Podrywacz│ 4687 słów
18 maja, południe
Piłka zatoczyła pierwsze koło na obręczy, chybocząc się na niej niczym linoskoczek.
Sekundę później zatoczyła drugie. I wpadła.
Ryk siedzących na
ławce kolegów przedarł się przez szum krwi w moich uszach. Zostały dwie
minuty. To jeszcze nie był koniec. A jednak poczułem, że podołałem
czemuś, co wykraczało poza moje limity.
Moje usta same rozciągnęły się w uśmiechu, a ja sam wydałem z siebie coś pomiędzy zduszonym śmiechem a szlochem.
Zaraz po moim rzucie
nastąpił kolejny, wykonany przez kapitana. Gdy Hashigawa uwiesił się na
koszu, ujrzałem, jak rozpada się równowaga Sakanayamy. I już nie było
szans, żeby przejęli tę kwartę.
Przeszliśmy do krajowych.
Gdy zabrzmiał ostatni
gwizdek, Hashigawa podskoczył wysoko do góry z zaciśniętą w zwycięskim
geście pięścią. Poszła za nim reszta drużyny, a cała nasza ławka
wysypała się na boisko, krzycząc głośno.
Stałem tylko, nadal
nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. I nagle moją świadomość przecięły
szybkie kroki, a potem spadł na mnie cień tak znajomy, że zamiast się
bronić, jedynie rozłożyłem ramiona.
Midori dosłownie się
na mnie rzucił, oplatając mnie rękami i nogami, a ja w odpowiedzi
przycisnąłem go do siebie najmocniej, jak umiałem. Wtuliłem twarz w jego
kark, zaciągając się jego zapachem jak marihuaną i poczułem, jak coś
ściska mnie w gardle, bo wcale nie zrobiłem aż tyle, by zasłużyć na aż
tak wielką nagrodę.
— Nakira — wyszeptał Midori głosem pełnym emocji. — Jesteś najlepszy.
Poczułem kolejne
stłumione uderzenie i nagle zaczęły do nas dołączać kolejne osoby z
drużyny, także mnie obejmując, poklepując i wykrzykując pochwały. Nogi
Midoriego zjechały z moich bioder, a sam chłopak nagle zadrżał i
zesztywniał, jakby dopiero teraz zorientował się, że zrobił coś
głupiego. Zaskoczony, pochyliłem się, by pozwolić mu znaleźć się na
ziemi, po czym spojrzałem na niego. On również patrzył na mnie, z rękami
dopiero zsuwającymi się z moich ramion i z miną, jakby chciał
powiedzieć coś ważnego, ale brakowało mu na to słów. Zapragnąłem nagle,
by zniknęli wszyscy koledzy z drużyny, by zniknęło boisko i krzyk i
żebyśmy byli tylko my, tylko my dwaj.
A potem Midori
odwrócił się i uciekł, a wszyscy przepuszczali go w drodze. I miałem za
to ochotę zdzielić każdego chłopaka z drużyny po głowie.
— Midori! — krzyknąłem, a świat zatrząsł się w posadach i natychmiast wrócił do
normalności. Chłopcy patrzyli się na mnie dziwnie, gdy wręcz brutalnie
odepchnąłem od siebie Kagamiego i popędziłem w stronę szatni, gdzie
wcześniej znikła błękitna czupryna.
Kątem oka przez
sekundę zauważyłem, jak Shigatsu pomaga podnieść się Ozakiemu, który
bezwładnie leżał na parkiecie. Ozaki się krzywił. Upadł? Ktoś go
popchnął? Kiedy to się stało?
Boże, na razie były ważniejsze rzeczy...
+++
Wyleciałem na
korytarz, zanim Midori zdążył zniknąć za rogiem. Przypadkowo mijani
uczniowie patrzyli na mnie jak na dziwaka, ale w tej chwili miałem ich
głęboko gdzieś. W płucach paliło mnie ze zmęczenia, ale musiałem w ten
bieg włożyć całą swoją siłę i temperament, inaczej nie byłoby to ważne. A
Midori był ważny, najważniejszy, już od bardzo dawna.
Gdy zrozumiałem, że
moja sympatia jest czymś więcej, zacząłem zastanawiać się, od kiedy to
się stało, od którego momentu nieświadomie przestałem traktować to
wszystko jak przyjaźń. Moje wnioski były wręcz druzgocące dla całego
mojego światopoglądu, bo odkryłem, że byłem zauroczony w Midorim,
chodząc jeszcze z Rikką.
W jego słowach zawsze
było coś kojącego i pokrzepiającego, a czytając je, czułem się jakbym
znowu miał siedem lat i beztrosko bawił się w ogrodzie, puszczając
latawce z Fumiko u boku. Rozpoznanie i nazwanie tych uczuć zajęło mi tak
strasznie długo, ponieważ nigdy wcześniej nie czułem się tak przy nikim
innym. Jakaś część mnie nienawidziła tych odczuć i spychała je głęboko w
kąt umysłu, a inna kłuła w tył głowy, niezmiernie zirytowana tym, jak
dużo czasu zdążyłem już zmarnować na bezsensownym miotaniu.
Dlatego teraz
musiałem chociaż spróbować przebyć ten dystans między nami, przekroczyć
granicę i choćby sięgnąć ręką po to, czego tak pragnąłem. To było ważne,
ważniejsze od czegokolwiek i kogokolwiek.
Midori wybiegł na
zewnątrz przez wyjście ewakuacyjne. Drzwi prawie mnie uderzyły, lecz
zdążyłem w porę zerwać się i je przytrzymać. Za drzwiami było zadaszone
przejście do następnego bydynku, lecz Midori zboczył z niego i zaczął
biec po trawniku, w stronę bramy. Przeskoczyłem przez okalającą
przejście barierkę i biegnąc po skosie, w końcu go dogoniłem.
— Midori! —
krzyknąłem jeszcze raz. Krzyczałem za tamte niewypowiedziane wczoraj
słowa i wyciągnąłem rękę, modląc się, by tym razem nie została
odtrącona. Co bym zrobił, gdyby znowu została?
Capnąłem jego
nadgarstek. Midori obrócił się ku mnie i wtedy zobaczyłem jego wyraz
twarzy - brwi miał ściągnięte ku górze, a usta zaciśnięte w wąską
kreskę, jak gdyby koniecznie nie chciał czegoś powiedzieć. W oczach była
natomiast prośba: "Zostaw mnie. Chcę być sam".
Nie mogłem jej usłuchać.
Midori zaparł się
nogami w podłoże i próbował wyrwać się z mojego uścisku. Nagłym
szarpnięciem spowodował jednak, że straciliśmy równowagę i obaj
runęliśmy na trawę ze zduszonymi okrzykami na ustach. Zdążyłem puścić
jego rękę, po czym boleśnie wylądowałem na kolanach i łokciach, podczas
gdy Midori przewalił się pode mną na plecy. Syknąwszy, spróbował się
podnieść i wtedy prawie zetknęliśmy się nosami.
Utknęliśmy w
niemożliwej pozie. A jednak miałem go nareszcie przy sobie. Widziałem
niepokój w jego oczach, lecz nie umiałem odpuścić. Przełknąłem ślinę.
Nasze oddechy mieszały się ze sobą.
— Dlaczego... uciekałeś? — wydyszałem, po raz pierwszy od dawna spoglądając mu w oczy z tak bliska.
Midori wpatrywał się
we mnie przez chwilę, jakby nie mógł się zdecydować, co w tym momencie
ma czuć. W jego oczach mignął cały kalejdoskop barw, po czym chłopak
odwrócił wzrok.
— Nie mam pojęcia — wypalił.
— To po co ta gonitwa? — spytałem cicho, strasznie cicho, jakbym go uspokajał.
— To ty zacząłeś — prychnął Midori. Nadal nie patrzył mi w oczy. Nie mogłem powstrzymać głupawego uśmiechu.
— Hej, ja tylko
próbuję zrobić coś z tą ciszą —— spróbowałem. Wtedy Midori wreszcie
uniósł wzrok. Cofnął się lekko, na co ja, wiedziony impulsem,
przysunąłem się bardziej. Nie chciałem jeszcze rezygnować z tej chwili
bliskości, mimo że wokół nas były rzędy okien, a z wyjścia ewakuacyjnego
mógł skorzystać każdy.
— Nakira... — Midori
wydał dziwny dźwięk, jakby zabrakło mu powietrza, a ja wpatrywałem się w
niego intensywnie, czekając, co powie. — Możemy to dokończyć później?
Proszę.
Mógłbym teraz zrobić
wiele rzeczy. Mógłbym go pocałować, odszukać jego dłoń, albo powiedzieć
wreszcie, co czuję. Ale żadne słowa ani gesty nie wydawały się w tym
momencie odpowiednie, a wzrok Midoriego sprawiał, że czułem się wręcz
odpychany. Dlatego jedynie zacisnąłem usta i powoli uniosłem się z
trawy, uwalniając chłopaka od siebie i tracąc szansę.
Midori podziękował
cicho i słyszałem, jak powoli wypuszcza powietrze z ust. Przyspieszyłem
kroku, nagle zły, nagle nie chcąc go widzieć przez resztę dnia.
Bo kiedy będzie to „później”, skoro on ciągle ode mnie uciekał?
+++
Wróciwszy do szatni,
ponownie zostałem powitany szturchańcami i pochwalnymi okrzykami, aż
wreszcie ktoś (Kagami) spytał, gdzie tak nagle z Midorim wybiegliśmy.
Nasz menedżer wszedł zaraz po mnie i wymieniłem z nim spojrzenia.
— W ogóle wasza
dwójka ostatnio jest jakaś dziwna — dorzucił Mikori, który z
niewiadomych powodów rozwalił się na ławce jak długi, z bluzą pod głową w
roli poduszki. Przełknąłem ślinę, słysząc jego uwagę. — Nawet teraz
wszyscy świętują, a tylko wy dwaj cały czas łazicie z pochmurnymi
minami.
— Coś się dzieje? — zagadnął Usami, który był najbliżej.
Przez chwilę staliśmy niczym przyparci do muru. A potem Midori wyprostował się i odparł z kamienną twarzą:
— To nic takiego.
Oczywiście.
— Nic, czym
musielibyście się przejmować — przytaknąłem, z trudem przywołując
uśmiech na twarz. — To o czym rozmawialiście, zanim weszliśmy?
Od mojego wejścia
Nanago wyraźnie chciał rozpocząć jakiś temat i już otwierał usta, gdy z
ogromnym uśmiechem uprzedził go Kagami.
— Mówiliśmy o tym, że musimy definitywnie zrobić z tej okazji imprezę!
— Wcale o tym nie--
Auć! — cięty język Otamy po raz kolejny został powstrzymany przez czujną
rękę Usamiego. Dwójka dryblasów zaczęła warczeć na siebie w kącie,
podczas gdy Kagami kontynuował swój wywód.
— Mamy... — policzył
na palcach — ...pięć dni odpoczynku przed wznowieniem treningów, więc
trzeba to jakoś uczcić! I to jak najszybciej! Musimy tylko wybrać u kogo
będziemy balować, kto skombinuje jedzenie...
— Hola — przerwał mu Nanago. — Chcesz nas zamęczyć na śmierć?
— Będziemy mieli dużo
czasu na odpoczynek — odciął się Kagami. — A tak poza tym to się nie
odzywaj, bo nie brałeś udziału w prawie żadnym meczu.
— Oż ty...!
— Dobra, stop — odezwał się nagle Takai, do tej pory w spokoju pijący wodę gdzieś w
kącie. — Myślę, że pomysł Kagamiego jest warty rozważenia. Nie
codziennie jest się reprezentacją Japonii — dodał z uśmiechem.
Czerwonowłosy rozgrywający rozpromienił się, słysząc słowa aprobaty od szanowanego członka zespołu.
— No to u kogo to robimy?
Nanago prychnął pod nosem.
— Chwila, naprawdę myślisz, że wszyscy od razu przystaną na--
— Możemy iść do mnie —
odezwałem się nagle, ściągając na siebie spojrzenia wszystkich
obecnych. — W końcu mieszkam sam. Może być trochę mało miejsca, ale
myślę, że w jedenaście osób jakoś...
— No to postanowione! — Kagami uderzył pięścią w otwartą dłoń. — Nanago, za narzekanie przynosisz żarcie.
— Chyba śnisz! — obruszył się Nanago.
— Ja przyniosę — zgłosił się Usami. Rei też — dodał, zanim Otama zdążył zaprotestować.
— To my przyniesiemy
napoje — Takai położył rękę na ramieniu obrażonego Nanago, powodując u
niego jeszcze większe poruszenie.
— Czyli robimy
imprezę? — do szatni nagle wtargnął kapitan Hashigawa. Naraz rozległa
się salwa powitalnych okrzyków. — Świetnie! Przyniosę coś ekstra —
mrugnął do mnie, jakbym miał wiedzieć, o co chodzi.
Zaproszenie ich
wszystkich do mnie wydawało się najbardziej komfortową opcją. Całkiem
spodobała mi się wizja imprezy tylko dla członków drużyny. Byli w końcu
jednymi z niewielu, z którymi udało mi się w tym liceum zżyć.
Poza tym, będzie tam Midori. To może być szansa, by wreszcie porozmawiać z nim na temat pewnych rzeczy.
Postanowiłem w końcu
pozbyć się uniformu, jak zrobiła to już większość drużyny. Szafkę obok
mnie zajął Takashima i gdy zobaczyłem go nakładającego na siebie bluzę,
nagle przypomniało mi się coś, co widziałem kątem oka.
— Hej, nic sobie nie zrobiłeś? — zagadnąłem go. Spojrzał w moją stronę. — Widziałem, jak Shigatsu pomagał ci wstać.
— A, to — mruknął,
odwracając wzrok. — Jeden z tych wielgachnych mnie popchnął, nawet już
nie pamiętam który. Kapitan Sakanayamy go skarcił i sobie poszli. Tylko
obiłem sobie tyłek, nie martw się — uciął, zanim zdążyłem coś
powiedzieć. — Dużo ciekawsze jest to, co dzieje się między tobą a
karzełkiem.
Posłał mi pytające
spojrzenie. Tym razem to ja odwróciłem wzrok. Spojrzenie Ozakiego
potrafiło być ciężkie i poczułem pod nim skrępowanie. Dopiero później
miałem się zorientować, że w ten sposób rozmowa została płynnie
przerzucona na mnie. Znacznie później zauważyłem, że mój przyjaciel za
wszelką cenę nie chce dopuścić, byśmy mówili o nim.
— To... — zawahałem
się. Bardzo chciałem powiedzieć mu choć trochę. Ale nie mogłem się na to
zdobyć. — To trochę skomplikowane.
— Daj spokój. Jak bardzo skomplikowane?
— Po prostu muszę sobie z tym dać radę sam, ok? — odparłem o ton za ostro i wtedy Ozaki natychmiast umilkł.
— Ok — powiedział tylko i odwrócił się. Zagryzłem wargi.
Chciałem mu
powiedzieć. Tyle już razem dzieliliśmy. A jednak bałem się, że pomyśli o
mnie tak, jak ja kiedyś myślałem o homoseksualistach.
„Nienormalni”.
Dopiero gdy zwizualizowałem sobie to słowo wypowiadane przez bliską mi osobę, zrozumiałem, jak jest okrutne.
+++
po południu
Naki dołączył/a do Najgorsi admini
Chigusa dołączył/a do Najgorsi admini
Kazuchi: I jak finały?
Naki: po prawdzie...
Chigusa: Przeszliśmy!
Naki: Ej, Chi. Chxiałem zbudować napięcie
Kazuchi: Wow! Gratki!
Tori: Gratulacje.
Chigusa: Naki rzucił decydującą trójkę!
Naki: nie przesadzaj, to wsztstko dzięki twojej strategii
Kazuchi: Chciałbym tam być ;-; Nikt tego nie nagrywał czy coś?
Chigusa: Spytam koleżanek, ale nie sądzę... ;(
Kazuchi: Właśnie. Chi, mogę mieć prośbę?
Chigusa: ?
Kazuchi: mam dużo testów w tym tygodniu... a wyszło dużo uploadów i nie mam na wszystko czasu
Kazuchi: Mogłabyś zrzucić to na kogoś innego?
Tori: A, no i u mnie. Jak nie znajdziesz chińskiego tłumacza, to możesz zawiesić moją rubrykę.
Tori: Wyjeżdżam na parę dni do rodziny i no
Tori: Nie wiem, czy pozwolą mi w ogóle wziąć laptopa...
Chigusa: Jeju, co wy tak nagle?
Chigusa: Postaram się to ogarnąć, ale to będzie niezłe zamieszanie...
Kazuchi: Tak jakoś wyszło...
Tori: Przepraszamy. Na pewno się zrekomendujemy.
Naki: eeee... chi?
Chigusa: Nie.
Naki: też mam testy.
Naki: te ważniejsze.
Chigusa: ...
Chigusa: A wczorajszy odcinek wrzuciłeś?
Naki: Tak
Chigusa: No dobra. Zaprzęgnę innych do roboty, ale niewykluczone, że bez waszej trójki trzeba będzie czasowo zawiesić stronę...
Kazuchi: Dzięki wielkie! Jesteś kochana!
Kazuchi opuścił/a Najgorsi admini
Tori: Napiszę, jak wrócę.
Tori opuścił/a Najgorsi admini
Chigusa: ...
Naki: czy oni wgl przeczytali twoją wiadomość
Chigusa: Mnie się nie pytaj...
Chigusa: Wiesz co?
Chigusa: Może poprosimy kogoś ze szkoły?
Naki: eh?
+++
następnego ranka
— I olejesz sprawdziany? — pokręciłem z niedowierzaniem głową.
— Atsushi zaraz potem
napisał, że jednak cofa prośbę, bo zapomniał, że też jestem w twojej
klasie — Ozaki najspokojniej w świecie popijał pomarańczowy sok z
kartonika, oznajmiając mi jednocześnie, że czasowo przejmuje moją
rubrykę na stronie. — Ale to nie jest taki zły pomysł. I nie oleję
sprawdzianów — tu spojrzał na mnie niemal lekceważąco. — Po prostu umiem
pogodzić te dwie rzeczy ze sobą.
— No nie wiem — podparłem się pod boki. — Ja bym na twoim miejscu uważał.
Oceny Ozakiego były
średnie. Tak średnie, że podobno na koniec pierwszej klasy miał
pogadankę z nauczycielami. Tymczasem on zdawał się być ponad to. Często
powtarzał, że oceny w szkole nie odzwierciedlają człowieka i jak
najbardziej się z tym zgadzałem, tylko że Ozaki ignorował swoje wyniki
trochę za często. Za nic nie mogłem do niego na ten temat dotrzeć. Nie
działały na niego nawet groźby, że jak tak dalej pójdzie, to skończymy w
różnych klasach*.
— Podobno chciał zwerbować Mizuharę — odezwał się nagle Takashima. — Ale też powiedziała, że chce się uczyć.
Odruchowo spojrzałem
na drugi koniec sali lekcyjnej, gdzie Mizuhara z zacięciem skrobała coś w
zeszycie. Jakby czując mój wzrok na karku, uniosła głowę i popatrzyła
podejrzliwie w naszym kierunku. Niepewnie jej pomachałem. Uniosła brwi i
wróciła do swojego zajęcia.
— Powinieneś brać z
niej przykład — mruknąłem. Nie chciałem mu matkować, bo sam nie byłem w
nauce najlepszy, ale mimo wszystkich jego zapewnień po prostu zaczynałem
się martwić. Zwłaszcza gdy wiedziałem, że raczej nie powiedział o
niczym rodzicom.
Jego rodzice nie byli jednymi z tych, którym chciałoby się mówić cokolwiek.
— O, karzełek tu
przyszedł — rzucił Takashima. To mnie ożywiło. Wygiąłem kark, żeby
wyjrzeć za drzwi klasy i rzeczywiście ‒ Midori stał tam, opierając się o
parapet i beztrosko śmiejąc się z koleżankami.
— Chyba nie zamierza wejść — Ozaki przekrzywił głowę z zaciekawieniem. — Ile jeszcze zamierzacie się nawzajem unikać?
Nie odpowiedziałem,
zajęty rzucaniem tęsknych spojrzeń. Midori wyglądał na wyluzowanego i
szczęśliwego w towarzystwie swojej grupki. Nic dziwnego ‒ z tego, co
wiedziałem, dziewczyny go uwielbiały. Opowiedział chyba jakiś żart, bo
wywołał salwę perlistego śmiechu. Normalnie na ten widok nawet się
uśmiechałem, lecz teraz zamiast komfortu czułem, jak coś kłuje mnie w
piersi.
Nie wyglądał, jakby
zamierzał wejść. I pewnie nawet nie chciał tu zaglądać. Był tu
przypadkiem. Za parę minut miał zabrzmieć dzwonek, a on jak gdyby nigdy
nic odejdzie, dalej uśmiechnięty, nie zaszczycając mnie nawet
spojrzeniem.
„Dokończmy to później”? Nie będzie żadnego później. Zaczynałem żałować, że pozwoliłem mu wtedy odejść.
Jutro nie popełnię już tego błędu.
Takashima patrzył na mnie uważnie, ale nic nie powiedział. Byłem wdzięczny za tę jego cechę - nie lubił drążyć.
Po drugiej stronie sali Mizuhara syknęła, złamawszy rysik od ołówka.
+++
popołudniu
Od: Nakira
Do: Rikka
Temat: (brak)
Zamierzam zrobić coś bardzo głupiego.
Od: Rikka
Do: Nakira
Temat: Re:(brak)
Mianowicie?
Od: Nakira
Do: Rikka
Temat: Re:Re:(brak)
Jutro organizuję domówkę. I będzie tam osoba, która chyba nie myśli o mnie tak, jak ja o niej.
Mimo wszystko zamierzam wyznać jej swoje uczucia.
Od: Rikka
Do: Nakira
Temat: Re:Re:Re:(brak)
Na pewno powinieneś, a czy jest to głupie, czy nie, zadecyduje reakcja tej osoby.
Nie
wiem, czemu zwróciłeś się z tym do mnie, choć chyba się domyślam. Mam
nadzieję, że wiesz, iż nie potrzebujesz mojego pozwolenia na podążanie
dalej swoją ścieżką.
Kiedy się spotkaliśmy, byłeś taki
roztrzęsiony. A jednak rozmawiałeś ze mną z pewnością w głosie. To
wszystko bierze się od tej osoby, prawda? Dla niej walczysz ze sobą,
zastanawiasz się, co powinieneś w sobie zmienić dla jej dobra.
Nie
rozwieję twojej niepewności. Chcesz rady? Nie zmieniaj się. I zostaw
przeszłość za sobą. Pokaż się tej osobie tak, jakbyś urodził się
wczoraj.
I życzę ci szczęścia, Nakira. Samego szczęścia.
Zanim odłożyłem
telefon na szafkę nocną, przeczytałem esemes jeszcze trzy razy. Za
zamglonym oknem sypialni deszcz zaczął powoli uderzać w parapet. Wstałem
z łóżka i ogarnąłem wzrokiem szare przedmieścia. W geście melancholii
moja dłoń delikatnie dotknęła zimnej, szklanej powierzchni.
Przypomniał mi się
sen o muśniętym deszczem chłopaku, który siedział na parapecie, czekając
na mój dotyk. Zacisnąłem oczy, pozwalając sobie na ponowne przywołanie
tego obrazu. Przesunąłem palcami po szybie, próbując wyczuć pod skórą
wilgotny materiał.
Boże. Tęskniłem za czymś, co nawet nigdy się nie wydarzyło.
Otworzyłem oczy. W pokoju było przeraźliwie cicho.
Pragnąłem tu jego kojących słów.
Jego głosu, oczu, twarzy, uśmiechu.
Jego.
+++
20 maja, dzień imprezy
Jako pierwszy zjawił
się Kagami, co mnie wcale nie zdziwiło. Wpadłszy do mieszkania jak
burza, od razu rzucił się na moje łóżko, choć wszystko było przygotowane
w pokoju dziennym. Zanim przyszli Takeuchi z Otamą, zdążył wygłosić
swoją recenzję na temat mieszkania („ogólnie da się żyć”), otworzyć mi
szafę („Wow! To robota twojej dziewczyny?”) i rozwalić się na pościeli
głową w dół, przeglądając telefon.
Nasi dwumetrowcy
przynieśli o wiele za dużo jedzenia, nawet jak na jedenaście osób.
Takeuchi przeprosił, Otama zaś nie zaszczycił mnie od wejścia ani jednym
słowem. Po obejrzeniu mojego skromnego dwupokojowego mieszkania z
kuchnią i łazienką, jedynie prychnął. Nie żebym próbował wpasowywać się w
jego dziwaczne standardy chłopczyka z dobrego domu.
Następni byli Nanago i
Takai. Przynieśli soki i kartoniki ze smakowym mlekiem, na co uniosłem
brwi. Nanago spuścił wzrok i wymamrotał coś o tym, że to jego ulubione i
pomyślał, "że fajnie by było, czy coś". Trochę mnie to poruszyło,
biorąc pod uwagę jego wcześniejszą niechęć do przyjścia.
Natomiast Hashigawa nie przyszedł. On wyważył drzwi.
— Witam ferajnę! —
wydarł się chyba na pół bloku. Skrzywiłem się, bo stałem tuż przy nim.
Kagami niekiedy żartował, że to właśnie dlatego trener zrobił go
kapitanem. Miał z nas najdonośniejszy głos.
Kiedy reszta gości
wyglądała na korytarz, żeby przywitać Hashigawę, ja zwróciłem uwagę na
siatkę, którą taszczył. Kapitan złapał moje spojrzenie.
— Mówiłem, przyniosę coś ekstra — uśmiechnął się szeroko. Mając złe przeczucia, poszedłem za nim do salonu.
I nagle na stoliku naprzeciwko kanapy wylądowało pięć litrów alkoholu.
— Pogrzało cię? — nagle zirytowany podniosłem głos. — Niektórzy z nas nie mają jeszcze siedemnastu lat!
— Daj spokój, przecież bez tego nie ma imprezy! — odparł Hashigawa beztrosko. — Nie chcesz, nie pij. Odpowiadam za siebie.
Rozejrzałem się po
minach pozostałych. Takai i Takeuchi wyglądali na skonsternowanych,
Nanago chyba się podekscytował, a Otama obdarzył butelki słynnym
spojrzeniem pogardy, które mogło oznaczać wszystko.
— Wolę mleko Nanago — Kagami wzruszył ramionami.
— Dobra , ok — westchnąłem. — Nie będę zgrywał świętego. Jak nikt nie będzie pił, to schowamy i tyle.
W tym momencie
zadzwonił dzwonek do drzwi. Pobiegłem otworzyć nowo przybyłym, którymi
okazali się być Ozaki, Mikori i Shigatsu.
— Dlaczego przychodzisz jako niemal ostatni, skoro mieszkasz najbliżej? — uniosłem brew do Ozakiego.
— Kamijou chciał dokończyć rundę w Fortnite — odparł Takashima. — To była dosłownie sprawa życia i śmierci.
Przewróciłem oczami.
Mikori skomplementował mieszkanie, na co mu podziękowałem. Shigatsu
ruszył do salonu z play station w dłoni.
— Karzełka jeszcze
nie ma? — Ozaki zadał to pytanie, idąc korytarzem. Spuściłem oczy. —
Jeśli tak, to znaczy, że to jego powinieneś opierdzielać. Mieszkacie
dwie klatki od siebie.
— Doskonale o tym wiem — wymamrotałem. Zerknąłem w stronę drzwi, ale nikt nie zadzwonił.
Ozaki zastygł, gdy
zobaczył na stole piwo. A potem, nie pytając o nic, złapał jedną z
butelek i ruszył do kuchni. Wrócił z otwieraczem.
— Nikt mi nie powiedział, że to impreza z procentami — korek pstryknął. — To jest to coś ekstra?
— Na mój koszt —
Hashigawa ułożył dłonie w pistolety i „wycelował” w Takashimę. Popatrzyłem na twarze pozostałych. Wydawali się być tak samo
zdezorientowani, jak ja.
— Nakira, ty nie
pijesz? — spytał Ozaki, hojnie polewając sobie do jednej z wystawionych
szklanek. Spojrzał przy tym na mnie tak, jakby podejrzewał mnie o
przestępstwo.
— Ja... — znowu
spojrzałem w stronę korytarza. Było już pół godziny po osiemnastej.
Gdyby Midori chciał przyjść, zrobiłby to już wcześniej. Wszystkie moje
postanowienia wyparowały wraz z brakiem wiadomości od niego. A jednak
ciągle miałem nadzieję.
Byłem idiotą. Zakochanym idiotą, który nie potrafił do niego nawet podejść i porozmawiać.
Wszystkie spojrzenia były teraz skupione na mnie.
A ja? Nie miałem już nic do stracenia.
— ...Pieprzyć to. Polej wszystkim.
+++
dwie godziny później
Ozaki pił dziś na umór. Może miał zły humor po dzisiejszych testach. Nie wnikałem.
Pił też Hashigawa i
Nanago, aż w końcu skusili się wszyscy, poza Takaiem. Za każdym razem,
gdy próbowałem nalać mu szklankę, odmawiał, aż przestałem pytać. To była
w sumie jego decyzja, czy być trzeźwym wśród pijaków, czy wejść między
wrony.
Zanim się
zorientowałem, Hashigawa, Nanago, Kagami i Ozaki, obejmując się,
śpiewali jakieś sprośne piosenki w takt muzyki z głośnika Shigatsu,
Takeuchi siedział na kanapie i uspokajał Otamę, który z niewiadomych
powodów zaczął płakać, a Mikori, który uznał, że jedna szklanka to jego
limit, rozmawiał w kącie z Takaiem. Patrząc na nich, również w lekko
chwiejnym stanie, nawet dobrze się bawiłem. Alkohol dawał mi to dziwne
poczucie wolności i spokoju, jakiego nie byłem w stanie doświadczyć od
dawna. Obserwowanie roześmianych twarzy moich kolegów było nawet lepsze
od wycieczek do klubu z Ozakim. Pomyślałem, że powinienem takie imprezy
robić częściej. Było tłoczno, gwarnie i swojsko, pośród znajomych głosów
i komentarzy. Nawet Ozaki się śmiał. Miło było go takim widzieć. W
życiu nie pomyślałbym, że jeszcze wczoraj się o niego martwiłem.
W piosence rozległ
się jakiś motyw, przypominający dzwonek do drzwi. Wydało mi się to
kreatywne i zabawne, więc się zaśmiałem. Nagle wyłapałem jednak, że
motyw nie zgrywa się z melodią.
— Nakira, chyba ktoś
przyszedł — zwrócił uwagę Mikori. Wtedy dopiero zorientowałem się, że
ktoś naprawdę dzwoni do moich drzwi.
— Kurde, to mogą być sąsiedzi — wstałem z kanapy. — Zaraz przyjdę...
— Może ja bym... — zaczął Takai.
— Załatwię to — przerwałem mu z uśmiechem. — Aż tak pijany jeszcze nie jestem... — podparłem się ściany. — Chyba.
Zanim ktokolwiek zdążył mnie zatrzymać, wyszedłem na korytarz. Dzwonek do drzwi zabrzęczał mi w uszach. Rozbawiło mnie to.
Gdy otworzyłem drzwi, stał w nich Midori.
Poczułem, jakby ktoś
chlusnął mi wiadrem zimnej wody w twarz. Jednocześnie twarz chłopaka z
lekko zakłopotanej momentalnie przeszła w zdumienie, a później w
dezaprobatę.
— Jezu, co wy... — cofnął się o krok, marszcząc przy tym nos. — Pijecie?
— Hashigawa przytargał alkohol — bąknąłem, nie patrząc w jego stronę. — To nie był mój pomysł, przysięgam.
— Ale napić się
napiłeś. Jesteś pijany? — Midori podszedł bliżej, żeby spojrzeć mi w
oczy. Nagle bliskość ta wydała mi się niekomfortowa. Szybko się
odsunąłem. Chłopak zmarszczył brwi.
— Takai i Mikori nie piją — wymamrotałem. — Zostań. Dołącz do nich.
Popatrzył na mnie z
powątpiewaniem. Z całej jego postawy biła skarga. Nie pisał
się na taką imprezę. Mimo to bardzo nie chciałem, żeby teraz odchodził.
Przecież w końcu tu był.
W końcu mogłem pozbyć się tego, co ciążyło mi na sercu.
Nie wiem, czy to
dlatego, że zauważył, jak błagalne było moje spojrzenie, ale Midori
zgodził się wejść do środka. Uśmiechnął się niemrawo do rozśpiewanych
kolegów, którzy na jego widok krzyknęli i byliby się na niego rzucili,
gdybym nie stanął między nimi. Tak jak myślałem, nasz menedżer szybko
dołączył do Takaia i Mikoriego, którzy zaczęli opowiadać mu, co go
ominęło. Spojrzałem w tę stronę, mając nadzieję, że złapię jego wzrok,
że uda mi się wysłać mu jakiś sygnał.
Nic takiego nie nastąpiło. Midori nadal miał w planach mnie ignorować.
Musiałem mieć nietęgą
minę, bo Takeuchi spytał mnie, czy coś się stało. Zbyłem go machnięciem
ręki i w przypływie frustracji chwilę później wyszedłem z pokoju.
Zatrzasnąłem za sobą
drzwi do sypialni i oparłem się o nie plecami. Czułem, jak ulatuje ze
mnie cały dobry humor i mój mózg zastępuje go irytacją i niepewnością.
Zacisnąłem szczęki, próbując wmówić sobie, że to nic i zaraz tam wrócę, a
potem będę bawił się całą noc.
Wmawianie sobie
rzeczy nigdy mi nie szło. A zwłaszcza, gdy byłem pijany. Alkohol
wyzwalał moje emocje silniej, niż zazwyczaj. Łzy zaczęły torować sobie
drogę do moich oczu. Nie mogąc ich powstrzymać, osunąłem się lekko po
powierzchni drzwi. Lecz kiedy moja dłoń zahaczyła o klamkę, z drugiej
strony napotkała opór.
— Nakira...? — przytłumiony głos Midoriego otulił mnie zza drzwi. — Jesteś tam?
Dałem sobie chwilę na uspokojenie. A potem odwróciłem się i uchyliłem drzwi.
Midori wślizgnął się
do sypialni. Nie powiedział nic, tylko spojrzał mi w oczy. Po raz
pierwszy od paru dni, zrobił to z własnej woli.
Miałem mokre rzęsy.
Zamrugałem parę razy, by przywołać się do porządku. Cholera, byłem
pijany. Nie chciałem, żeby tak wyglądała nasza rozmowa.
Z drugiej strony
wcale nie wiedziałem, jakby ona w ogóle miała wyglądać. Nawet porządnie
nie zastanowiłem się nad słowami, które chciałbym mu przekazać. Boże,
pragnąłem tylko, żeby tu był. Ale to nie mogło mi wystarczać.
— Jesteś niereformowalny — westchnął w końcu Midori. Przekręcił głowę w stronę drzwi. — Przyniosę ci wody...
— Nie, poczekaj.
Odruchowo wyciągnąłem
do niego rękę, ale zatrzymałem się wpół gestu. Moja dłoń zawisła między
nami przez chwilę, a Midori popatrzył na mnie tak dziwnie, ze
współczuciem, nawet z żalem.
W końcu jednak
alkohol płynący w moich żyłach wygrał potyczkę z umysłem. Delikatnie
sięgnąłem po jego palce, aż w końcu trzymałem go za rękę.
— Usiądźmy — poprosiłem cicho. — Chcę porozmawiać.
Midori stał przez chwilę w miejscu, wyraźnie zagubiony. A potem kiwnął głową.
Gwar imprezy
przycichł w mojej głowie. Nadal trzymając go za rękę, opadłem na brzeg
łóżka. Midori nic nie mówił, ale też nie odwzajemnił uścisku mojej
dłoni. Nie wiedziałem, co mam dalej zrobić. Po prostu go trzymałem. Nie
było ucieczki, nie było też drogi naprzód. Nie mogłem ich znaleźć.
— Wiesz, nie wiem,
czy jesteś w odpowiednim stanie do rozmowy. — Midori nerwowo przeczesał
włosy palcami drugiej ręki. — Strasznie mnie zaskoczyliście tym
pijaństwem. Myślałem, że jako sportowcy jesteście bardziej... uważni.
Boże, znów go nie słuchałem. Obserwowałem tylko ruchy jego warg.
— Ale to chyba w końcu nic złego... Raz na jakiś czas.
Złapałem jego spojrzenie. Poczułem, że chce się cofnąć, więc zacisnąłem dłoń troszeczkę mocniej. Wtedy Midori złagodniał.
— Nakira, ja nie wiem
czy... — zająknął się — ...to jest odpowiednie. Powinieneś...
wytrzeźwieć. I wtedy na spokojnie mi powiesz, co chodzi ci po głowie.
Ok...?
Patrzyłem na niego
niezrozumiale. Przecież on wiedział. Wiedział, że to on jest obiektem
moich ciągłych rozterek. Przecież nie mógł nie wiedzieć.
Gdy się nachyliłem,
zobaczyłem w jego oczach zmartwienie przemieszane z przestrachem. Nie o
to mi chodziło. Nie chciałem żeby tak na mnie patrzył. Chciałem, żeby
wiedział, że zajmuje każdą moją myśl.
Zrobiłem więc jedyne, co mi przyszło do głowy i zmniejszyłem odległość między nami.
A gdy go pocałowałem, Midori tego nie odwzajemnił.
Mimo to nie
przestawałem. Wargi zsunęły mi się na kącik jego ust, by zaraz powrócić
do poprzedniego miejsca. Odpowiedź. Teraz pragnę odpowiedzi...
Midori wydał z siebie
nieokreślony pomruk. Naparł na mnie drugą ręką. Chciał mnie odepchnąć,
lecz na to nie pozwoliłem. Zaszedłem już za daleko. Chwyciłem jego drugą
dłoń i pociągnąłem obie jego ręce do tyłu. W końcu Midori wylądował w
pozycji leżącej, z rękami nad głową, przyciśniętymi do materaca.
Oderwałem usta od jego ust i odetchnąłem cicho. Nie mogłem pozwolić mu
uciec. Teraz jest najlepszy moment, żeby...
A potem zobaczyłem jego wyraz twarzy.
Jego oczy drżały.
— Ja... nie chcę... w ten sposób... — wyjąkał.
Zamarłem. Powoli
puściłem jego dłonie, a on natychmiast wyślizgnął się z mojego uścisku.
Szybko wstał i zobaczyłem jeszcze, jak ociera oczy rękawem, zanim
zatrzasnął za sobą drzwi.
Mój umysł był biały i pusty.
A potem zalała go fala czerni.
(a/n) *W Japonii przydział klasowy zależy od tego, jak uczeń się sprawuje.
Litery przy klasach symbolizują zwykle poziom nauczania. Akurat w
Asahinie są trzy klasy, a Ozaki i Nakira są w C. Tylko że Nakira ma
ostatnio lepsze oceny.
Nie mam czasu, a i tak nikt tu nie wchodzi. Może poczekam na lepsze czasy.