Gdy się potknął, prawie ją przewrócił.
― Co ci? ― spytała Agata z przelotnym uśmiechem.
― Podrapałem się jeżynami ― jęknął w odpowiedzi.
― I umrzesz ― prychnęła dziewczyna, odpalając kolejnego papierosa od poprzedniego. Nie miała zamiaru się zatrzymać.
― Umrę ― zaśmiał się Gabryś, próbując dotrzymać jej kroku i nie
poplątać sobie nóg. Leśna ścieżka była wąska, a on nie chciał już więcej
krwawiących zadrapań na kostkach.
Nie widzieli się pół roku i
zastanawiał się, co może jej powiedzieć. Przez ten czas zdążył dwa razy
skręcić kostkę i całował się po pijaku z jakimś bliżej nieokreślonym
chłopakiem, ale to nie było ważne. Agata zaczęła palić i włosy jej
przygasły, i twarz jej przygasła, ale to widocznie też nie było ważne.
Usiedli na tym zamszonym murku za spróchniałym domem. Sceneria taka jak
zawsze, leśna, tylko spomiędzy zimnych palców Agaty wyślizgiwał się
szary dym. Gabryś pomyślał, że sześć miesięcy to w ich przypadku 184
dni, czyli 4416 godzin, czyli 264 960 minut. Nagle wydało mu się to
czasem długim jak wiek. W miarę jak patrzył na matowoczarne włosy i
tylko o ton jaśniejsze oczy Agaty, utwierdzał się w tym przekonaniu.
Co było tak ważne, by o to zapytać? Gabriel nie wiedział, więc tylko
siedział pół metra od dziewczyny i strzykał kostkami palców. Pół metra,
czyli 50 centymetrów, czyli 500 milimetrów. Dystans wydawał mu się
nieprzebyty.
I była tylko cisza. Ich cisza. Taka, jaka była zawsze, taka, jaką wypracowali przez lata znajomości.
Ich cisza nie składała się z uścisków, pocałunków czy westchnień. Ich
cisza była ciszą w każdym swoim atomie, ciszą pracujących umysłów, ciszą
zimnych dłoni i zimnego dymu papierosowego. I Gabryś nie był w stanie
stwierdzić, którą ciszę by wolał. Kiedyś dałby się zabić za tę pierwszą.
Kiedyś był popularnym, aroganckim dzieciakiem, który ganiał za tą
dziewczyną jak pies za ukochaną piłką. Wtedy wszystko zdawało się do
siebie pasować (poza tym wtedy nie zastanawiał się zbytnio, czy coś do
siebie pasuje). Teraz nie wiedział nawet, dlaczego wszystko się
poplątało.
Kiedyś kochał Agatę, był tego pewien. A teraz nie wiedział.
Papieros się skończył i został wyrzucony w krzaki. Gabryś pomyślał, że
reszta znajomości z Agatą też trafiła w krzaki. Nie wiedział, czy
powinien być z tego powodu bardziej smutny, niż był, więc tylko splatał i
rozplatał palce.
― Zakochałam się ― lekko ochrypły głos Agaty
przeszył powietrze. ― Tam. ― Wskazała za siebie kciukiem, jakby pomiędzy
drzewami była Gdynia.
Gabryś patrzył na nią, lekko zdezorientowany, a ona na niego nie patrzyła.
― Wiem, nie powinnam ― prychnęła.
― Coś ty ― Gabriel się rozpromienił. ― To super.
― Nie wiem, myślałam, że będziesz obrażony.
― Spoko, nie jestem.
Naprawdę nie był, choć kiedyś ją kochał, ale to nie było ważne. Zrozumiał, iż ważne, że tu po prostu była.
― Agata.
― Co?
― Nic. ― Gabryś się uśmiechnął. ― Chciałem powiedzieć to imię na głos i żeby ktoś na nie odpowiedział.
Kiedyś był jak te wszystkie stylowe, bogate dzieciaki – budził respekt i
kupował Agacie czarne sukienki. Ale szybko zorientował się, że takiego
uśmiechu, jakim go właśnie obdarowała, nie mógłby kupić.
one shot z 22 lipca 2017
(a/n) To dzieło jest pełne dwójek. Miało być na 200 słów, ale nie wyszło i skończyłam je o 20:20, po napisaniu 20 drabble.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz