała, oblewana wodą z prysznica, gdy opuszką palca
delikatnie dotknąłem pieprzyka na środku jej pleców.
Midori zamarł, gdy wsunąłem mu dłoń pod jego koszulę.
Bluza wypadła mu z rąk. Dopiero wtedy zorientowałem się, co robię. Odskoczyłem jak oparzony.
― Ja... ―
zająknąłem się w pierwszej chwili. ― Przepraszam. To było dziwne. Wybacz ― słowa wystrzeliwały jak z karabinu. Przeczesałem włosy, przejechałem
sobie dłonią po twarzy. ― Zobaczyłem coś pod twoją koszulą i... Jezu,
naprawdę przepraszam.
Midori nie obrócił
się. Nawet nie drgnął. Nagle zalała mnie fala zażenowania i strachu.
„Jak mogłem się tak zapomnieć? Przecież tu stoi chłopak! Znienawidzi
mnie, zacznie myśleć o mnie jak o lewoskrętnym...” – myśli przelatywały
przez moją głowę z prędkością światła. Niewiele myśląc i nie czekając,
aż Midori zareaguje w jakikolwiek sposób, wyszedłem z pokoju. Pobiegłem
do łazienki i na szczęście zastałem swoją torbę położoną przed suszarką.
Była jeszcze mokra, tak samo jak moje ubrania, ale miałem to gdzieś.
Gwałtownie wpadłem do przedsionka i założyłem buty najszybciej jak
potrafiłem.
― Kizunashi? ― zaniepokojona pani Atsushi wyjrzała z salonu. ― Przecież nadal leje!
― Przepraszam za kłopot ― rzuciłem i wypadłem z mieszkania.
„Dlaczego?”, pytałem sam siebie. „Dlaczego, dlaczego, dlaczego?”
+++
godzinę później
Ogarnianie się w
mieszkaniu zajęło mi jeszcze więcej czasu, niż zwykle. Z pootwieranych
okien lała się woda. Wszędzie było chłodno. Do tego ten natłok myśli.
Włączyłem grzejnik
i zostawiłem na nim torbę, jak i resztę ubrań. W międzyczasie Anri
napisała, że chce do mnie przyjechać, ale grzecznie odmówiłem. Jeszcze
tego brakowało, żeby moja dziewczyna wybierała się do oddalonego o parę
kilometrów domu w taki deszcz. W wyświechtanym dresie rzuciłem się na
łóżko i przykryłem oczy dłonią.
„Co we mnie, do ciężkiej cholery, wstąpiło?”
Czułem się
niemożliwie zażenowany. Jakim cudem zastąpiłem Midoriego jakimś durnym
wspomnieniem z przeszłości? W ogóle, jak moja wyobraźnia mogła zajść tak
daleko? I to właśnie teraz, gdy Midori nareszcie uśmiechał się
szczerze?
Ja bym poszedł na badania,
odezwał się nagle mój wewnętrzny głos. Przewróciłem się na bok i
westchnąłem głośno, by zagłuszyć jego złośliwe uwagi. Czego bym jednak
nie zrobił, problem nadal wisiał nade mną, jak deszczowa chmura nad
miastem.
Coś było nie tak. Coś było cholernie nie tak...!
Rozległ się
dzwonek do drzwi. W pierwszym odruchu zerwałem się na równe nogi, po
czym nastąpiła chwila zawahania. To mógł być Midori. Miał pełne prawo
stanąć w drzwiach i żądać wyjaśnień. Na pewno będzie ich żądał prędzej
czy później. Ale w tym momencie zalał mnie blady strach. Niech to będzie
później. Nie teraz. Nie... nie będę mógł nawet spojrzeć mu w oczy...
Ostrożnie
podszedłem do drzwi. Usłyszałem jakiś szelest, potem stuknięcie. Nie
miałem wizjera. Nigdy nie czułem potrzeby, żeby go mieć – moje drzwi
były raczej otwarte dla wszystkich. Dziś bardzo żałowałem, że go nie ma.
― Kto tam? ― zawołałem niepewnie.
― Nakira, nie
wygłupiaj się ― usłyszany zza drzwi głos Anri sprawił, że westchnąłem z
ulgą. ― Wysłałam ci esemesa, że jadę.
Szybko otworzyłem
drzwi i przez próg przeszła moja dziewczyna, ubrana w płaszczyk z jasnej
skóry i czarne kozaki przed kolano. Czarną parasolkę oparła o ścianę, a
ja zdjąłem wilgotny płaszcz z jej ramion.
― Pisałem, że nie
musisz tłuc się tu w taki deszcz ― powiedziałem, ale tak naprawdę bardzo
cieszyłem się, że przyszła. Anri wzruszyła ramionami, odzianymi w
prostą białą koszulkę z długim rękawem.
― Czułam, że możesz mnie potrzebować ― uśmiechnęła się do mnie zadziornie. Odwzajemniłem uśmiech.
― Tak naprawdę
pewnie sama mnie potrzebowałaś ― odparłem cicho, nachylając się nad nią.
Fiołkowe oczy Anri spotkały się z moimi, błękitnymi. Uśmiech dziewczyny
stał się jeszcze szerszy.
― Możliwe ― objęła
mój kark ramionami. Poczułem jej oddech na swoich ustach. ― A to
znaczy, iż bardzo dobrze, że przyjechałam.
Pocałowaliśmy się.
Przyciągnąłem ją mocno do siebie i wplotłem dłoń w jej włosy. Dziś były
rozpuszczone, a końcówki kręciły się od wilgoci. Smakowała jak cukier,
jak coś niesamowicie słodkiego i uzależniającego. Cała pachniała
deszczem, trochę potem, a jeszcze bardziej jaśminem. Kobiecy zapach był
skomplikowany. Zawsze dostarczał innych wrażeń.
Nie mogąc się
powstrzymać, podłożyłem rękę pod jej uda i uniosłem jak lalkę. Anri
wydała z siebie zduszony okrzyk, po czym zachichotała i znowu mnie
pocałowała. Z korytarza najpierw przechodziło się do salonu, a mnie
szkoda było czasu, żeby zanosić ją aż do łóżka. Chciałem zająć się nią
już teraz.
Położyłem Anri na
kanapie i zszedłem z pocałunkami na szyję, powoli zbliżając się do
obojczyka. Dziewczyna wsunęła chłodne dłonie pod moją bluzę i podwinęła
ją do góry, czym sprawiła, że się uśmiechnąłem. Zgodnie z jej życzeniem
zdjąłem z siebie górną część ubrania i znowu wróciliśmy do pocałunków.
Moja dłoń powędrowała pod jej obcisłą koszulkę, do jednej z piersi. Anri
jęknęła, gdy zacząłem ją pieścić. Zacisnęła palce na moich włosach i
przygryzła mi wargę. Dobrze wiedziała, że nakręcało mnie to jeszcze
bardziej. Gwałtownie uniosłem ją do siadu i niemal zerwałem koszulkę z
jej ciała. Zacząłem całować jej piersi tuż przy staniku, próbując
jednocześnie uporać się z jego zamkiem. Anri zaśmiała się uroczo i
wyręczyła mnie, po czym gwałtownie popchnęła mnie na oparcie kanapy.
Teraz to ona, ciężko oddychając, leżała na mnie. Do połowy obnażona,
zarumieniona, zamroczona pożądaniem, piękna.
Nigdy nie
potrafiłem określić, co czuję w takich momentach. Euforię? Oczarowanie?
Jak nazwać ten wrzący eliksir, który rozlewał się właśnie w moich
żyłach? Mogłem tylko westchnąć i patrzeć, bo nie miałem pojęcia.
Wiedziałem jedynie, że uwielbiałem się temu odczuciu oddawać.
Moja piękna dziewczyna z kocią gracją nachyliła się ku mnie, a do mojego ucha dotarł jej ostry szept:
― Masz kogoś na boku?
(a/n) Ayyy, scena zakrawająca na erotyczną z chłopakiem zmieniła się na scenę prawdziwie erotyczną z dziewczyną. No cóż <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz