sobota, 23 czerwca 2018

Rozdział 6

Podrywacz│ 4365 słów



   27 kwietnia, rano 

          Letni mundurek naszej szkoły nie był jakoś specjalnie wyszukany. Ot, zwykła biała koszula z czerwonym krawatem i czarne spodnie. Midori prezentował się w nim jednak zaskakująco dobrze.
          Słońce padało z mojej lewej strony, więc Midori szedł po prawej, żebym robił mu cień. Mnie za to słońce w ogóle nie przeszkadzało. Wiosna w końcu kwitła pełną parą. Przy chodnikach zieleniła się świeża trawa, gdzieniegdzie rosły kwiaty. Przez chwilę rozkoszowałem się ciepłymi promieniami i chłodnym wietrzykiem we włosach.
          ― Przypomnij mi, do której dokładnie klasy chodzisz? ― przerwał ciszę Midori. Granatową torbę na książki przewiesił przez ramię.
          ― 2-C ― odparłem. ― A ty?
          ― 1-C ― uśmiechnął się. ― To jak przeznaczenie.
          ― Nie wierzę w przeznaczenie ― prychnąłem. ― Totalna głupota. Tak jak wróżby. Albo horoskopy.
          ― Albo bogowie? ― podsunął Midori.
          ― Nigdy nie byłem zbyt religijny, wiesz o tym ― westchnąłem. Religia była jednym z wielu tematów, nad którymi spędzaliśmy godziny konwesacji.
          ― Są teorie, że w tej erze nie ma czasu na religię ― Midori splótł dłonie z tyłu pleców.
          ― Kto tak powiedział? ― prychnąłem po raz kolejny. ― W tej erze jest czas na wszystko. A zwłaszcza na marnowanie czasu.
          Midori zaśmiał się lekko. Mimo wszystko musiałem przyznać, że podobało mi się marnowanie czasu razem z nim. Rozmowa szła gładko, bo Midori wczuwał się w każdy, nawet najbanalniejszy temat. Żywo odpowiadał na każdą moją wypowiedź, słuchał i przytakiwał. Często splatał dłonie z tyłu lub z przodu. Może chciał powstrzymać ich gestykulację. Nie wnikałem.
          W takiej atmosferze minęła nam dwudziestominutowa droga do szkoły.
          ― To tutaj ― zatrzymałem się na dziedzińcu, a Midori razem ze mną. Budynek był dość okazały – trzypiętrowy, w kształcie litery „T", z płaskim dachem i dużymi oknami. Główne wejście znajdowało się w jednym z kątów „litery". Przed wejściem rozciągał się szeroki dziedziniec, cały wyłożony kostką, ubarwiony jedynie ławkami i małymi drzewkami posadzonymi w dużych odległościach. Po drugiej stronie budynku, na razie dla nas niewidocznej, wybudowano trzy boiska, plus tor dla biegaczy. Spędzałem tam ze znajomymi większość przerw. Fajnie było też usiąść pod drzewem z dziewczyną i względnie dyskretnie się całować. Ale o tym już Midoriemu nie wspomniałem.
          Podczas gdy chłopak zadarł głowę i rozglądał się wokoło, ja skupiłem wzrok na drzewie nieopodal. Coś poruszyło się miedzy gałęziami. Podszedłem o kilka kroków bliżej i dostrzegłem zwisające z nich chude nogi w szkolnych butach.
          ― Takashima! ― zawołałem. ― Zleziesz?
          Rozległ się głośny szelest, gdy dwie blade dłonie rozchyliły gałęzie i wśród liści ukazała się zielona czupryna Ozakiego.
          ― Po co? ― spytał z typowym dla siebie poker facem, jakby rozmawianie z kumplem, siedząc na drzewie przed szkołą, było całkiem normalną sprawą.
          Midori podbiegł do mnie, a jego mina dosłownie wyrażała: „Hę? Co ten chłopak robi na drzewie?”.
          ― To jest Takashima Ozaki? ― spytał z niedowierzaniem.
          ― Często tak robi ― odparłem zdawkowo. Cóż, zdążyłem się przyzwyczaić do dziwnych pomysłów mojego kolegi. Raz położył się na trawie na środku boiska do piłki nożnej, bo taki miał kaprys; innym razem usiadł na zewnętrznym parapecie na drugim piętrze i jakiś złośliwiec zamknął mu okno od środka. Ach, to była draka. Gdy chciał skakać, zbiegło się kilku nauczycieli.
          I w sumie to dlatego z nim trzymałem. Był bystry i oryginalny. Odpocząć mógł dopiero w ulubionych miejscach, inaczej cały czas go nosiło. I co najważniejsze, był świetnym słuchaczem.
          ― Głowa zlewa mu się z liśćmi ― zauważył Midori z niepokojem. Zaśmiałem się.
          ― Chciałbym ci kogoś przedstawić ― zwróciłem się do Takashimy przyjaźnie, bo ten patrzył na Midoriego podejrzliwie. Czasem trzeba było się z nim obchodzić jak z bezpańskim kotem. ― Please? ― powiedziałem z mocnym akcentem. Ozaki leciutko uniósł kącik ust, po czym zaczął zsuwać się z gałęzi. Uwielbiał śmiać się z mojego angielskiego. Byłem beznadziejny w wymowie, podczas gdy on był klasowym prymusem.
          Jego stopy uderzyły o kostkę z głuchym odgłosem i Takashima stanął przed nami w całej szczupłej okazałości. Był tylko odrobinę niższy ode mnie, więc Midori nadal musiał lekko zadierać głowę.
          ― Takashima Ozaki ― przedstawił się i wyciągnął rękę do Midoriego. ― Z kim mam przyjemność? Przybrane rodzeństwo?
          ― Poznaj Chigusę ― odparłem, zanim Midori zdążył coś powiedzieć. Reakcja Takashimy wywołała uśmiech na moich ustach. Zamarł z wyciągniętą ręką i uniósł brwi na stojącego przed nim chłopaka. Gdy już się upewnił, że wzrok go nie myli – stoi przed nim niski błękitnowłosy chłopak z kolczykiem pod wargą i zaniepokojonym spojrzeniem – odwrócił głowę w moją stronę.
          ― Serio?
          Kiwnąłem głową.
          ― Nakira! ― zdenerwował się Midori. ― Dlaczego mu to mówisz?
          ― Spokojnie, znam całą historię ― Takashima nonszalancko oparł rękę na biodrze. ― Wesoła Chigusa okazuje się być chłopcem z kompleksami. Miło cię poznać ― wyszczerzył się sztucznie i pochylił tak, że oczy i jego i Midoriego były na tym samym poziomie. Na przytyk o kompleksach Midori zmarszczył brwi.
          ― Bardzo miło ― wycedził i uścisnął rękę Ozakiego. ― Atsushi Midori.
          ― Aj, masz mocny uścisk ― Takashima teatralnie zamachał dłonią. ― Nie spodziewałbym się.
          ― Wielu rzeczy nie widać na pierwszy rzut oka ― odparł Midori całkiem poważnie. Nie wiedzieć dlaczego, wywołało to w Takashimie jakieś drgnięcie. Popatrzył na nowo poznanego chłopaka spod zmrużonych powiek. Otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Zapadła dziwna cisza, a ja nie wiedziałem, co o tym myśleć.
           ― Faktycznie ― wydusił w końcu z siebie. ― To ile masz lat? Bo nie widać na pierwszy rzut oka.
           Nie pojmowałem, dlaczego Takashima był dla Midoriego tak złośliwy, kiedy jeszcze wczoraj przez telefon tak go bronił. Z drugiej strony, to był właśnie on. Nieprzewidywalny, sarkastyczny, z twarzą niemal wiecznie wyzutą z emocji. Jeśli nie chciał być miły, nie mogłem mu tego rozkazać.
          ― Szesnaście ― Midori niemal wypluł swoje słowa. ― I jeszcze jedno słowo, a cię uduszę.
          Takashima roześmiał się beztrosko, jakby to nie on był winowajcą całej sytuacji. Wtedy uznałem, że muszę się wtrącić.
          ― Chodź, Midori, oprowadzę cię po szkole ― zaproponowałem. Midori spojrzał na mnie z wdzięcznością.
          ― Tak, chodźmy ― odpowiedział.
          ― Widzimy się w klasie ― rzuciłem jeszcze do Takashimy i obaj skierowaliśmy się do głównego wejścia, pozostawiając mojego kolegę samemu sobie. Kątem oka zauważyłem jeszcze, jak Ozaki unosi jedną brew.

+++

    w szkole

          ― Słuchaj, przepraszam za niego ― westchnąłem. Szliśmy z Midorim wzdłuż szkolnego korytarza. ― Takashima bywa... trudny. Ale zwykle zachowuje się lepiej.
          ― Nie ma za co przepraszać ― odparł Midori. ― Przecież nie muszę się z nim przyjaźnić.
          ― Byłoby miło ― zauważyłem.
          ― Trudno.
          Zrobiłem zatroskaną minę, ale Midori wcale się nią nie przejął.
          Korzystając z przyzwoitej ilości czasu, jaki pozostał nam do rozpoczęcia lekcji, powłóczyliśmy się trochę. Pokazałem mu kilka ważniejszych dla nowego ucznia miejsc, takich jak pokój nauczycielski, korytarz z szafkami czy sala gimnastyczna. Przy tym ostatnim zrobiliśmy postój.
          ― Masz dziś trening po lekcjach? ― spytał Midori z błyskiem w oku. Przytaknąłem. Wiedziałem, że będzie chciał przyjść.
          ― Ale nie ma za bardzo na co patrzeć, serio ― starałem się odwieść go od obserwowania przez okrągłą godzinę, jak beznadziejny w tym sporcie jestem. ― To tylko dziesięciu spoconych facetów i piłka.
          ― Widziałeś plakat w moim pokoju czy oślepłeś? ― obruszył się Midori. ― Koszykówka to super sport. A teraz mam w szkole klub ― rozpromienił się. ― Muszę zobaczyć trening. To sprawa życia i śmierci.
          Uśmiechnąłem się z politowaniem. Miałem nadzieję, że nie myślał o dołączeniu jako zawodnik. Spotkałby się z bolesnym zawodem, bo w naszej drużynie rządził nierozłączny team trener-kapitan. Jeden nie podejmował decyzji bez drugiego. A kapitan miał żelazne zasady - żadnych zawodników poniżej metr sześćdziesiąt pięć. Wcześniej limit stanowił metr siedemdziesiąt, ale po burzliwej dyskusji wszyscy uznali, że jest on zbyt surowy.
          ― No to się strzeż, bo Takashima też należy do klubu ― rzuciłem niby mimochodem, poprawiając swoją torbę na ramieniu. Twarz Midoriego zmarkotniała idealnie w momencie, gdy zadzwonił dzwonek na pierwszą lekcję. Chłopak mruknął pod nosem coś o nieznośnych zielonych czuprynach, a ja zachichotałem. Mimo wszystko chciałem, żeby znaleźli wspólny język. W końcu obaj byli moimi przyjaciółmi.
          Odprowadziłem go aż pod drzwi jego nowej klasy. Korytarz był przepełniony uczniami. Dla mnie był to znajomy widok, lecz nie dla Midoriego. Chłopak rozejrzał się niepewnie po grupce ludzi stłoczonej pod salą, a potem spojrzał na mnie. W końcu, po tylu zapewnieniach, że wszystko z nim dobrze, nadeszła u niego chwila zwątpienia w swoje siły.
          Posłałem mu pokrzepiający uśmiech, który odwzajemnił. Niemal z zadowoleniem zauważyłem, że nauczyłem się o nim nowej rzeczy, której nie mogłem przecież zaobserwować przez czat.
          Czasem Midori tylko odgrywał pewność siebie. Jak aktor wcielający się w swoją rolę. 

+++

    na drugiej przerwie

          W klasie jak zwykle panował ożywiony gwar.
          ― Słuchaj, bądź dla niego bardziej... nie wiem ― zaczepiłem Takashimę, który popijał sok w swojej ławce, opierając łokieć o parapet.
          ― Weź się wysłów ― odparł Takashima beznamiętnie.
          ― Dobrze wiesz, o kogo i o co mi chodzi ― burknąłem. ― Proszę cię.
          ― Hej, Kamijou ― Takashima totalnie mnie zignorował. Wychylił się poza blat swojej ławki i dotknął ramienia siedzącego przed nim różowowłosego chłopaka. Shigatsu Kamijou oderwał na chwilę wzrok od swojego playstation, a kiedy minimalnie się wyprostował, przydługie włosy musnęły jego ramiona.
          ― Tak? ― spytał znużonym głosem.
          ― Przychodzisz dzisiaj do mnie? Mam randkę z Final Fantasy ― Takashima oparł ramiona o ławkę i ciekawsko zajrzał w ekran playstation. Nigdy nie mogłem zgadnąć, co go tak ciekawiło. Przecież Shigatsu zawsze grał w Pokemony.
          ― Jasne ― Kamijou przytaknął skwapliwie.
          ― Nerdy ― mruknąłem. Może ich umysły pracowały nieco inaczej?
          A może to łamacz dziewczęcych serc jest tu nienormalny?, przez głowę przemknęło mi pytanie zadane przez wewnętrzny głos, ale szybko wyrzuciłem je z pamięci.
          Spojrzenie jasnoniebieskich oczu Shigatsu było przeszywające niczym prąd. Chyba usłyszał moją niezbyt miłą uwagę. Pozwoliłem sobie na wzdrygnięcie dopiero wtedy, gdy chłopak znowu zajął się grą.

+++

    po lekcjach

          Gdy tylko wychodzący z klasy tłum się przerzedził, dostrzegłem drepczącego w moją stronę Midoriego.
          ― Hej ― uśmiechnąłem się do niego. ― Jak pierwszy dzień?
          Nie wiedziałem, kogo chcę tym uśmiechem pocieszyć – siebie, czy jego – bo szczerze powiedziawszy, trochę się martwiłem. Stojący za mną Takashima prychnął cicho. Zignorowałem go jednak. Uznałem, że skoro miał mieć dzisiaj humory, to niech je sobie ma. Midori za to popatrzył na niego wilkiem.
          ― Znośnie ― oznajmił krótko. ― To idziemy na trening?
          ― Ej, Midori... ― zaprotestowałem. Co to za odpowiedź, znośnie? Zignorowano mnie jednak.
          ― Nie wierzę, ty chyba nie chcesz się zgłosić do klubu? ― spytał Takashima z politowaniem. Midori wziął głęboki wdech.
          ― Chcę tylko iść popatrzeć ― powiedział powoli. ― A ty możesz w końcu udowodnić, że nie jesteś mocny tylko w gębie. Och, czekaj. Nie jesteś nawet regularnym.
          Oczy Takashimy zwęziły się groźnie. Przez długą chwilę mierzyli się wzrokiem i już miałem coś powiedzieć, gdy z obojętną miną wyręczył mnie Shigatsu:
          ― To idziemy czy nie?
          Ozaki jakby w sekundę odzyskał spokój. Wysunął się naprzód i rzucił:
          ― Idziemy.
          Shigatsu dołączył do niego i tak we czwórkę skierowaliśmy się do sali gimnastycznej. Westchnąłem cicho. Ile to jeszcze potrwa?

+++

    na treningu

          Po przebraniu się w sportowe stroje weszliśmy do oświetlonej słońcem hali. Na drewnianej podłodze lśniły dopiero co namalowane linie boiska, aczkolwiek ścianom też przydałoby się odmalowanie. Wyblakła żółta farba bardzo łatwo odchodziła, gdy ktoś walnął piłką w ścianę. Odetchnąłem głęboko, wdychając ten specyficzny zapach sportowego boiska i spróbowałem zakręcić piłką na palcu.
         ― Atsushi Midori, miło mi ― chłopak ukłonił się lekko. Przed nim stał kapitan Hashigawa, wysoki, umięśniony, z wygolonymi po bokach czarnymi włosami i ciemniejszą karnacją, a za kapitanem w szeregu tłoczyło się dziewięciu licealistów w luźnych strojach, w tym ja i Takashima. Chłopaki rozmawiali między sobą. Ja stałem i patrzyłem wyczekująco to na Midoriego, to na kapitana.
          ― A więc przyszedłeś popatrzeć? ― upewnił się Hashigawa. Midori kiwnął głową. ― No to gites! Pokażemy, jak się gra, co nie, ferajna? ― zwracając się do chłopaków, znienacka objął Midoriego za kark i przyciągnął do siebie z szerokim uśmiechem. W odpowiedzi dostał kilka niemrawych pomruków. Ja sam ukradkowo przewróciłem oczami.
          ― Nie słyszę! ― wydarł się Hashigawa. Licealiści natychmiast stanęli na baczność, łącznie ze mną.
          ― Tak jest! ― krzyknęliśmy.W końcu Hashigawa nadal był starszakiem, którego trzeba było się słuchać.
          ― No to raz dwa i biegamy! ― zarządził kapitan i sam zaczął prowadzić. Po jednym kółku drzwi na halę sportową otworzyły się i ukazał się w nich nasz trener, pan Yamato. Był on mężczyzną w średnim wieku, trochę już osiwiałym, ale pod szkłami grubych okularów jego jasne oczy nadal posiadały szelmowski błysk. Jak na swój wiek, był bardzo wysoki i szczupły - zasługa wieloletnich treningów. Koszykówkę kochał z całego serca i czasem tylko poprzez emanujący z niego zapał zachęcał drużynę do pracy. 
          Podszedł do Midoriego i zamienili parę słów. Nie słyszałem, co mówili, ale trener uśmiechał się dobrotliwie. Midori sprawiał za to wrażenie bardzo zaangażowanego.
          Odwróciłem głowę w kierunku, w którym biegłem. Tuż za kapitanem biegł Shigatsu. Różowowłosy miał nieustannie podkrążone oczy i niezachwianą kondycję - dosłownie deptał Hashigawie po piętach, a ten nie należał do słabiaków. Obaj zapindalali jakieś czterdzieści na godzinę. Nigdy nie mogłem się nadziwić temu cichemu nerdowi - z tego, co opowiadał mi Ozaki, potrafili razem spędzić całą noc siedząc i grając. Nigdy nie był potem zdrętwiały.
          Oprócz niego mieliśmy w drużynie jeszcze dwóch dwumetrowców – a przynajmniej tak ich nazywaliśmy, bo obaj mieli nieco ponad metr dziewięćdziesiąt; dwóch drugoklasistów i jednego niezwykle utalentowanego pierwszaka, Kagamiego, który, ze swoimi czerwonymi włosami, był swoistym słoneczkiem drużyny.
          Za mną biegł Takashima i wreszcie, kilka metrów za nami, wlókł się Nanago. Szczerze zastanawiałem się, co on tu robił. Chłopak o wyglądzie buntownika, z czarnymi włosami opadającymi na jedno oko, przeciętymi białym pasemkiem i śladami po kolczykach w uszach. Wiecznie narzekał, że nie lubi się męczyć, wiecznie czesał i układał bujną grzywkę przed lusterkiem w szatni (co było stałym obiektem żartów Kagamiego) i wiecznie nie trafiał do kosza. Mimo to, nadal nikt go jeszcze nie wywalił.
          Po rozgrzewce zorganizowaliśmy mały meczyk. Podzieliliśmy się na dwie drużyny po pięć osób. O dziwo, szło mi lepiej niż zazwyczaj. Udało mi się wyminąć Kagamiego i rzucić do kosza.
          ― Woah! ― nasz niski obrońca obrócił się na pięcie i wyszczerzył zęby. ― Kizunashi, to było niezłe!
          Posłałem mu zadziorny uśmiech i przelotnie spojrzałem na ławkę, gdzie siedzieli Midori wraz z trenerem. Chłopak złapał mój wzrok i z uśmiechem uniósł kciuk do góry. To zmotywowało mnie do działania. Niestety, Kagami nie dawał się przechytrzyć dwa razy. Miałem przebłysk, więc trzeba było go szybko stłumić.
          Przez całą rozgrywkę ukradkiem zerkałem na ławkę, na Midoriego. Gdy nie rozmawiał z trenerem i obserwował boisko, jego twarz wyrażała absolutny podziw. Właśnie był świadkiem pokazu umiejętności naszej drużyny: Otama ze spokojem rzucał trójki, Takeuchi z grobową miną rozgramiał przeciwników potężnymi wsadami, Takai przemykał pomiędzy nogami przeciwników i kradł im piłki, a Kagami z dzikim uśmiechem dryblował tak szybko, że oczy nie dawały rady nadążyć. Wspaniałe kradzieże i kontrataki Shigatsu. Szybka i brutalna gra wszechstronnego Hashigawy. Rozważne podania i wymijanie Takashimy. Genialne zmyłki Mikoriego. I Nanago. Za jego i moim wyjątkiem, cała nasza drużyna składała się z potwornie utalentowanych licealistów. Z moją niewielką szybkością i zwrotnością, tylko czasami asystowałem lub synchronizowałem podania z innymi graczami. Miałem momenty, w których grałem dobrze, ale tak naprawdę nie było to nic specjalnego.
          Spojrzałem jednak na ławkę i uchwyciłem wzrok Midoriego. Patrzył na mnie, wyczekująco i jakby... z uznaniem. Nie rozumiałem tego spojrzenia. Nie rozumiałem, czemu patrzy na mnie niemal z takim samym podziwem, co na innych.
          Rozległ się gwizdek pana Yamato.
          ― Koniec czasu! ― ryknął trener. Otama rozproszył się i rzucona przez niego piłka odbiła się od obręczy. ― Zbiórka!
          Gdy już zebraliśmy się w szeregu, zmęczeni, pan Yamato położył swoją wielką dłoń na ramieniu Midoriego. Chłopak aż się wyprostował.
          ― Ten tu młody chłopiec powiedział mi, cytuję ― i tu Midori zaczerwienił się lekko ― „Oni są fantastyczni, proszę pana! Każdy z osobna nadaje się na gwiazdę, ale tylko razem tworzą tak niesamowitą całość!”.
          Usłyszałem, jak ktoś – pewnie Kagami – zachichotał, a ktoś nie wytrzymał i mu zawtórował. Ja również się uśmiechnąłem, ale w moim uśmiechu była chociaż sympatia. Kąciki ust Takashimy poszły za to w górę w ten specjalny sposób, tworząc jego własny, niesławny gadzi grymas. Naprawdę, pojawiał się na jego twarzy tak rzadko, że mógłbym takie incydenty liczyć na palcach. Bardzo przypominał wtedy jaszczurkę.
          ― Zauważył on wasz talent, tak jak zrobiłem to ja i niekiedy wasz kapitan ― ciągnął trener, uciszając ewentualnych śmieszków. ― Wyraził ogromną chęć współpracy z klubem, choć sam przyznał, że nie bardzo nadaje się do gry. Chciałbym więc, abyście powitali naszego nowego menedżera, Atsushiego–kun*.
          Uniosłem brwi, na co Midori mrugnął w moją stronę. A wiec to tak chciał się wbić do klubu! Chłopaki popatrzyli po sobie. Kagami i Mikori uśmiechali się życzliwie. Z twarzy Takashimy zszedł gadzi uśmieszek. Pojawił się za to nowy, dużo przyjaźniejszy uśmiech kącikiem ust.
          ― Ha! ―― Hashigawa wyszczerzył zęby, podszedł do Midoriego i poczochrał go po głowie. ― Nareszcie mamy kogoś od papierów! ― ucieszył się. Kąciki ust Shigatsu, który obserwował tę scenę zadrżały, co było niezłą sensacją. ― Witaj w drużynie... częściowo. No, ferajna! Przedstawcie się!

+++

    po wyjściu ze szkoły

          ― Twoja drużyna jest taaaaka niesamowita! ― Midori zakręcił się wokół własnej osi z ramionami rozłożonymi na boki. Jego torba niemal upadła na pokrytą pyłem kostkę.
Wyszliśmy na dziedziniec. Słońce nadal dogrzewało, aż po raz pierwszy od kilku dni poczułem pod jego promieniami zmęczenie. Lekcje nareszcie się skończyły i mogliśmy iść do domów.
          ― Nie rób z siebie dzieciaka ― zwróciłem mu uwagę ze śmiechem. ― Ale tak, są niesamowici.
          ― Byłem przekonany, że ten Kagami jest starszy! ― powiedział to z takim szokiem, jakby oglądał w wiadomościach informację o końcu świata. Szliśmy obok siebie chodnikiem, a liście drzew kładły cienie i refleksy na jego koszulę. ― Nie mogę uwierzyć, że jest w pierwszej klasie. Jego umiejętności też na to nie wskazują...
          ― Ciągle chwali się, że trenował od dziecka ― podchwyciłem temat. ― W ogóle straszna z niego chwalipięta. I nigdy nie umie usiedzieć w jednym miejscu, musi być wszędzie i wiedzieć wszystko. Ale cóż, talentu mu nie można odmówić.
          ― Ale chyba najbardziej podziwiam Takaia ― zastanawiał się Midori, wspominając drugoklasistę. ― Jest niewiele wyższy ode mnie, a potrafi to tak dobrze wykorzystywać... Nie to, że pozostali nie są super. Ale Takai–san* wydaje się taki spokojny. Dajmy na przykład tego Otamę... ― wzdrygnął się nieznacznie, co wywołało u mnie wybuch śmiechu. ― Patrzył na mnie z góry, jak na robala!
          ― Na wszystkich tak patrzy, nie martw się ― pocieszyłem go. Sam nie przepadałem za znajdowaniem się w polu widzenia kwadratowych okularów jednego z dwumetrowców. ― I nie jest przez to zbyt lubiany. Szczególnie Takai go nie znosi. Nigdy w życiu by do niego nie podał. No dobra, gdyby zależały od tego losy meczu, to może...
          ― Wiedziałem! ― rozpromienił się Midori. ― Takai ma swoją dumę, ale też priorytety. Sprawia wrażenie właśnie takiego człowieka!
          ― Czyżbyś znalazł swojego mentora? ― wytknąłem. Nie to, żebym miał coś przeciwko temu. Sam czułem coś w rodzaju respektu przed Takaiem. Był najniższym zawodnikiem, a jednak grał na równi z naszymi dwumetrowcami. Często przechodząc obok boiska, widziałem jak samotnie trenuje. Może właśnie tego mi brakowało w tym sporcie? Samozaparcia, indywidualnych treningów?
          ― Nie zaprzeczę ― odparł Midori, uśmiechnięty od ucha do ucha. ― Nie wierzę, jestem menadżerem tak świetnej drużyny! ― wziął wdech i chciał jeszcze coś dodać, ale wtedy spojrzał na mnie. Popatrzyłem na niego z niemym pytaniem na ustach.
          ― Uszczypnij mnie, bo chyba śnię ― odwrócił wzrok. Kącik moich ust uniósł się ku górze. Zbliżyłem się i uszczypnąłem go w policzek. Zszokowany chłopak aż podskoczył.
          ― Nie dosłownie! ― wykrzyknął, pocierając dłonią bolące miejsce. ― Ała...
          ― Prosiłeś ― zrobiłem niewinną minę.
          ― Ale w policzek?! ― obruszył się Midori.
          ― Co mam poradzić? Był na wyciągnięcie ręki ― wzruszyłem ramionami. ― Musisz trochę podrosnąć, żebym zaczął szczypać cię w ramię ― posłałem mu złośliwy uśmieszek.
          ― Tylko spróbuj! ― Midori szturchnął mnie w ramię, a ja się zaśmiałem. Po chwili jednak coś sobie przypomniałem.
          ― A właśnie, Midori. Jak tam pierwszy dzień...
          Nie zdążyłem dokończyć, gdyż przerwał mi dobiegający z tyłu krzyk:
          ― Kizunashi!
          Odwróciłem się, zaskoczony i ujrzałem biegnącą w naszą stronę Anri. Przeszliśmy już z Midorim niezły kawałek od szkoły.
          ― Anriś! ― odkrzyknąłem, udając entuzjazm. Dziewczyna dobiegła do nas. Miała na sobie zwykłe jeansy, koszulkę z nadrukiem i trampki. Włosy splotła w gruby warkocz, a oczy nonszalancko skrywała za ciemnymi okularami. ― Wypatrzyłaś nas? Nie masz dzisiaj zmiany w kawiarni?
          ― Zamknięte z powodu remontu ― odparła wymijająco. ― Wreszcie cię dogoniłam! ― złapała mnie za obie ręce, co trochę mnie zaskoczyło. ― Myślałam, że dotarłam na czas, ale musieliśmy się minąć! Któryś z twoich kolegów powiedział, że poszedłeś jakiś czas temu z... ― przerwała nagle i popatrzyła na Midoriego, który od paru sekund obserwował tę scenę w milczeniu. ― Właśnie. Kto to jest?
          Zapadła cisza. Przełknąłem ślinę, bo nie wiedziałem co powiedzieć. Coś głęboko w moim umyśle nie chciało, by poznała historię z Chigusą. Tłumaczyłem sobie, że to dlatego, iż przed długi czas Chigusa była tajemnicą, o której Anri nie mogła się dowiedzieć. Dokładnie tak, jak powiedział Ozaki – miałem nadzieję na mały romans. Ale potencjalna dziewczyna okazała się być chłopakiem i przecież nie było już sensu niczego ukrywać.
          Anri patrzyła na mnie wyczekująco. Uciekałem wzrokiem w różne strony. Czułem się jak przyparty do muru. Nie mogłem wydobyć słowa.
          ― To jest... ― wymamrotałem.
          ― Jestem Atsushi Midori ― Midori skłonił się i zrobił uprzejmą minę. Zamarłem, zbyt zestresowany, by powiedzieć cokolwiek. ― Niedawno się tu przeprowadziłem. Ja i Nakira czatowaliśmy przez Internet, gdy jeszcze mieszkałem gdzie indziej. Poprosiłem go, żeby oprowadził mnie po szkole ― z zakłopotaniem podrapał się po karku. Wyglądał na autentycznie zatroskanego. ― Jestem tu pierwszy raz... Nakira bardzo mi pomógł. Ty musisz być jego dziewczyną...? Opowiadał mi o tobie.
          Anri milczała przez chwilę, mierząc chłopaka czujnym wzrokiem.
          ― Tak, Sunakawa Anri ― odparła już z milszym wyrazem twarzy. Puściła moje dłonie i ukłoniła się lekko w stronę Midoriego. ― Miło mi cię poznać. No to co? ― popatrzyła na mnie. ― Wracamy wszyscy razem?
          ― Tak, chodźmy ― odparłem szybko, w duchu oddychając z ulgą. Spojrzałem z wdzięcznością na Midoriego. Jego wzrok mówił „Spokojnie, nie ma za co”.
         ― A więc jesteś jego internetowym przyjacielem? ― spytała Anri. Wyglądała na żywo zainteresowaną moją znajomością. ― Czyli opowiadał ci o mnie?
         ― O tak ― zdawało mi się, że przez sekundę widziałem na jego twarzy krzywy uśmieszek. Kiedy jednak zamrugałem oczami, nie było po nim śladu. ― Bardzo chwali się swoją dziewczyną.
         Kłamał w żywe oczy. I dobrze o tym wiedział.

+++

    kilkanaście minut później

          Prowadząc luźną rozmowę, dotarliśmy pod mój blok. Klatka Midoriego była bliżej, więc odprowadziliśmy go pod drzwi.
          ― Obejrzymy jakiś film u ciebie? ― spytała Anri, od kilku minut idąc ze mną pod ramię. ― Muszę odpocząć od szkoły...
          ― To dopiero pierwszy dzień po weekendzie, Anriś ― odparłem ze śmiechem.
          ― I już jestem zmęczona ― dziewczyna wtuliła się tylko we mnie mocniej. W jej głosie pobrzmiewały pretensje do całego świata. ― Chcę się położyć i obejrzeć coś fajnego...
          ― Dobrze, będzie jak chcesz ― podniosłem jej dłoń do ust. Gdy ją całowałem, zerknąłem na Midoriego. Nie wyglądał na poruszonego. Nie próbował nawet krzywić się z udawanym obrzydzeniem, jak to robili moi koledzy.
          Midori zadzwonił domofonem, po czym odwrócił się jeszcze do nas.
          ― No to bawcie się dobrze ― powiedział ze słabym uśmiechem. Coś ukłuło mnie w piersi. Nie chciałem się z nim rozstawać. Anri naprawdę wyglądała na zmęczoną i złą i chyba nie chodziło jej tylko o oglądanie filmu. Nie chciałem jej towarzystwa, chciałem...
          ― Hej, może Midori do nas dołączy? ― zaproponowałem beztrosko. ― Jest świetnym recenzentem i...
          ― O czym ty mówisz? ― przerwał mi Midori. Zaskoczył mnie tym. ― Nie wygłupiaj się i idź zabawiaj swoją dziewczynę. Nie widzieliście się przez cały weekend, prawda? Trzeba to nadrobić.
          Słaby uśmiech nadal gościł na jego twarzy. Dopiero gdy wypowiedział te słowa i rozległ się dzwonek otwierający drzwi, zorientowałem się, że był on wymuszony.
          Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale wtedy zauważyłem, jak Anri na mnie patrzy. Znałem ten wzrok doskonale – pełen dezaprobaty, złości i zwątpienia. Milczałem więc, a drzwi na klatkę schodową zamknęły się z hukiem.
          ― Przepraszam, kochanie ― powiedziałem łagodnie, byleby tylko ją uspokoić. Pogłaskałem jej włosy, jak zwykle przyjemne w dotyku. Bardzo o nie dbała. ― Ja też jestem zmęczony. Mogę wybrać film?
          ― Jasne ― uśmiechnęła się lekko. Złość nie zniknęła całkiem z jej oczu, lecz na razie została przytłumiona. Pocałowałem ją w czoło i skierowaliśmy się do mojej klatki.
          Zadałem sobie wcześniej w myślach pytanie, ile jeszcze potrwa ta sytuacja. Nie przypuszczałem, że dotyczy ono również mnie.

+++

    rozmowa na czacie adminów, około godziny 7 rano, 19.10 zeszłego roku

Chigusa dołączył/a do Dramy

Naki dołączył/a do Dramy

Chigusa: Naki?
Naki: Hmm?
Chigusa: Wierzysz w Boga?
Naki: ... a skąd pytanie?
Chigusa: W ogóle jakiej jesteś religii
Chigusa: Po prostu jestem ciekawa.
Naki: Hm
Naki: Takiej jak większość
Naki: jak byłem mały to często chodziłem z rodzicami do świątyni
Naki: ale od kiedy mieszkam sam to już jakoś nie wychodzi
Naki: no nie chce mi się szczerze
Naki: w ogóle po czasie przestaję wierzyć że to ma jakiś sens
Naki: modlitwy, ofiary... Chciałbym wiedzieć do kogo je zanoszę.
Chigusa: Nibywierzący - niepraktykujący.
Naki: Haha, dokładnie.
Chigusa: Ja chodzę raz na miesiąc.
Chigusa: Z mamą utrzymujemy tradycje i różne takie.
Chigusa: Ale muszę przyznać, że się nie modlę. No chyba, że mam egzamin czy coś xd
Chigusa: Zgaduję, że religia jest fajna wtedy gdy potrzebujesz w coś wierzyć...
Chigusa: A potem przychodzą zwykłe dni i zwykłe lenistwo. Haha.
Naki: w takim razie czy nie lepiej sobie odpuścić?
Chigusa: Nie chcę być w takim letargu jak ty. xD
Naki: Dobrze, rób jak chcesz.
Chigusa: Naki, a ty...
Chigusa: Wierzysz w coś?
Naki: hm
Naki: Chyba nie.
Chigusa: Jak to ;-;
Naki: Czasem chciałbym ale
Naki: potem przychodzą zwykłe dni...
Naki: zwykłe przeszkody.
Naki: życie.

Naki opuścił/a Dramy

Chigusa: Mógłbyś to lepiej wyjaśnić...?
Chigusa: No i poszedł... Ech.

Chigusa opuścił/a Dramy




(a/n) Wow, usunęłam właśnie pół rozdziału, żeby jakoś sensowniej przestawić ludzi z drużyny. W sensie, nie wszystkich naraz, bo będziecie ich poznawać później ^^
Ach, uwielbiam korekty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz